Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Happysad - kultowa grupa rodem ze Skarżyska. Posłuchaj przebojów w ich wykonaniu (video)

Mateusz BOLECHOWSKI
Happysad.
Happysad.
Zespół Happysad wydał nową płytę - od razu została okrzyknięta muzycznym wydarzeniem. Jakie są kulisy sławy? Opowiada jeden z założycieli zespołu - Łukasz Cegliński.

Happysad to jeden z najpopularniejszych zespołów rockowych w Polsce, od ośmiu lat obecny na scenie muzycznej, zdobył sobie markę kultowego. Na koncerty przychodzą tłumy, płyty świetnie się sprzedają.

Niewiele jest osób, które nie znałyby zespołu Happysad. Ta rockowa grupa zdobyła sobie uznanie rzeszy fanów i miejsce w czołówce polskich grup muzycznych. Zaczęli od garażowego grania w rodzinnym Skarżysku, sami szyli materiałowe pokrowce na swoją pierwszą płytę. Od tego czasu idą od sukcesu do sukcesu. Każda z czterech płyt, jakie wydali, sprzedawała się jak ciepłe bułeczki.

To zasługa dobrej muzyki, którą artyści nazywają rockiem regresywnym, i świetnych tekstów autorstwa skarżyszczanina Kuby Kawalca, wokalisty zespołu. Muzyką Happysad zachwycają się osoby w każdym wieku. W październiku na rynku ukazała się kolejna płyta zespołu - "Mów mi dobrze". Rozmawiamy z Łukaszem Ceglińskim, gitarzystą zespołu Happysad.

Mateusz Bolechowski: * Skąd się wzięła nazwa waszego zespołu?

Łukasz Cegliński, gitarzysta zespołu Happysad: - Nazwę wymyśliliśmy z Kubą Kawalcem, wokalistą i autorem tekstów w zespole. Chodziliśmy razem do I Liceum w Skarżysku. Pierwsza nazwa zespołu brzmiała Happy Sad Generation. A skąd taka? Bo nasze piosenki, już nawet te pisane w liceum, po angielsku, były na pół wesołe, na pół smutne. Taki podział został do dziś. A nazwę skróciliśmy, aby była łatwiejsza w wymowie.

* Chyba w ogóle lubicie takie łączenia znaczeń i zabawę słowami, wystarczy wspomnieć tytuły płyt - "Nieprzygoda", "Mów mi dobrze"...

- Teksty pisze Kuba i chyba rzeczywiście lubi pobawić się słowami. Nieraz mówiono nam, że mamy w tekstach zgrabne zakrętasy słowne. Ale te piosenki mają uniwersalne teksty, dotyczą ludzi w każdym wieku i przez wszystkich są rozumiane. Nie są wydumane, zbyt udziwnione, raczej proste, język, jakim są pisane, jest językiem mowy potocznej, a do tego mają duże znaczenie, na pewno nie są dodatkiem do muzyki.

* Jak określiłby pan muzykę, którą tworzycie i gracie?

- Zależy, jak pojemnej szuflady chcieć użyć. Na pewno to odmiana rocka, my nazywamy go regresywnym. Naszą muzyką nie tworzymy nowych nurtów, nie otwieramy nieznanych rejonów, raczej czerpiemy z wypracowanych rozwiązań, z doświadczeń innych. Mamy wrażenie, że radość z pisania i wykonywania prostych, śpiewnych, nośnych piosenek sprawia nam większą satysfakcję niż muzyczne eksperymenty, których nie rozumie nikt oprócz ich autorów.

* Jak ocenia pan ostatnią płytę Happysad "Mów mi dobrze"? Jesteście do końca zadowoleni?

- Jak najbardziej. Ta płyta to dla zespołu najmłodsze, a zarazem najdojrzalsze dziecko. To zapis stanu emocjonalnego zespołu. A że w zespole dobrze się dzieje, są radość, energia, to i na płycie przeważają klimaty wesołe. Fani zaakceptowali taki weselszy wizerunek grupy i w dalszym ciągu przychodzą na koncerty, śpiewają na nich piosenki razem z nami. Do tego wszystkiego kupują nasze płyty i wspierają dobrym słowem. Nam więcej do szczęścia nie potrzeba.

* A recenzje krytyków?

- Z tym jest różnie, wiadomo, wszystkim się nie dogodzi. Inna sprawa, że dziennikarze muzyczni niezbyt nas lubią. Dla nich jesteśmy, mam wrażenie, kapelą bez ambicji, która zżyna z wszystkich dookoła, nic oryginalnego nie jest w stanie wymyślić sama. Ale my się tym nie przejmujemy. Nie dla krytyków człowiek pisze i śpiewa, tylko dla ludzi.

* Mimo wszystko, wasze zdjęcie znalazło się na okładce branżowego magazynu.

- Cieszy nas każdy przejaw zainteresowania muzyką, którą gramy. Dla nas największą nagrodą są zawsze pełne sale podczas koncertów. Szczerze mówiąc, nie potrzebujemy radia, które nas nie gra, ani telewizji, która nie pokazuje naszych teledysków. Czasem coś poleci w Trójce, na liście przebojów radzimy sobie raz lepiej, raz gorzej. Ale większego znaczenia do tego nie przykładamy.

* Co musielibyście zrobić, żeby wasze piosenki leciały na falach komercyjnych stacji?

- Zapewne złagodzić brzmienie gitar, napisać piosenkę o niczym, która nie będzie przykuwała uwagi, tylko brzęczała za uchem w jakimś tirze czy w kuchni podczas gotowania obiadu, a najpewniej to byłoby wziąć piosenkę z banku piosenek, bo coś takiego istnieje, proszę sobie wyobrazić. Wiele polskich hitów ma swoje odpowiedniki w innych krajach, bo napisane zostały przez autorów z zagranicy. To, czego słuchamy w radiu, to tylko polska wersja zagranicznej piosenki. My, póki co, gramy, co chcemy, i nikt nam nie mówi, jak ma wyglądać nasza muzyka.

* Większa część zespołu to skarżyszczanie, ale wyprowadziliście się do Warszawy.

- Rzeczywiście, przynajmniej na razie w stolicy zapuściliśmy korzenie, część z nas ma tam już rodziny. Ja, Kuba i Daniel, na co dzień mieszkający w Częstochowie, jesteśmy żonaci. Mamy nawet dzieci. Najmłodszy jest mój syn, ma rok i trzy miesiące. Warszawa została przez nas wybrana między innymi z powodów finansowych. Tu jest łatwiej znaleźć pracę i gdy po studiach zastanawialiśmy się, co zrobić z naszym życiem, Warszawa naturalnie przyszła nam do głowy. Poza tym leży w środku Polski, stąd najwygodniej nam wyruszać na koncerty. Ale regularnie bywamy w Skarżysku. Tu są nasi najbliżsi, rodzice, przyjaciele. Kiedy planujemy trasę koncertową, zawsze znajduje się na niej Skarżysko. Do klubu Semafor mamy szczególny sentyment, bo tu graliśmy pierwsze koncerty wraz z zespołami Stiff Stuff czy Blitz. Każdy koncert w tym klubie to masa wspomnień i duże przeżycie.

* Firmowaliście też świetną imprezę - Skarfest w Skarżysku. Jednak upadła. Dlaczego?

- Może nie upadła. Powiedzmy, że jest w fazie hibernacji (śmiech). Problemem są jak zawsze pieniądze. Miasto chciało się dorzucić do organizacji, ale była to kwota nie zapewniająca nam spokojnej, profesjonalnej organizacji festiwalu, więc musielibyśmy dołożyć do imprezy z własnej kieszeni. Ubolewamy, że obecnie pobliski Szydłowiec oferuje lepsze warunki do organizowania podobnych imprez. Jesteśmy nawet po wstępnych rozmowach.
* Członkowie Happysad żyją z muzyki, czy to nadal dodatek do zwykłej pracy?
- Od kilku lat żyjemy z grania. Na dodatkowe prace nie byłoby czasu. Pół roku spędzamy w trasach koncertowych, pozostałe dni dzielimy między rodziny, próby i wypoczynek.

* A pseudonim "Pan Latawiec" to czyj pomysł?

- Zanim granie w zespole zaczęliśmy traktować poważnie, każdy z nas imał się różnych zajęć. Jeden pracował w banku, drugi w Mesko. Ja natomiast sprzedawałem latawce nad polskim morzem. Chodziłem w sezonie letnim całymi dniami po plażach Jastarni, Władysławowa, Ustki w koszulce z napisem "Fajne latawce". Z latawcem w ręce sprzedawałem dzieciakom taką rozrywkę. Któregoś dnia dziewczynka, której dzień wcześniej sprzedałem latawca, stojąc koło mnie, krzyknęła do mamy: "Mamo, mamo, zobcz! Pan Latawiec!". Pół plaży ryknęło śmiechem. No i tak zostało.

* Ciąży wam teraz popularność?

- Presji nie odczuwamy, na ulicach ludzie raczej nas nie rozpoznają. Inaczej jest na koncertach. Tam rzeczywiście fani przychodzą do nas, chcą autografy, chcą zwyczajnie pogadać i to jest miłe.

* Prowadzicie rockandrollowe życie, czy jesteście grzecznymi muzykami?

- Sądzę, że w rockandrollowej średniej krajowej mieścimy się dokładnie pośrodku. Po koncercie lubimy się napić piwa, ale nie po to, żeby potem demolować hotel czy wyrzucać łóżka przez hotelowe okno. Alkohol nie ma na nas jako ludzi ani na zespół jako całość destrukcyjnego wpływu. No, ale święci też nie jesteśmy (śmiech).

* Proszę opowiedzieć, jak wygląda życie zawodowego muzyka.

- Każdego dnia jesteśmy w innym miejscu Polski. Nie mamy swojego biurka z komputerem i pracy od siódmej do piętnastej. Czasem gramy w ekstremalnych warunkach, ale gramy, bo czekają na nas fani i sprawia nam to frajdę. W zależności od odległości do miasta, w którym gramy, w busie dziennie przejeżdżamy od 3 do 9 godzin, przy okazji oglądając filmy czy grając w pokera, aby zabić czas. Potem rozładunek busa, próba sprzętu, koncert, pakowanie busa, hotel, rano śniadanie i wyjazd do następnego miasta. I tak w kółko (śmiech). Jednym z wielu minusów życia w trasie jest chociażby brak domowego jedzenia. Żywimy się w przydrożnych barach albo hotelowych restauracjach, a taki kotlecik schabowy o 2 w nocy, na trasie pomiędzy Szczecinem a Poznaniem, zazwyczaj odbija się na zdrowiu albo wadze (śmiech).

* A propos, grywacie do kotleta?

- Trafiła się nam jedna taka "fucha", choć nie była to impreza komercyjna. To był lekki horror i od tego czasu postanowiliśmy nie przyjmować takich propozycji. Takie rzeczy zupełnie do nas nie pasują. Występowanie to oddawanie swojej energii i cząstki siebie obcym ludziom. Wbrew pozorom, jest to bardzo poważna sprawa. Do kotleta nie zagramy, to jest sztuczna okoliczność, choć zespoły grające imprezy zamknięte często łagodzą moralnego kaca kasą. Mimo wszystko, to nie dla nas.

* Najbliższe plany?

- Jesteśmy w kolejnej trasie koncertowej. Przed świętami będzie trochę wolnego, pewnie spotkamy się na paru próbach i pogramy razem jakieś nowe rzeczy. A wiosną znów ruszamy w Polskę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie