MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Marek Przedpelski

Redakcja
Ma 69 lat. Mieszka w Kielcach. Jest pisarzem amatorem. Tytuł zgłoszonej pracy to "Świr" oraz "Niespodzianka".

Sporo się tutaj zmieniło - myślałem, idąc po raz pierwszy od wielu lat główną ulicą Kielc, zwaną potocznie Sienkiewką.
Marmurowe płyty pokrywające nawierzchnię, stylowe latarnie, liczne, ukwiecone klomby, kolorowe elewacje domów, estetyczne, przyciągające wzrok wystawy nowoczesnych sklepów… Wszystko to cieszyło oczy, imponowało, ale nie była to ta ulica, którą pamiętałem, za którą tęskniłem i z którą wiązało się wiele moich młodzieńczych wspomnień…
Przyglądałem się mijającym mnie ludziom. Na próżno starałem się dostrzec pośród nich znajomą twarz.
Nagle stanąłem jak wmurowany: z naprzeciwka nadchodziła dziewczyna! To przecież, to przecież… Ale to niemożliwe! Ta, przede mną, miała najwyżej tyle lat; ile miała tamta, przed laty.
Dziewczyna dostrzegła moje nią zainteresowanie i patrzyła na mnie - takie odniosłem wrażenie - z przekąsem.
Cóż, podtatusiały facet wgapia się w dziewczynę, która na dobrą sprawę, mogłaby być jego córką. Przyśpieszyłem kroku.
Ta, którą przypomniała mi dziewczyna, była kiedyś dla mnie kimś ważnym.
Na tyle ważnym, że kiedy nasze drogi rozeszły się, kiedy dostałem od niej, mimo przeżytych wielu cudownych chwil, kosza, podjąłem ostateczną decyzję i wyjechałem z kraju. Jeszcze długo po wyjeździe myślałem o niej, pisałem do niej listy, tyle, że nigdy nie otrzymałem odpowiedzi. W końcu zaniechałem prób nawiązania kontaktu, ale nie mogłem zapomnieć jej wielkich błękitnych oczu, jej niesfornie opadającej na czoło blond grzywki, jej kształtnej figury i niebotycznie długich nóg.
Dziewczyna, którą minąłem, miała to wszystko, i miała też w oczach przekorny błysk, taki, jak dziewczyna sprzed lat.
Przez kilka następnych dni nie mogłem zapomnieć spotkania na Sienkiewce, a właściwie, rozbudzonych przez nie wspomnień.
Pogoda była piękna, zajęć nie miałem wiele, powędrowałem więc na Karczówkę, wzgórze na obrzeżu Kielc, gdzie często chodziłem kiedyś z tamtą dziewczyną. Rozejrzałem się dookoła. Domku, w którym wówczas mieszkała, nie było. Nie było też innych, sąsiadujących z nim; na ich miejscu stały teraz bloki. Poszedłem w ich kierunku. Kiedy minąłem kępę gęstych krzaków, stanąłem jak wryty: coś jednak zostało z tamtych czasów, nie wszystko przepadło - myślałem z rozrzewnieniem, patrząc na poczerniały drewniany domek, ten sam, który stał tam od zawsze, a w którym mieszkał Cyklop… jednooki, chłopak, który sam sobie nadał ten przydomek.
On chyba też podkochiwał się w mojej dziewczynie, gdyż, kiedy tylko pojawiłem się przed jej domem, straszył mnie psami i robił wszystko, żeby zniechęcić mnie do dalszych wizyt.
Ciekawe, czy mieszka tu jeszcze? - poszedłem w stronę domku.
Po podwórku kręciły się dwa groźnie wyglądające, brytany. Patrzyły na mnie niezbyt przychylnie, ale i bez, chyba(?) krwiożerczych zamiarów.
Przy furtce nie było dzwonka. Stałem przez chwilę nie wiedząc, co robić, a kiedy zdecydowałem się na powrót, w progu domostwa pojawiła się kobieta. Patrzyłem na nią zaskoczony.
- Kasia? - spytałem.
- …Marek? To ty? Skąd się tu wziąłeś? Przecież ty wyjechałeś i to dawno temu… - kobieta była niemniej zaskoczona, niż ja.
- Fakt, wyjechałem i to dawno temu. Teraz, kiedy przyjechałem pomyślałem, że nie będzie od rzeczy, kiedy przejdę się dawnymi, trochę zapomnianymi ścieżkami, a one przywiodły mnie tutaj. Kiedy patrzyłem w tym kierunku z góry, nie miałem nadziei spotkać kogoś znajomego, stamtąd widać tylko bloki. Dobrze, że pomyślałem, aby zejść niżej…
Ale, ale, a skąd ty tutaj, przecież twojego domku też nie ma?
- Nie ma, tak zadecydowali rodzice. A ja, tutaj… O rany! A cóż ze mnie za gospodyni… zamiast prosić miłego gościa "na pokoje", ja gadam z nim przy furtce, wchodź! Psów się nie bój, nie są groźne, jeśli ich ktoś nie rozdrażni.
Wszedłem do przestronnego pomieszczenia stanowiącego połączenie salonu z kuchnią. Pamiętałem je; było takie samo, jak przed laty. Zastanawiałem się, czy mieszka tu w dalszym ciągu, Cyklop.
Wgłębi domku dał się słyszeć jakiś ruch. Po chwili jedne z drzwi otworzyły się i do izby wjechał wózek inwalidzki. Siedział na nim mężczyzna w nieokreślonym wieku.
Kto to jest? Skąd ja go znam - zastanawiałem się.
- Nie poznałeś mnie… to ja, Cyklop. Teraz oko mam szklane i tamto kalectwo nie rzuca się, jak dawniej, w oczy. Za to…
Milczałem, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Pamiętasz, że dawniej uwielbiałem wodę? To miłość do niej doprowadziła do tego - poklepał się po nogach. Skoczyłem niefortunnie i klops. Mimo wszystko miałem szczęście. Kasia, choć ja dość długo nie dostrzegałem małolaty, dostrzegła mnie. Nie zraziła się moim wtórnym kalectwem i jesteśmy od wielu lat szczęśliwym małżeństwem. Mamy trójkę wspaniałych dzieci i jesteśmy potrójnymi dziadkami - dodał z dumą. Musisz przyjść do nas w sobotę wieczorem. Dzieciaki całymi dniami pracują - mają swoje firmy - ale każdego sobotniego popołudnia choć na dwie, trzy godzinki, wpadają do nas ze swoimi rodzinami.
No, ależ z nas samoluby… gadamy o sobie nie pytając o nic, ciebie. Mów, co się z tobą działo przez te wszystkie lata, jak ci się powodzi i skąd się tu wziąłeś? - zreflektował się.
Opisałem swoje dzieje. Kiedy skończyłem zauważyłem, że na coś jeszcze czekają. Nie domyślałem się, o co chodzi.
- Z Martyną… widziałeś się? - spytała w końcu Kasia.
- Nie, nie mam pojęcia gdzie się obraca. Spotkałem natomiast, zaraz po przyjeździe, jej sobowtóra. Między innymi dla tego przywędrowałem tutaj - odparłem.
- Sobowtóra? Jak to, sobowtóra? - spytali niemal równocześnie.
Opisałem swoje spotkanie na Sienkiewce.
Patrzyli na mnie wyraźnie zaskoczeni.
- To ty, ty nic nie wiesz? - spytała z niedowierzaniem, Kasia.

- Czego "nie wiem?" Co powinienem wiedzieć? - teraz ja byłem zdezorientowany.
- Wyjechałeś, ale z Martyną kontakt utrzymywałeś? - spytał tym razem, Cyklop.
- Nie. Z kraju wyjechałem dlatego, że Martyna dała mi kosza, choć nic tego nie zapowiadało. Próbowałem po jakimś czasie nawiązać z nią kontakt. Pisałem do niej w nadziei, że wyjaśni mi ostatecznie, czemu się tak stało, ale ona nigdy mi nie odpisała. Z czasem zaniechałem prób; uznałem, że są bez sensu.
Dopiero spotkanie dziewczyny na Sienkiewicza, przypomniało mi tamte szczęsne, i nieszczęsne! zarazem, chwile.
- Nie łże człowiek - powiedział po chwili milczenia, Cyklop.
Domek Martyny, jako pierwszy legł pod buldożerami. Ona przeniosła się do domu wujka, czy stryjka, na Sienkiewicza. Jeśli pisał na dawny adres, to listy mogły nie dotrzeć, tym bardziej, że roznosił je wtedy ten młody, niezbyt przejmujący się pracą, doręczyciel - tak mogło być… - kiwał głową, Cyklop.
- Ale to, że Martyna, że mimo wszystko… przecież byłaby najgorszą świnią, gdyby mu o tym nie powiedziała - mruczała pod nosem, Kasia.
- O czym ty gadasz? Przecież mówi ci człowiek, że pisał, ale nigdy nie doczekał się odpowiedzi. A jeśli się nie doczekał, to skąd mógł wiedzieć, że… i dokąd Martyna się przeprowadziła?
No, niby tak! I pal diabli tą pierwszą sprawę, ale ta druga? Jak można było zataić ją przed nim? - Kasia była sceptyczna.
- Czekajcie mili! Słucham was i wydaje mi się, że jestem jeszcze bardziej głupi, niż byłem do tej pory. Bądźcie ludźmi i zechciejcie mnie oświecić, o czym powinienem wiedzieć? - pytałem bezradnie.

(...)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie