MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jemu bizony jedzą z ręki - w Kurozwękach jak na Dzikim Zachodzie

Marcin JAROSZ [email protected]
Wycieczka z Martinem Popielem na dokarmianie bizonów to hit tegorocznego sezonu w Kurozwękach. "Tipi” chętnie zagląda do środka.
Wycieczka z Martinem Popielem na dokarmianie bizonów to hit tegorocznego sezonu w Kurozwękach. "Tipi” chętnie zagląda do środka. Marcin Jarosz
Gospodarz Martin Popiel i chętni na przeżycie niezwykłej przygody, wyposażeni w terenówkę i kromkę chleba jadą w sam środek stada.

W podstaszowskiej "bizonlandii" można podglądać życie pokaźnego stadka bizonów amerykańskich. Kto jednak ma ochotę spotkać się oko w oko z ważącym minimum pół tony, dorosłym osobnikiem może wybrać się w niecodzienną przejażdżkę z gospodarzem i założycielem hodowli - Martinem Popielem. Tylko jemu bizony jedzą z ręki.

Czytaj też: Pokoleniowa zmiana w Kurozwękach - teraz prezesem jest syn

Hodowla założona w Kurozwękach przez Martina Popiela ma już dwanaście lat. W 2000 roku na okalających teren Zespołu Pałacowego łąkach pojawiło się 20 jałówek i dwa byki, które sprowadzono z Belgii. Dziś stado liczy niemal sto sztuk i jest najchętniej odwiedzaną atrakcją przez turystów przyjeżdżających do Kurozwęk.

Żeby zobaczyć bizony wystarczy niekiedy wyjść kilkadziesiąt metrów za zabudowania. Więcej frajdy sprawia safari, którym można podróżować pomiędzy bizonimi grupami. Ale w tym roku ogromnym wzięciem cieszy się nowa, jedyna tego typu atrakcja w Polsce - wyjazd z właścicielem na dokarmianie bizonów. Nie jest to podglądanie życia zwierząt zza ogrodzenia pod napięciem, ale wjazd w sam jego środek. Jest i kapelusz i skórzany płaszcz prawdziwego kowboja, ale zamiast lasso jest kromka chleba i zboże. Na to łapie się zwierzęta.

Wjeżdżając poza ogrodzenie zasilane prądem adrenalina wyraźnie rośnie. Kilkudziesięcioosobowe stado bizonów czuje obcych i bacznie ich obserwuje. Ten samochód jest przez nie tolerowany. Gdyby wjechał inny, wizyta mogłaby oznaczać kłopoty. - Nie zawsze jest tak, że można wjechać w sam środek stada. Taki wyjazd można zrobić maksymalnie dwa razy w ciągu dnia. Po prostu bizony nie są na tyle głodne, aby trzeba je było dokarmiać. Na przykład w okresie rui zwierzęta są bardziej pobudzone i niezbyt chętnie przyjmują gości, tym bardziej jeśli wjeżdża się na ich teren - mówi Jean Martin Popiel.

Jesteśmy na mniejszym pastwisku. Zaraz po przekroczeniu bramy do auta podbiegają dwa samce - "Tipi" i "Borys". Do Kurozwęk przyjechały z Niemiec. Właściciel rozpoznaje je z daleka. One najchętniej jedzą z ręki. Najlepszy jest chlebek, zboże też bardzo im smakuje, ale tej karmy lepiej nie podawać z ręki. - Zwierzę może ją po prostu złapać. Chlebek można wrzucić na język. Tak jest bezpieczniej - mówi Martin Popiel. Nie ma mowy o wyjściu z auta, bo zwierzęta natychmiast ustawiają się dookoła niego i chętnie zaglądają przez otwarte szyby do środka wozu. Samowolne wyjście mogłoby się zakończyć niezbyt miłą przygodą. Zresztą i bez tego jest ciekawie. Już samo spotkanie oko w oko z kilkusetkilogramowym bizonem robi wrażenie. Dodatkowo w aucie panuje efekt kołyski, bo zwierzęta często się o nie ocierają. Ale założycielowi hodowli i jego gościom przysłowiowy włos z głowy nie spadnie.

- Przed te kilkanaście lat zdążyliśmy się wiele nauczyć. Ja mogę cały dzień być przy nich, wolę to od innych zajęć, których tutaj nie brakuje. Ale każdy musi pamiętać, że nie udało się nigdy bizona oswoić. Owszem one mogą być blisko ludzi i być do nich przyzwyczajone, dlatego nie ryzykujemy niepotrzebnie. Przed każdym wyjazdem sprawdzamy jaki jest nastrój zwierząt. Chętni na taką wycieczkę są uprzedzani o tym co może na nich czekać - wyjaśnia Martin Popiel. Okazuje się jednak, że ludzie żądni przygód są gotowi na takie ryzyko. Jak się zachowują ? - Najczęściej nie zdają sobie sprawy z tego, że jest to dzikie zwierzę. Jest też czasem zabawnie, bo jak zwierzęta zbliżają się do drzwi to każdy błyskawicznie zamyka okna, czasem nawet ktoś krzyknie - opowiada Popiel. Ludzie chcą być bliżej, chcą wręcz dotknąć kawałka nieznanego świata.

Więcej luzu jest na większym pastwisku. Tutaj można wyjść z auta i obejrzeć dokarmianie będąc kilka metrów od bizonów. Jest ich zdecydowanie mniej więc i mniejsze jest ryzyko ich ataku. Po kilkudziesięciu minutach intensywnego kursu wiedzy o życiu bizoniego stada można wracać do pałacu. I to nie koniec atrakcji. - Siadamy w oranżerii i rozmawiamy przy kawie lub herbacie o wszystkim co ich interesuje. To są czasem niesamowite rozmowy. Bardzo to lubię - mówi Martin Popiel.

Przy okazji można się pochwalić kuchnią, która jako jedyna serwuje dania z bizoniego mięsa własnego pochodzenia. Ostatnią nowością Zespołu Pałacowego są kabanosy oraz pasztet. Nowe produkty to efekt współpracy z firmą Zychowicz. Przepis na bizoniego kabanosa opracował technolog żywieniowy, który najpierw zbadał mięso, a potem ustalił recepturę. Po pierwszych testach okazało się, że efekt jest lepszy niż się pierwotnie spodziewano. - Mięso z bizona od lat jest stałym elementem naszej kuchni i zdobywa coraz większą popularność - mówi Popiel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie