MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kielczanin zamierza zdobyć najwyższą górę obu Ameryk. Czy na jej szczycie chce zatknąć proporzec "Echa Dnia"?

Iwona SINKIEWICZ
Na swoją wyprawę kielczanin zabiera proporzec z logo "Echa Dnia" i flagę województwa świętokrzyskiego. Ma nadzieję, że uda mu się je zatknąć na najwyższym szczycie obu Ameryk.
Na swoją wyprawę kielczanin zabiera proporzec z logo "Echa Dnia" i flagę województwa świętokrzyskiego. Ma nadzieję, że uda mu się je zatknąć na najwyższym szczycie obu Ameryk. Dawid Łukasik

Grzegorz Piwko, młody kielczanin, pracownik Świętokrzyskiego Urzędu Wojewódzkiego, zamierza zdobyć Aconcaguę w Andach, najwyższy szczyt obu Ameryk. Kielczanin chce przejść trasą pierwszej polskiej wyprawy andyjskiej, zakończonej zdobyciem Aconcaguy przez Polaka, Wiktora Ostrowskiego. W poniedziałek, wraz z grupą przyjaciół, Grzegorz Piwko wyleciał do Santiago de Chile. Stamtąd wyruszy na pogranicze chilijsko-argentyńskie, by z argentyńskiej prowincji Mendoga zaatakować masyw najwyższej góry Andów.

Kielczanin zabrał z sobą flagę województwa i proporzec "Echa Dnia", które zamierza zatknąć na szczycie Kamiennego Strażnika, jak tę górę nazwali Inkowie. Dla 33-letniego prawnika z Kielc to już kolejna wysokogórska wyprawa - był już między innymi w Alpach, w górach Rumunii, przed rokiem zdobył najwyższy szczyt Atlasu Wysokiego w Maroku.

Grzegorz Piwko ukończył prawo i politologię na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje w Świętokrzyskim Urzędzie Wojewódzkim, w dziale promocji Gabinetu Wojewody. Co roku urlop spędza w górach. Nie ogranicza się jednak do rekreacyjnych spacerków. Ma w sobie pasję zdobywcy i z roku na rok wchodzi coraz wyżej. - Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Turystykę wysokogórską zaczyna się od rzeczy łatwych, a później szuka się coraz trudniejszych wyzwań - śmieje się Grzegorz Piwko. - A Aconcagua to góra, na której można poznać smak prawdziwej wysokogórskiej wyprawy.

Do Chile przez Amsterdam

Rozmawiamy na trzy dni przed wylotem do Chile - do Santiago dostaną się z międzylądowaniem w Amsterdamie, skąd wyprawa Piwki wyruszy do Mendozy, argentyńskiej prowincji położonej przy granicy z Chile. Przygotowanie wyprawy w Andy trwało trzy lata. - Te strony zawsze wydawały mi się interesujące, a że dolar jest tani, była to dodatkowa motywacja, żeby jechać teraz - tłumaczy. - Ale zmierzenie się z górą tak znacznych rozmiarów wymaga zaawansowanej logistyki. Potrzebne są specjalistyczny sprzęt i odpowiednia odzież. W Andach występuje bardzo suche powietrze. To zwiększa możliwość odwodnienia organizmu. Dlatego tak ważny jest sprzęt dobrej klasy, w szczególności ciepły, puchowy śpiwór, odpowiednie ubranie, porządne rękawice i czapki. Trzeba też wynająć wcześniej muły, na których ciężki sprzęt dotrze do głównej bazy. To nie jest góra, pod którą podjeżdża się samochodem, wchodzi na szczyt z plecakiem i schodzi w dół. Dlatego przygotowanie wyjazdu też musiało trwać.

Uczestnicy wyprawy "siedzą już na walizkach". W przenośni i dosłownie, choć zamiast walizek mają wypchane do granic możliwości plecaki. - Wyjeżdża 12 osób i na każdego przypada po 30 kilogramów bagażu, w tym jest oczywiście część wspólnego sprzętu, na przykład namioty. Kolejne 30 kilogramów czeka na nas już na miejscu, w Argentynie. To na przykład butle z gazem, których nie wolno transportować samolotem - opowiada kielczanin. - Oczywiście nie będziemy tego wszystkiego nosić. "Gruby" bagaż zostaje w głównej bazie, u podnóża Aconcaguy, część sprzętu będziemy musieli wnieść do pierwszego obozu, a część z tego jeszcze wyżej, do drugiego obozu, żeby szczyt zaatakować już bez obciążeń - mówi.

Swoją wyprawę w Andy kielczanin podzielił na dwa etapy. - Na ten szczyt nie da się wejść w ciągu dwóch-trzech dni, w tak zwanym stylu alpejskim - twierdzi. - Zbyt duża jest różnica ciśnień. Trzeba przeprowadzić odpowiednią aklimatyzację, by uchronić się przed chorobą wysokościową, która daje o sobie znać powyżej trzech tysięcy metrów.

Z książką przeczekać vientos blancos

Jak wygląda taka aklimatyzacja? - Stopniowo podchodzi się coraz wyżej i schodzi aż do głównej bazy. Tam trzeba odpocząć, poczekać jeden-dwa dni i znów rusza się do góry - wyjaśnia Piwko. - W ten sposób najpierw zakłada się obozy - pierwszy na wysokości 5100 metrów, schodzi się do bazy, odpoczywa i wchodzi założyć drugi obóz, na wysokości 6 tysięcy metrów. Po czym znów schodzi się do głównej bazy, na poziom 4200 metrów. Po założeniu obozów trzeba odpocząć trzy dni i dopiero wówczas zaczyna się właściwe wejście. Pierwszy dzień to dojście do pierwszego obozu, kolejny to drugi obóz, a trzeci dzień to już atak na szczyt. Później potrzebne są jeszcze dwa dni na zejście i likwidację kolejnych obozów - Grzegorz Piwko ujawnia szczegóły wyprawy, która ma potrwać trzy tygodnie. Sama akcja górska, od momentu założenia bazy, zajmie dwa tygodnie. Wszystko rozpisane jest "na głosy", ale uczestnicy ataku na Aconcaguę doskonale wiedzą, że góry rządzą się swoimi prawami i najlepszy plan może "wziąć w łeb".

- Wybieramy drogę klasyczną, która wiedzie na szczyt od północnego zachodu, a rozpoczyna się w Puente del Inca, na wysokości 2700 metrów. Program wyjazdu został tak ułożony, aby na górę, zwaną przez Inków Kamiennym Strażnikiem, mogli wejść wszyscy uczestnicy wyprawy, a jest wśród nas jedna kobieta... Nie boję się jakichś poważnych trudności technicznych, ale pogody - twierdzi młody kielczanin. - W Ameryce Południowej jest właśnie lato, ale andyjskie lato jest bardzo kapryśne - wieją wówczas bardzo silne i zimne wiatry: vientos blancos - "białe wiatry". Przy takiej pogodzie bardzo łatwo o odmrożenia - mówi i przypomina słowa znanego polskiego himalaisty Krzysztofa Wielickiego, który stwierdził kiedyś, że w górach człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, tylko nie do wiatru. - Może się zdarzyć, że przyjedziemy i przez dwa tygodnie będziemy grać w karty. W żargonie alpinistów to tak zwany kibel - mówi i widać, że ta perspektywa nie jest mu zbyt miła. - W górach nie ma nic gorszego niż nuda, spowodowana przymusowym postojem - Grzegorz wspomina, jak kilka lat temu, podczas wyprawy w rumuńskie Karpaty, zła pogoda zatrzymała go wraz z kumplem w namiocie. - Życie obozowe jest bardzo nudne. Po trzech dniach człowiek nie ma już nic do powiedzenia. Mieliśmy wtedy jedną książkę i czytaliśmy ją na zmianę, po pięć stron. Od tego czasu wiem, że w góry trzeba brać obowiązkowo jedną książkę - śmieje się.

Najważniejszy... worek na śmieci

Kielczanin wyjeżdża w Andy z grupą 11 przyjaciół - kolegów ze studiów i... kolegów kolegów. Ponieważ to ludzie wolnych zawodów, część grupy po ataku na Aconcaquę wyrusza jeszcze do Ekwadoru, by zdobyć tamtejsze wulkany. Ponieważ w Andach panuje teraz lato, u stóp Kamiennego Strażnika spodziewają się wielu grup, które co roku przyjeżdżają do Argentyny, by zmierzyć się z najwyższą górą obu Ameryk. Szczyt jest bardzo popularny wśród Polaków, więc Grzegorz spodziewa się u stóp Aconcaquy sporej grupy rodaków. - Kiedyś takie wyjazdy były bardzo trudne dla Polaków i bardzo kosztowne. Teraz nawet wizy nie są potrzebne. A dzięki taniemu dolarowi, liczę, że moje koszty zamkną się w graniach 6-7 tysięcy złotych, oczywiście przy skromnym życiu - podkreśla. Chociaż Argentyna i Chile to kraje hiszpańskojęzyczne, Grzegorz Piwko nie obawia się problemów z komunikacją. - Z moich doświadczeń wynika, że zawsze można sobie poradzić. Na wszelki wypadek kupiłem samouczek hiszpańskiego, ale nauka języka idzie mi kiepsko - przyznaje z uśmiechem na twarzy. Ta sprawa nie jest dla niego problemem.

Choć to może śmieszne, znacznie większą wagę przywiązuje do... worków na śmieci. - Ponieważ Aconcaqua leży na terenie parku narodowego, argentyńscy urzędnicy bardzo dbają o porządek. Dlatego w czasie wyprawy najcenniejszą rzeczą są worki na śmieci, które dostaje się przy zakładaniu bazy - śmieje się, zastrzegając przy tym, że mówi najzupełniej poważnie. - Te worki trzeba później zwrócić pełne i alpiniści rozliczani są z każdego worka. Kary za brak worka są bardzo wysokie, więc zdarza się, że alpiniści chodzą od jednego do drugiego i mówią: "sprzedaj worek"...

Sprawdzić samego siebie

Próba ataku na Aconcaquę to już kolejna wyprawa wysokogórska Grzegorza Piwki. Najpierw latem i zimą schodził Tatry, później zaczął szukać coraz wyższych szczytów. Był zimą w rumuńskich Karpatach, był w Alpach, gdzie wszedł na Mont Blanc. Atak szczytowy rozpoczyna się przed świtem, by żleb pod wierzchołkiem minąć między 2 a 4 w nocy, kiedy jest zamarznięty. W blasku słońca lód puszcza, lecą kamienie, często wówczas dochodzi do wypadków, także tych śmiertelnych. - Nasza grupa na Mont Blanc weszła wbrew wszelkim zasadom - opowiada. - Była fatalna pogoda i wszyscy schodzili. A my czekaliśmy, wiedząc, że to nasza jedyna szansa, by wejść na szczyt. Po południu wypogodziło się i rozpoczęliśmy atak. Na szczycie byliśmy o 20.40. Do schroniska pod szczytem schodziliśmy już w nocy. Następnego dnia pogoda całkowicie się zepsuła i rzeczywiście już nie byłoby szans na wejście...

W 2003 roku Grzegorz Piwko zorganizował wyprawę do Maroka, w pasmo Atlasu Wysokiego. Zdobył wówczas najwyższy szczyt tych gór - Jouebel Toubkal - 4165 metrów. Później, dla równowagi, pojechali obejrzeć pustynię - w końcu byli w Afryce, by w nagrodę wspinać się na skałach w dolinie Thodra, uznawanej za mekkę wspinaczy. Skałki mają 300 metrów wysokości, są chropowate jak pumeks i można po nich wchodzić praktycznie bez sprzętu...

Gdy organizował wyjazd w Andy, myślał: "To trudna wyprawa, lepiej pojadę w Tatry, zamieszkam w pensjonacie, będzie fajnie". Ale fajnie jest wtedy, gdy jest kolejne wyzwanie i kolejny cel do zdobycia. - Góry dają możliwość sprawdzenia samego siebie. A Andy to dla wielu alpinistów taki "test sprawnościowy" przed Himalajami - mówi kielczanin. - Dotychczas najwyżej wszedłem na cztery i pół tysiąca metrów. W Andach, przed atakiem szczytowym będziemy mieli biwak na sześciu tysiącach! Zobaczymy, może uda się pokonać Kamiennego Strażnika...

Najwyższy szczyt obu Ameryk

Aconcagua - w języku Inków nazwa ta znaczy Kamienny Strażnik - ma 6962 metry i jest najwyższym szczytem Andów, a jednocześnie najwyższą górą obu Ameryk. Masyw tej jednej góry ma około 50 kilometrów długości, czyli jest tak szeroki, jak całe Tatry. Położona jest w argentyńskiej prowincji Mendoza, przy granicy z Chile. Aconcagua to masyw skalny pochodzenia wulkanicznego, wysokością przewyższa o ponad półtora kilometra wszystkie okoliczne wierzchołki. Wydaje się więc jeszcze wyższy niż jest w istocie. Po raz pierwszy została zdobyta w 1897 roku przez przewodnika szwajcarskiego Mathiasa Zurbriggena, który na ten najwyższy andyjski szczyt wszedł samotnie. Polskie tradycje wypraw indyjskich sięgają okresu międzywojennego - w 1934 roku Konstanty Narkiewicz, Stefan Osiecki, Stefan Daszyński i Wiktor Ostrowski dokonali ósmego w historii wejścia na Aconcaguę i pierwszego ścianą wschodnią, nazwana później Lodowcem Polaków. Polacy zdobyli również Ojos del Salado i Mercedario (jeden z jego lodowców nosi nazwę Glaciar Ostrowski). Wyprawa została opisana przez Wiktora Ostrowskiego w książce "Wyżej niż kondory". Najwyższy szczyt Andów uchodzi za górę, na której można poznać smak "alpinizmu wyprawowego", związanego z koniecznością zakładania pośrednich obozów przed wejściem na szczyt. Wielu himalaistów zaczynało swą drogę w najwyższe góry świata właśnie od tego szczytu.

_Grzegorz Piwko, kielczanin, 33 lata, kawaler. Absolwent prawa i politologii na Uniwersytecie Warszawskim. Od pięciu lat pracuje w Świętokrzyskim Urzędzie Wojewódzkim, zajmuje się m.in. promocją i sprawami związanymi z Unią Europejską. Wysokogórskie wyprawy traktuje jako oderwanie od "szarej codzienności". Ale nie ogranicza się do gór. Lubi też żeglować i jeździć na rowerze. Zajmuje się także fotografią. _

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie