MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ks. Bielecki: Pamiętam wielką radość

Izabela Bednarz
Ksiądz profesor doktor habilitowany Stanisław Bielecki, ma 60 lat, pochodzi z Miechowa, w 1972 roku ukończył Wyższe Seminarium Duchowne w Kielcach i przyjął święcenia kapłańskie, przez trzy lata był wikariuszem w parafii w Bielinach, w latach 1976-1984 studiował w Rzymie w Papieskim Instytucie Biblijnym.
Ksiądz profesor doktor habilitowany Stanisław Bielecki, ma 60 lat, pochodzi z Miechowa, w 1972 roku ukończył Wyższe Seminarium Duchowne w Kielcach i przyjął święcenia kapłańskie, przez trzy lata był wikariuszem w parafii w Bielinach, w latach 1976-1984 studiował w Rzymie w Papieskim Instytucie Biblijnym. D. Łukasik
Rzym, 16 października 1978 - to był wielki dzień dla wszystkich Polaków. Wtedy przed 30 laty Karol Wojtyła został wybrany na papieża.
Świadkiem tych wydarzeń był ksiądz Stanisław Bielecki.

Z księdzem profesorem Stanisławem Bieleckim, świadkiem wydarzeń towarzyszących konklawe, które zadecydowało o wyborze kardynała Karola Wojtyły rozmawiamy o kulisach tamtych chwil i pierwszych dni pontyfikatu Jana Pawła II

* Cofnijmy się do wydarzeń sprzed 30 lat, kiedy konklawe kardynalskie wydało historyczny werdykt: głową Kościoła katolickiego ma zostać Polak, kardynał Karol Wojtyła. Ksiądz był wtedy w Rzymie, jak wyglądały te wybory od kulis?

- Zanim kardynałowie przystąpili do wyboru następcy Jana Pawła I, spotykali się na wspólnej modlitwie, ponadto wiele czasu poświęcali prasówce. Uważnie wczytywali się w gazety, szukając oczekiwań dotyczących przyszłego papieża.

* Czemu miała służyć ta prasówka?

- W ten sposób realizowali jedno z ważniejszych wskazań Konstytucji o Kościele w świecie współczesnym Soboru Watykańskiego II "Należy poznawać i rozumieć świat, w którym żyjemy, a także nieraz jego dramatyczne oczekiwania, dążenia i właściwości". Jak wiadomo, każda epoka potrzebuje nieco innego papieża. Papież Pius XII w czasie II wojny światowej był dyplomatą, Jan XXIII i Paweł VI to wielcy reformatorzy Kościoła. W osobie Jana Pawła I dało się poznać nowy typ papieża duszpasterza. Objawiło się to w jego podejściu do drugiego człowieka. Uśmiech, życzliwość, otwartość, dialog to charakterystyczne rysy jego postawy. Dla celów duszpasterskich potrafił łamać sztywne zasady etykiety, tak charakterystycznej dla dotychczasowej instytucji papieża, na jednej z środowych audiencji przywołał do siebie ministranta i swobodnie rozmawiał z nim na tematy religijne. Nieoczekiwana śmierć Jana Pawła I położyła kres takiemu stylowi działania. Jednak u wiernych powstał pewien niedosyt. Zewsząd dochodziły głosy: "Chcemy papieża takiego, jakim był Jan Paweł I". Kardynałowie uważnie wsłuchiwali się w te głosy i szukali kandydata, który byłby duszpasterzem całego świata.

* I nikomu wówczas nieznany kardynał Karol Wojtyła miał spełnić te oczekiwania świata?

- Nie do końca nieznany. Na pewno postacią powszechnie znaną w świecie był kardynał Stefan Wyszyński, jako obrońca wolności Kościoła w Polsce. Kardynał Karol Wojtyła, pozostający w jego cieniu, nie był jednak osobą nieznajomą kardynałom Kościoła powszechnego. Przecież aktywnie brał udział w pracach Soboru Watykańskiego II, wygłosił rekolekcje wielkopostne w Watykanie dla papieża Pawła VI i jego domowników, spotykał się z kardynałami odwiedzającymi Kraków, a z napotkanymi w czasie podróży zagranicznych rozmawiał o problemach współczesnego świata i Kościoła. Dużo dla Karola Wojtyły zrobił też późniejszy kardynał Andrzej Maria Deskur, pochodzący z Sancygniowa. Mieszkał w Rzymie od wielu lat, pracował w kurii watykańskiej, pełnił funkcję prezydenta Papieskiej Komisji do spraw Społecznych Środków Przekazu i doskonale znał kolegium kardynalskie. Organizował u siebie spotkania, na których kardynałowie mogli bliżej poznać Karola Wojtyłę. To była niesamowita praca dyplomatyczna, którą mógł wykonać taki zdolny człowiek jak Andrzej Maria Deskur.

* Jakie były wówczas nastroje w Rzymie? Miasto zawsze żyło wyborami nowych papieży. Czy były dostępne informacje o kandydatach na papieża?

- W czasie konklawe gazeta watykańska "L’Osservatore Romano" opublikowała zdjęcia kardynałów wchodzących w skład kolegium, którzy mogli być wybrani na papieża, wraz z krótkimi notkami biograficznymi, więc był pełny przegląd kandydatów. Ciekawie to wyglądało, jak do mszy otwierającej konklawe, szli przez tłum do ołtarza kardynałowie, a nobliwe rzymianki głośno obstawiały między sobą: "O, ten będzie papieżem", "Który? Który?" "No, ten!" - pokazywały. Proszę pamiętać, że konklawe oprócz swojego wymiaru dla Kościoła katolickiego, jest wydarzeniem bardzo ciekawym społecznie. Rzymianie od wieków przychodzili na Plac Świętego Piotra, żeby oczekiwać, a potem poznać następcę świętego Piotra i swojego biskupa Rzymu. Czuli się pod tym względem wybrani, przecież byli w sercu katolickiego świata. Tysiące wiernych gromadziło się czterokrotnie na Placu Świętego Piotra: dwukrotnie w południe i dwukrotnie wieczorem, w niedzielę, 15 października i w poniedziałek, 16. Dym unoszący się z komina Kaplicy Sykstyńskiej wskazywał, czy dokonano już wyboru papieża, czy jeszcze nie. W niedzielę wieczorem, 15 października, ówczesny kardynał fokista, czyli "ogniomistrz", miał pewne trudności z nadaniem koloru dymku, który powstawał po spaleniu głosów, oddanych przez kolegium kardynalskie. Sam papier daje biały dym, ale jeżeli glosowanie było nierozstrzygnięte, należało zmienić kolor dymu na czarny, podrzucając odpowiednio wcześnie wilgotny materiał. Fokista miał z tym problem i dym był raz biały, raz czarny. Pojawianie się raz jaśniejszego, raz ciemniejszego dymu wywoływało na zmianę entuzjazm i jęk zawodu. Trudności z identyfikacją koloru powiększały ciemności oraz słupy mocnego światła skierowane na komin Kaplicy Sykstyńskiej. Wówczas z głośników rozlegał się głos: "la fumata estata nera", czyli dym był czarny. Takich wątpliwości nie było następnego dnia wieczorem, kiedy po pojawieniu się dymu na plac Świętego Piotra wkroczyły oddziały służb mundurowych, aby oddać honory nowemu papieżowi. Gdy zauważono mundurowych, na placu zrobił się dziwny ruch, jedni opuszczali miejsce w pośpiechu, żeby dotrzeć do domu i oglądać wydarzenie w telewizji, inni znów starali się dotrzeć na plac, aby być świadkami tego, co miało nastąpić.



- To poszedł szmer: "Wojtyla, kto to jest Wojtyla? Czy to Murzyn"?" I wszędzie słychać było szelest wertowanych pospiesznie gazet, żeby zobaczyć zdjęcie tego kardynała Wojtyły, a potem głos ulgi: "Aaa, Polacco!". A zaraz potem drugie pytanie: "czy mówi po włosku?" Bo dla Włochów od wieków przyzwyczajonych do tego, że papież był jednym z nich, to było nie do pojęcia, żeby papież - biskup Rzymu, nie mówił po włosku. Swym pierwszym, nieoczekiwanym wystąpieniem, w którym przemówił do Włochów w ich ojczystym języku, prosząc ich o korektę w razie pomyłki, Jan Paweł II wywołał u nich ogromną radość. Już sam fakt, że nowy papież przybrał imię Jana Pawła II miało wielkie znaczenia, gdyż spełniły się oczekiwania na takiego właśnie papieża - następcę Jana Pawła I.

* I zaczęła się polska era w Rzymie?

- Natychmiast. Dziennikarze z całego świata, którzy byli na Placu Świętego Piotra zaczęli szukać Polaków, polskich księży, żeby się czegoś dowiedzieć o nowym papieżu. Kiedy dotarłem do Instytutu Polskiego, gdzie wówczas mieszkałem, nie mogłem otworzyć drzwi, bo było tam wielu dziennikarzy z mikrofonami, kamerami, szukali jakichkolwiek informacji o papieżu Polaku. Niestety, nikt nie mógł spełnić wystarczająco ich oczekiwań, nawet ambasada polska w Rzymie, na której drzwiach wisiała karteczka: "nie komentuje się". Ja też miałem niezapomniane chwile, kiedy następnego dnia poszedłem na zajęcia do Papieskiego Instytutu Biblijnego, a nasz rektor, który darzył Polaków - delikatnie mówiąc - dość umiarkowaną sympatią, wystąpił z okolicznościowym przemówieniem, w którym z wielkim entuzjazmem głosił chwałę polskiej ziemi, która wydała dla Kościoła powszechnego nowego papieża. Ten entuzjazm udzielił się studentom, którzy podchodzili i gratulowali, okazywali mi wyrazy serdeczności. Zaskoczony broniłem się: "Przecież to nie ja zostałem papieżem", "No tak, ale to twój rodak" - odpowiadali. We wtorek, w porze obiadowej wrócił z konklawe kardynał Stefan Wyszyński. Wcześniej unikał prasy, nie chciał się wypowiadać publicznie, bo był inwigilowany przez polskie służby bezpieczeństwa. Tym razem złamał swoją żelazną zasadę nieudzielania wywiadów i powiedział, że to konklawe było jak nowe zesłanie Ducha Świętego, przełomowym wydarzeniem w życiu Kościoła. I wiedział doskonale, co mówi, był jednym z najbardziej doświadczonych kardynałów, to było już czwarte konklawe, w którym uczestniczył. Podkreślał, że swojej atmosferze to ostatnie konklawe było niezwykłe, pewnie czegoś podobnego musieli doświadczać apostołowie w Wieczerniku, kiedy zstąpił Duch Święty, sprawił, że zaczęli mówić obcymi językami i rozesłał ich w najdalsze krańce ziemi. Jego słowa się sprawdziły, bo przecież Jan Paweł II okazał się pielgrzymującym apostołem Chrystusa, który potem mówił w wielu językach o wielkich dziełach bożych do ludzi na całym świecie.
* Czym zaskoczył Włochów Jan Paweł II oprócz tego, że okazał się takim wymownym papieżem?

- Na pewno tym, że zaraz po konklawe odwiedził swojego przyjaciela księdza Deskura, który kilka dni wcześniej dostał udaru. Jan Paweł II odwiedził go w szpitalu, rozmawiał z innymi chorymi, błogosławił, tak całkiem zwyczajnie, bez majestatu, świty. To była rewolucja w papieskiej etykiecie, bo do tej pory wszystkie wizyty trzeba było uzgadniać dużo wcześniej. Ludzie byli zszokowani i zachwyceni. Wszyscy rzucili się z wyrazami sympatii i radości, każdy chciał papieża dotknąć, uścisnąć, papieska ochrona nie mogła sobie dać rady. "Mało brakowało, abym tu między wami został" - zaczął swoje przemówienie do chorych Jan Paweł II dodając, że są wielką siłą. Swój stosunek do ludzi chorych, cierpiących podkreślał potem wielokrotnie podczas swojego pontyfikatu. Z jego inicjatywy ustanowiono przecież Światowy Dzień Chorego, w tych pierwszych dniach pontyfikatu pokazał, że chorzy, cierpiący, słabi, opuszczeni, są mu szczególnie bliscy. Druga rzecz to kontakty z dziennikarzami. Do tej pory dziennikarze byli zdani tylko na rzecznika prasowego. Jan Paweł II spotkał się z nimi bezpośrednio, w pierwszych dniach po swoim wyborze. I nie unikał ich ani podczas podróży, ani podczas nieoficjalnych wizyt. Pokazał mediom twarz papieża - zwykłego człowieka. Trzeba przyznać, że dziennikarze kochali go za to, bo… wreszcie mieli o czym pisać. Oczywiście podobał się też zewnętrznie, zwłaszcza nobliwym rzymiankom, bo był mocno zbudowany, krzepki, wysportowany, w przeciwieństwie do Włochów. Kiedy szedł mocnym krokiem, słyszałem jak wzdychały: "jaki ładny,… jaki barczysty". Trzeba podkreślić, że to, co się wydarzyło podczas tych pierwszych dni pontyfikatu Jana Pawła II miało wartość programową, zapowiadało papieża, który będzie otwarty na drugiego człowieka, na słabych i potrzebujących, na ludzi różnych kultur i języków.

* Zaczął się szturm Polaków na Rzym…

- Najciekawsze było to, że w ciągu kilku tygodni runął w Polsce Ludowej cały system przyznawania paszportów, bo jeśli dotychczas na wydanie paszportu trzeba było czekać kilka miesięcy, tak teraz w ciągu kilkudziesięciu godzin należało wydać kilka tysięcy dokumentów dla Polaków, udających się do Rzymu na uroczystą inaugurację pontyfikatu Jana Pawła II. Każdy chciał zobaczyć pierwszego papieża Polaka. Niektórzy w ogóle nie przejmowali się paszportami i jechali w ciemno, ryzykując wszystkim. Dotarło do mnie w tych pierwszych dniach dwóch znajomych z Kielc, którzy przez cztery granice przejechali bez paszportu. Można powiedzieć, że byli to pierwsi kielczanie, którzy antycypowali wejście Polski do Unii Europejskiej i ustalenia traktatu z Schengen.

* Jakim cudem ich nikt nie zatrzymał?

- Cud polegał na tym, że byli wygadani, znali parę słów po włosku, a na granicy tłumaczyli, że jadą specjalnie na audiencję do papieża Polaka. Poza tym, wybór Polaka na stolicę Piotrową wyzwolił ogromną sympatię dla Polski. To był pozytywny wstrząs nie tylko dla naszego kraju, ale dla całego ówczesnego systemu politycznego, dla całej Europy, która utożsamiała Polskę gdzieś nad Prypecią, gdzie leży Mińsk. Nagle zaistnieliśmy na oczach i ustach świata, o Polsce pisały gazety. To dawało nam ogromny kredyt zaufania.

* Czy tego kredytu wystarczyło też tamtym dwóm kielczanom na powrót do domu?

- Najpierw mieli trudności ze znalezieniem noclegu w Rzymie, bo nikt nie chciał ich przyjąć bez paszportu. Oczywiście pomogłem im. Rzym coraz bardziej zapełniał się Polakami. W ciągu pierwszego roku pontyfikatu Jana Pawła II sprzedano tyle pocztówek z papieżem, ile w ciągu 15 lat pontyfikatu Pawła VI. Na początku dochodziło do komicznych sytuacji, na przykład kiedy kardynał Stefan Wyszyński w jednym z wywiadów spopularyzował piosenkę "Góralu, czy ci nie żal…", a Polacy śpiewali ją papieżowi pod oknem, niektórzy cudzoziemcy przechodzący przez Plac Świętego Piotra żegnali się nabożnie, bo myśleli, że to jakaś pieśń religijna…

* Co dał Polsce pontyfikat Jana Pawła II?

- Od pontyfikatu Jana Pawła II bardzo wiele się zmieniło w postrzeganiu Polski przez świat. Język polski wszedł na stałe do języka Kościoła. Pamiętam, że kiedy Paweł VI złożył życzenia świąteczne po polsku, dopiero z gazety się dowiedziałem, że to było "Wesołego Alleluja". Proszę zobaczyć, teraz Benedykt XVI zawsze stara się powiedzieć do Polaków kilka zdań i to tak, żeby dobrze go zrozumieli. Myślę, że bez Jana Pawła II nie nastąpiło by tak szybko to, co się stało w 1980 roku w Polsce, pewnie jeszcze długo czekalibyśmy na wolność i demokrację, anonimowi dla świata, który uważał, że Kościół polski jest Kościołem milczenia. To było bardzo ważne, że słowa "Nie lękajcie się. Otwórzcie drzwi Chrystusowi" zostały wypowiedziane przez Polaka, pochodzącego z kraju "za zamkniętymi drzwiami". Właśnie taki papież dążył do otwarcia się na drugiego człowieka, na media, różne kultury, starał się odwiedzać cały ówczesny dostępny dla niego świat. Jego pontyfikat miał znaczenie przełomowe, bo starał się otworzyć drzwi do Chrystusa nie tylko tym, którzy wierzyli, ale także tym, którzy wątpili. Pozostał autorytetem dla ludzi sobie współczesnych, Piotrem naszych czasów. Kiedy byłem na pogrzebie Jana Pawła I, który też ma otwarty proces beatyfikacyjny, słyszałem jak dwie Włoszki rozmawiały ze sobą: "Dlaczego Jan Paweł I tak krótko był papieżem?" "Widocznie Bóg chciał przymnożyć liczbę świętych papieży" - odpowiedziała jej sąsiadka. Nie ulega wątpliwości, że liczbę świętych papieży Bóg przymnożył w osobie Jana Pawła II.

* Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie