Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiniorski jakiego nieznacie - słynny muzyk bez tajemnic

Redakcja
Dawid Łukasik
Włodzimierz Kiniorski zwany Kiniorem - nasz znany w Polsce i na świecie muzyk skończył właśnie 60 lat. Otrzymał ostatnio największe regionalne wyróżnienie: Świętokrzyską Nagrodę Kultury I stopnia, za całokształt twórczości. - Po wręczeniu Świętokrzyskiej Nagrody Kultury zniknął pan. Nie lubi pan bankietów? - Musze się wytłumaczyć, nie zostałem na drugiej części koncertu, bo syn został sam. Wskoczyłem na skuter i szybko pojechałem do domu. Kacepr ma 11 lat, mamy świetne relacje. Chodzi do szkoły muzycznej, ale jeśli nie będzie chciał chodzić zrezygnuje. Na razie postarałem się ustawić mu ręce na pianinie, to podwaliny, ale nie będę go ciągnął jak Mozarta za głowę, to nie ma sensu. Ważne by był zadowolony życia a jak to będzie robił, nie ma znaczenia. - To prawda, że Włodek Kiniorski nie ma prawa jazdy? - Samemu trudno mi w to uwierzyć. Mam skończony kurs, ale nie zdawałem. To jakaś trauma mojego życia. Dużo jeździłem na rowerze a teraz wymyśliłem sobie skuter i bardzo mi to pasuje. Jeżdżę do Kielc a na koncert, kiedy muszę zabrać więcej instrumentów i tak wynajmuję samochód. W dalszej części wywiadu o hucznych imprezach, życiu z muzyki, domu i innych tajemnicach

Włodzimierz Kiniorski "Kinior"

Włodzimierz Kiniorski "Kinior"

Ma 60 lat. Urodził się w Zagnańsku - polski muzyk i kompozytor, grający między innymi na saksofonie. Twórca stylu Flap, promującego eklektyzm muzyczny. Początkowo związany ze sceną jazzową, później etno. Grał między innymi z Normanem Grantem, Sony Robertson, Twinkle Brothers, zespołem Trebunie-Tutki oraz z Kinior Orchestra, Stan d'Art, Young Power, R.A.P., Free Cooperation, Izraelem, Tie Breakiem, Mamadou Diouf. Współpracuje z wieloma teatrami, między innymi z Teatrem imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach i Teatrem imienia Witkacego w Zakopanem.

przeczytasz w dalszej części wywiadu oraz w wydaniu papierowym "Echa Dnia".

Lidia Cichocka: - Na domowej stronie Włodka Kiniorskiego w zakładce biografia są wyliczone nagrody jakie pan otrzymał, muzycy z którymi pan współpracował, zespoły, teatry, ale nie ma ani słowa o tym jest się staje artystą, skąd u pana zainteresowanie muzyką?
Włodzimierz Kiniorski: - Mówiłem o tym kilkakrotnie: sąsiad miał gitarę a ja podsłuchiwałem go. To mnie tak fascynowało, że w VI klasie tata kupił mi gitarę, na której uczyłem się grać. Kolejny etap, to kiedy pojechałem do Radomia do szkół.

- To może wyjaśni pan dlaczego Radom i technikum energetyczne a nie Zagnańsk z technikum leśnym?
- Podstawowym kryterium było to, że tam był stół do ping ponga a ja byłem sportowcem i fascynował mnie sport. Ponad to znałem ludzi, którzy tam chodzili. Potem okazało się, że to była bardzo elitarna szkoła Ministerstwa Górnictwa i Energetyki. Zdałem egzamin i była pełna zaskoczka. Ale generalnie bardzo mało z tej szkoły pamiętam, bo fascynował mnie sport i imprezy, tak zwane prywatki.

- Sport i prywatki? Pasuje jedno do drugiego?
- Jasne, że tak. Młody człowiek jest w takiej dyspozycji, że daje radę. Zawsze kierowała mną pasja, robiłem to, w czym się mogłem zapomnieć czy to był sport, czy sztuka. Później wybrałem muzykę. W wieku 19 lat poszedłem do szkoły muzycznej na klarnet i kontrabas, późno co prawda, ale my byliśmy takim pokoleniem, buntowaliśmy się jednak w końcu bardzo wielu chciało dowiedzieć się więcej.

- A z energetyki zostało coś?
- Absolutnie nic. Miałem problemy, nie znosiłem fizyki i tych przedmiotów, ale tam byli bardzo fajni ludzie a ja brylowałem - organizowałem koncerty, bale, miałem kilka zespołów na przykład Elektrony, Farady. Jak się przechodziło ulicą to takie fajne laski pytały gdzie gracie? Pamiętam cielaczki, czyli czerwone buty z zamszowej skóry i kolorowe skarpetki, wąskie spodnie - taka była moda. Pamiętam to i bale na których się tańczyło. Bardzo lubiłem tańczyć, prześcigaliśmy się w wymyślaniu nowych kroków.

- Radom płakał po panu, kiedy w połowie lat 70. wrócił pan do Zagnańska?
- Chyba takie sytuacje są niedoceniane, kiedy się dzieją. W Kielcach jest podobnie. Trzeba odległości by dostrzec różne rzeczy. Byłem amatorem a odniosłem wtedy bardzo wiele sukcesów, dostałem nagrodę Zbyszka Namysłowskiego na festiwalu w Kaliszu, nagrodą były warsztaty jazzowe i dzięki temu po raz pierwszy zetknąłem się ze środowiskiem jazzowym. To były fantastyczne czasy.

- A kiedy pan stwierdził, że gitara to za mało?
- To naturalny etap rozwoju, poszerzania wrażliwości, percepcji oraz warsztatu. To chyba także kwestia ogólnych predyspozycji i potencjału. To zdolność do popadania w stany zapomnienia. Bo kiedy zanurzyłem się w komputer to najpierw zrobiłem pięć płyt a potem zacząłem się dowiadywać co to folder. I tak za każdym razem: kiedy biorę jakiś instrument i on mi pasuje to zostaję z nim. Harmonijka ustna na przykład mi nie leży A ćwiczę na saksofonie, klarnecie, gitarze, grywam na pianinie. Resztę traktuje barwowo a do tego nie potrzeba aż takiej techniki, wystarczy kilka dźwięków.

- Saksofon jest pana wirtuozowskim instrumentem?
-Tak jestem rozpoznawany, ale to zależy jaki głód czuję. Jeśli zmęczę się jednym, gram na innym. Tak samo jest na koncertach solowych, dopóki czuję świeżość i mnie samego fascynuje gram a potem zmieniam instrument. Po to jest ta wielość instrumentów by za każdym razem było to fascynujące i świeże.

- Studia to też był naturalny element rozwoju?
-Nie oszukujmy się, uciekałem od wojska. Najpierw bardzo długo robiłem maturę z tego powodu. Studiów na Wyższej Szkole Pedagogicznej w nie skończyłem, kiedy wojsko się ode mnie odczepiło nie były mi potrzebne. Muzykę grałem wtedy zawodowo i papierek z tytułem był bez znaczenia.

- W Kielcach działało wtedy, czy też tworzyło także z pana udziałem bardzo ciekawe środowisko muzyczne
- Etapów jego tworzenia się było kilka. Przyszedłem tutaj do 5 klasy szkoły muzycznej i na studia. W Radomiu byłem znany a tutaj zaczynało się coś dziać. Zetknąłem się z Jurkiem Stępniem, później przewodniczącym Trybunału Konstytucyjnego, to były czasy Sunday Bandu - który założyłem w Sołtykach pod egidą Kieleckiego Klubu Jazzowego. Jazz na tamte czasy kojarzył się z wolnością i interesowali się nim najfajniejsi ludzie, dlatego byłem podłamany kiedy zobaczyłem jakie zerowe jest zainteresowanie klubem Kotłownia. Wtedy nie było miejsc, gdzie można się było spotkać i posłuchać muzyki, pograć. Kielecki Klub Jazzowy na strychu w Sołtykach, gdzie także uczyliśmy się angielskiego, to było coś. W tamtych czasach integracja środowiska była prawdziwa, był głód towarzyski a teraz mamy czasy yuppies. Młodzieży owszem inteligentnej, ale ze szklanymi oczami, bez empatii. Ja oceniłbym to po buddyjsku - dominacja mądrości nad współczuciem.

- Lista zespołów, do których pan należał lub które pan zakładał jest imponująca...
- Ja po prostu improwizuję w takim a nie innym towarzystwie, kontekście, zestawieniu. Ciągle robię to samo. Ale też rozwijam się. Teraz chciałbym wirtualnie nagrać płytę z zespołem ZZAJ ! (Związek Zawodowy Artystów Jazzowych)-jazz od tyłu. Przygotowuję też koncert w Sandomierzu z artystami, którzy pojawią się na otwarciu sceny w teatrze Witkacego w Zakopanem. 7 grudnia jest tam premiera płyty "Popylone pienie", słowa Witkacego, moja muzyka, śpiewa Dorota Ficoń a towarzyszy jej 10-osobowy bigband. To będzie niezwykłe przedsięwzięcie. Dominik Rakoczy dokumentuje, zrobił też klip. Cieszę się, że wszedł w to środowisko. On też musiał zrezygnować z Kielc. Ja w ogóle jestem rozczarowany Kielcami. Muszę odczekać, muszą Kielce zatęsknić za mną, bo inaczej to nie ma sensu. Nie chodzę tam, gdzie mnie nie chcą. Nie rezygnuję z pracy w Kotłowni, ale czuję się niepotrzebny. Walczyłem prawie pół roku. Wszyscy myślą, że jakieś kokosy robię, proszę nie słuchać bzdur. Sam musiałem ze swojego honorarium z Hasaparasa dopłacić, bo nie było sponsoringu. Muzyków nie interesuje przychodzenie tam, myślą, że to jest jakiś mój lewy interes a ja tam nie muszę być. Moja funkcja jest stricte artystyczna, ja nie zdobędę sponsorów, a jak nie ma funduszy to nie ma sensu żebym tam chodził. Niech środowisko o to zawalczy a ja wejdę w swoim czasie, kiedy będzie to miało sens. Z przyjemnością pojawię, kiedy będę potrzebny.

- W Zagnańsku ma pan dom i miejsce pracy
- Obok domu przygotowuję pracownię, która wkrótce powinna działać.

- Wniosek z tego, że z muzyki i to nawet alternatywnej można wyżyć.
-Ale trzeba być najlepszym, naprawdę rozpoznawalnym. By tak było muzyka musi być pasją, w kategoriach życia i śmierci. Bo inaczej nie ma to sensu. Tylko tak można osiągnąć sukces. Wsparcia ze strony rządu nie ma, kilka fantastycznych projektów nie wypaliło, bo zabrakło gotówki. Nie wybiliśmy się na świecie, ani my jako Young Power ani SBB chociaż byli blisko. Mieliśmy szansę w pewnym momencie z Trebuniami Tutkami i Izraelem, ale niestety to wymaga potężnego zaplecza finansowego. Najbardziej udało się Tomkowi Stańce, ale też nie aż tak żeby pomóc innym

- A jak do artystycznego, silnego ego ma się buddyzm, do którego się pan przyznaje?
- To nie jest ani religia ani filozofia najbliżej można to nazwać naukami pracy nad sobą. Korzystam z nich, z siły medytacji. Przyglądam się sobie a jak się to ma do mego rozwoju to inna sprawa, bo wcale nie znaczy, że od razu pojawia się aureola nad głową. Zyskuję wrażliwość, percepcję poprzez przecieranie tzw. szybki umysłu. Postrzeganie swoich emocji czy neuroz jest bardziej wyostrzone, to normalne ćwiczenie umysłu. W momencie kiedy jestem skoncentrowany i mam dwa dźwięki zagrać w konkretnej skali to postawię je sensownie, bo nie jestem rozproszony. Tutaj także działa medytacja, to są zabiegi bardzo proste i służą głównie poznaniu natury umysłu, poznaniu siebie.

- A czy używanie alkoholu to przejaw słabości?
- Tak, bo rozwala efektywność. Ja nie mogę palić, bo znikam na dwa lata, ani pić, dlatego nie palę ani nie piję. Ale wolę palących, bo to środowisko subtelniejsze i wrażliwsze. Nikogo nie uchroni się przed spróbowaniem więc zamiast zakazów lepiej dać człowiekowi wiedzę - techniki pracy z psychiką by mógł stwierdzić czy może palić. Niektórym to służy a inni od razu mają schizo. To samo jest z alkoholem, który jest absolutnie agresywny i nudny. Unikam środowiska pijącego .

- W tym roku skończył pan 60 lat…
- Fatalnie to brzmi,w kontekście atrakcyjności, ale właściwie nie czuje się na tyle.

- Urodziny miał pan sympatyczne, z przyjaciółmi w klubie Kotłownia w Kielcach.
- Liczyłem na to, że one będą bardziej huczne, bo organizowałem je z myślą o zintegrowaniu środowiska i wylansowaniu tego klubu. I czuję się zawiedziony, jeśli chodzi o środowisko kieleckie. I nie jest to sfera dumy tylko penetracji socjologicznej i zrozumienia zagadnienia. Tu nie ma miejsca na alternatywę, przynajmniej tego typu, co ja serwuję. I nie mam pretensji tylko chciałbym coś zrobić a klasyczne przywary ludzkie temu przeszkadzają.

- Ma pan życzenie z okazji urodzin?
- Żebym nie tracił kontaktu z sobą samym i otoczeniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie