MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Katyń" przypomni o tragedii

Lidia Cichocka
Tadeusz Bartnik w książce "Pisane miłością” przy wspomnieniu swej mamy, zamieścił ostatnie zdjęcie z ojcem.
Tadeusz Bartnik w książce "Pisane miłością” przy wspomnieniu swej mamy, zamieścił ostatnie zdjęcie z ojcem. L. Cichocka
W piątek, 21 września na ekrany kin wchodzi film o tragedii w Katyniu. Przedstawiamy historie osób, którzy stracili tam najbliższych.

Ich domy pełne są wspomnień: dokumentów, fotografii i książek - wszystkich, jakie poświęcono zbrodniom na nieludzkiej ziemi. Członkowie rodzin katyńskich w ciszy obchodzą kolejną rocznicę i z ogromnymi obawami wybierają się na film Andrzeja Wajdy. I chcą, i boją się znaleźć tam chociaż kawałek własnej historii.

MATKA RODZIN KATYŃSKICH

Jest ich tak niewiele, wdów po oficerach pomordowanych w Katyniu, Charkowie, Twerze. Mieszkająca w Kielcach Henryka Lulko-Stolarczyk to jedna z niewielu kobiet, która głośno mówi: - Pamiętam.

Ciągle pyta także Boga, dlaczego właśnie ją to spotkało. Bo przecież nic nie zapowiadało, że jej życie będzie naznaczone takim cierpieniem i samotnością. Kiedy skończyła szkołę handlową w Kielcach i zaczęła praktykę w Urzędzie Gminy w Zajączkowie, za nią - piękną córka młynarza z Papierni - oglądali się wszyscy. Serce ślicznej i roześmianej dziewczyny zdobył bardzo przystojny Edward Lulko, kierownik szkoły z pobliskiego Bolmina. - To była miłość od pierwszego wejrzenia - mówi o uczuciu, jakie połączyło rodziców, córka Bogumiła. To dla niego mama zgodziła się zamieszkać w Bolminie. 15 sierpnia 1937 roku wyszła za mąż.

Dwa lata żyli szczęśliwi wynajmując dom na wsi. 10 czerwca 1939 roku na świat przyszła Bogusia. W sierpniu ojca wzięto na ćwiczenia wojskowe. Po powrocie zrobiono ostatnie wspólne zdjęcie - oficer w mundurze stoi za kobietą w jasnej sukni, trzymającą na kolanach dziecko w beciku. Kilka dni później listonosz przyniósł kartę mobilizacyjną, pożegnanie było krótkie. Pani Henryka odprowadziła męża do Chęcin i wróciła do rodziców do Papierni. Tam wyglądała wieści od Edwarda.

Jedyna kartka nadeszła na początku 1940 roku. "Kochana Heniutko - pisał, żyję jestem zdrów. Pisz do mnie". Na zwrotny adres w Straobielsku natychmiast wysłała list. Czy dotarł do adresata? - Najprawdopodobniej nie, rozstrzeliwania zaczęły się przecież w kwietniu - mówi pani Henryka. Ale o tym dowiedziała się dużo później. Cały czas żyła nadzieją. Sama, nie mogąc patrzeć na to co się dzieje, działała w Armii Krajowej, miała pseudonim Skowronek. Mimo że nie raz narażała życie, ocalała.

Wieści ze Wschodu były coraz straszniejsze. Już po wojnie, to był rok 1948 lub 1949, z Londynu zaczęły docierać informacje o pomordowanych oficerach. - Co ja przeżyłam - mówi pani Henryka. - Musiałam pogodzić się ze śmiercią męża. Całe moje życie było tak trudne.

Po wojnie przeniosła się z córką do Kielc, do emerytury pracowała w Banku Rolnym. Bogusia otrzymała bardzo staranne wykształcenie. - Mama starła mi się wynagrodzić brak ojca, ja go przecież w ogóle nie pamiętałam. To z jej opowiadań wiem, jaki wspaniały był to człowiek, z jakim oddaniem zajmował się wiejskimi dziećmi. Dużo czytał, potrafił grać na skrzypcach, miał piękny głos - wylicza pani Bogusia.

Długie lata po wojnie szukały ojca, ale Międzynarodowy Czerwony Krzyż odpowiadał niezmiennie - nic nie wiadomo. Dopiero w wydanych w 1990 roku "Listach katyńskich" znalazły jego nazwisko. To wszystko. Nie wiedzą nawet, kiedy i gdzie dostał się do niewoli. Nie pojechały do Katynia. To już nie to zdrowie, sił brakuje. Pani Henryka skończyła w czerwcu 90 lat. - Zaprosili mnie na premierę filmu o Katyniu, chcą, żebym zabrała głos - mówi. - Ale co ja mogę powiedzieć, ja jestem skromna osoba i co kogo obchodzą moje losy? Po co to całe zamieszanie?

Henryka Lulko-Stolarska i jej córka Bogumiła Karcz, mąż i ojciec był więźniem Starobielska.
(fot. L. Cichocka)

TA CELA ŚNI MI SIĘ PO NOCACH

Bronisław Mazurski był synem policjanta. Niedługo przed wybuchem wojny ojciec został komendantem posterunku w Hrebennym. To stamtąd do rodziny ewakuował tuż przed wybuchem wojny żonę i synów. - Pożegnanie odbyło się w środku nocy, na drodze, rozespane, zapłakane dzieci. Pamiętam doskonale, jak ojciec wsiadł na rower z karabinem na plecach i odjechał. I tyle go widzieliśmy - wspomina pan Bronisław.

Razem z mamą przenosili się od rodziny do rodziny, by wreszcie trafić do rodzinnej wsi mamy, Bóbrki koło Lwowa. - To nam ocaliło życie, bo rodziny policjantów wywożono na Syberię, a po nas nie przyszli - opowiada pan Bronisław. W 1940 roku przyszedł na świat jego najmłodszy brat. - On już nie zobaczył ojca, a ja go pamiętam - mówi. - To do ciotki tata, nie wiedząc gdzie jesteśmy, przysłał kartkę z Ostaszkowa. Pisał, że jest zdrów i że spotkał brata Marcina, który był nauczycielem.

Mama natychmiast odpisała, ale już więcej nic nie dostali. W 1943 roku w "Gazecie Lwowskiej", niemieckiej gadzinówce, ukazały się pierwsze wzmianki o Katyniu. - Wtedy straciliśmy nadzieję, byliśmy pewni, że z jeńcami z Ostaszkowa rozprawili się tak samo.

Po zakończeniu wojny mama nie chciała wyjeżdżać z Bóbrki. W głowie jej się nie mieściło, że polski Lwów może nie należeć do Polski. Jednak gdy dostała do wyboru: przyjęcie radzieckiego obywatelstwa lub repatriacja, wsiadła do wagonu. To był ostatni transport. I tak rodzina Mazurskich znalazła się w Golczewie w zachodniopomorskim. W połowie lat 50. pan Bronisław przyjechał do Kielc, za żoną Eugenią Zamojską.

Zaczął pracować w Iskrze, ale kiedy Urząd Bezpieczeństwa dowiedział się kim był jego ojciec i gdzie zginął, zwolniono go. Przyjęto dopiero po odwilży 1956 roku.
Mama pisała do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża szukając informacji o ojcu, ale niczego się nie dowiedziała. Dopiero w 1990 roku dostali listę przewozową jeńców Ostaszkowa. Ojciec został wywieziony 22 kwietnia 1940 roku.

- Potem, czytając inne dokumenty, dowiedziałem się jak to wyglądało, jak zginął on i wuj Marcin, a także wszyscy podkomendni taty - mówi pan Bronisław. - Udało mi się też odwiedzić Twer, miejsce, w którym ich rozstrzeliwano. Tam się mieści jakiś instytut medycyny, nie chciano nas wpuścić, ale ostatecznie weszliśmy do piwnic. Straszny w nich był bałagan, ale wystarczyło, bym zobaczył jak dwóch sołdatów prowadzi mojego ojca z rękami skutymi z tyłu, a trzeci strzela mu w tył głowy. Bo tak ich zabijano. Potem ciężarówkami wywożono do Miednoje. Z tej piwnicy zabrałem kilka grudek tynku ze ścian. One pamiętają tamte dni.

W czerwcu 1995 roku pierwszy raz pojechał do Miednoje, na uroczystość poświęcenia kamienia węgielnego pod cmentarz pomordowanych. Wrócił tam po pięciu latach na uroczystość jego otwarcia.

- Przywiozłem stamtąd ziemię i gałązki drzewa, z których zrobiłem krzyżyk. Może to drzewo czerpało soki z mojego ojca?
Najgorsze w tych wyprawach są chwile pożegnania, kiedy trzeba odejść zostawiając płonące znicze. - To ponad ludzkie siły - mówi pan Bronisław. - W tym roku pojechał mój syn. Pokłonił się prochom dziadka.

Pan Bronisław nie ustaje w dochodzeniu prawdy, był jednym z założycieli kieleckiego oddziału Federacji Rodzin Katyńskich, szefował jej, a potem przeszedł do Rodziny Policyjnej 1939 skupiającej rodziny pomordowanych policjantów. Napisał do generalnego prokuratora Federacji Rosyjskiej, z prośbą o udostępnienie dokumentów związanych z jego zamordowanym ojcem.

Odpowiedź dostał - dowiedział się, że sprawa jest objęta tajemnicą państwową i niczego się nie dowie.
- A ja do końca życia będą śnił tę scenę z piwnic w Twerze. Jak dwóch funkcjonariuszy prowadzi mojego ojca, jak strzelają mu w tył głowy. To już tak zostanie.

OCZY PEŁNE ŁEZ

- To dziwne, ale cała moja rodzina doświadczyła znacznie więcej złego od Sowietów niż od Niemców, przez lata z nimi walczyli - mówi Tadeusz Bartnik, który przed wojną mieszkał na polsko-niemieckiej granicy w Ganie nad Prosną. Tam ojciec Stefan Bartnik był kierownikiem szkoły. Z tych szczęśliwych czasów zachowało się kilka zdjęć, jedno zrobiono na krakowskim rynku wśród gołębi. Kiedy już było wiadomo, że wojna wybuchnie, Stefan Bartnik zawiózł ciężarną żonę i syna na wieś koło Przedborza. Miało tam być spokojnie, tymczasem niemieckie lotnictwo zbombardowało okolicę.

Ale ojciec już tego nie widział. Trzy dni po wybuchu wojny w mundurze porucznika wpadł jeszcze na chwilę, by zobaczyć, jak żona się urządziła i wrócił do 27 Pułku Piechoty. Dopiero po latach rodzina dowiedziała się, że z żołnierzami dotarł do Włodzimierza Wołyńskiego i tam został wzięty do niewoli przez Rosjan. Nie posłuchał rad tych, którzy uciekli do domów, wtedy być może ocaliłby życie, ale on nie chciał zostawić żołnierzy.

Do żony dotarła jedna karta pisana w grudniu 1940 roku, kiedy urodził się młodszy brat pana Tadeusza. Ojciec donosił, że jest zdrów i podał adres obozu w Kozielsku. - Jakaż to była wielka radość, że tata żyje - wspomina pan Tadeusz. Słano do niego listy, ale odpowiedź nie nadchodziła. Za to w czasie wojny zaczęto mówić o zamordowanych przez Rosjan Polakach. Wielu ludzi w to nie wierzyło. - No bo po co tak zabijać jeńców? Wydawało to się nieprawdopodobne - mówi pan Tadeusz. Ktoś jednak widział na listach zamordowanych nazwisko Bartnik. Powoli docierała prawda o tym, co działo się z jeńcami.

Lata mijały i nic się nie zmieniało. Pan Tadeusz dostał nakaz pracy w Kielcach, początkowo w szkole dla pracujących, potem w szkole medycznej uczył fizyki. Ożenił się, na świat przyszły córki. - Zawsze miałem opinię nauczyciela niepokornego, bo uczyłem fizyki, ale klasom, których byłem wychowawcą mówiłem prawdę o Katyniu. Miałem kłopoty ze Służbą Bezpieczeństwa, nie dostawałem przez to nagród, ale trudno. Po 1989 roku mogłem mówić prawdę głośno.

W 1995 roku pojechał do Katynia, w towarzystwie prezydenta Lecha Wałęsy był na nabożeństwie na cmentarzu. Chodził po lesie omijając kordony żołnierzy i szukając czegoś, ale czego sam nawet nie wie. - Mama nie miała już siły pojechać do Katynia, ale poznała prawdę. Na pewno ucieszyła się, że mogłem zapalić lampkę na grobie taty. Przywiozłem stamtąd ziemię i kiedy umarła w 1997 roku włożyłem ją jej do grobu, by chociaż tak symbolicznie połączyć rodziców - kiedy mówi oczy ma pełne łez.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie