MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Miasto mego dzieciństwa, będę się za ciebie modlił

Iza BEDNARZ

"Ja z rodu jestem człowiekiem gór (...) chociaż moją Ojczyzną jest cała Polska, wszędzie, gdzie jest Polska, i wszystko co jest polskie - to jednak z tą częścią Ojczyzny byłem szczególnie związany, bo tam się urodziłem, bo tam spędziłem prawie całe moje życie, tam zostałem powołany do kapłaństwa, do biskupstwa - byłem góralskim biskupem, góralskim kardynałem, a na końcu zostałem góralskim papieżem."

Bóg, góry i ja

Wkrótce po Pierwszej Komunii Świętej porucznik Karol Wojtyła zabrał młodszego syna Lolka na pierwszą pielgrzymkę do Częstochowy. Wcześniej byli razem ze starszym bratem Lolka Edmundem w Kalwarii Zebrzydowskiej. Na ten czas przypada ofiarowanie 9-letniego Lolka opiece Matki Boskiej Szkaplerznej w klasztorze Karmelitów na wadowickiej Górce. Wtedy także odbywają pierwszą rodzinną wyprawę na Leskowiec, mający niespełna 1000 metrów szczyt Beskidu Małego, górujący nad Wadowicami.

Czy to przypadek, że wszystkie ważne w życiu małego Karola Wojtyły podróże mają miejsce właśnie w tym czasie? 80 lat temu inaczej podchodzono do dzieciństwa. Pierwsza Komunia Święta była cezurą oddzielającą beztroskie lata trzymania się maminej spódnicy od wejścia w świat dorosłych. Uważano, że dziecko, które przekroczyło ten etap, jest już na tyle dojrzałe, żeby pracować nad swoim rozwojem duchowym. O ten ostatni ojciec małego Lolka dbał w sposób szczególny. Porucznik Karol Wojtyła, odznaczony Krzyżem Żelaznym z Wieńcem za odwagę w czasie pierwszej wojny światowej, wiedział, że nic tak nie szlifuje charakteru człowieka jak zmaganie się z własną słabością. Do takiej lekcji góry są najlepsze.

Na pierwszą wyprawę na Leskowiec poszli we trójkę, ze starszym o 14 lat od Lolka Edmundem, świeżo upieczonym lekarzem, sportowcem, okazem zdrowia. Ojciec Lolka wiedział, że nikt rozsądny nie wybiera się z dzieckiem w góry w pojedynkę. Organizm małego człowieka może zareagować w najbardziej nieoczekiwany sposób. Dlatego potrzebna jest druga dorosła osoba do pomocy, choćby po to, żeby kiedy dziecko odniesie kontuzję lub będzie zmęczone, móc nieść je na zmianę. Zabrali ze sobą kanapki, herbatę w wojskowej manierce, ciepłe swetry i grube brezentowe kurtki do ochrony przed deszczem.

Leskowiec ma tylko 922 metry nad poziomem morza, ale to poważna góra. Tworzy właściwie jeden masyw z niewiele niższą Jaworzyną (890 m.n.p.m.). Z wierzchołka rozpościera się wspaniała panorama, obejmująca niemal wszystkie sąsiednie pasma górskie. Imponująco przedstawia się pasmo Babiej Góry oraz Polica. Przy dobrej pogodzie widać nawet część Tatr. Panuje tu klimat umiarkowanie chłodny ze średnią roczną temperaturą 4-6 st. C, na północnych stokach śnieg leży do przełomu maja i czerwca. Wiejące z zachodu i północnego zachodu wiatry przynoszą masy wilgotnego powietrza, które na stokach oziębia się i daje duże opady deszczu i śniegu. Pogoda jest tu kapryśna: mgła utrzymuje się przez niemal jedną trzecią roku, a pogodnych dni bywa około czterdziestu, najczęściej późną wiosną i latem. W rejonie szczytów Leskowca i Jaworzyny panuje już surowy klimat wysokogórski. Rośnie tu karłowata buczyna, jodła, świerk i brzoza. Szczególnie piękne są karłowate, powykręcane przez wiatry buki, niektóre liczą sobie nawet po 200 lat. W 1933 roku na Jaworzynie wybudowano schronisko ku wygodzie bezpieczeństwie turystów. Istnieje i przyjmuje gości do dziś.

O ile sama Jaworzyna jest górą łagodną, prawie spacerową, o tyle Leskowiec wymaga od turysty większych umiejętności. Wyczerpująca jest także sama droga: półtorej godziny na szczyt i mniej więcej tyle samo z powrotem. Dla 9-latka to próba sił, która zostaje w pamięci na całe życie. Szkoda, że nigdzie w materiałach biograficznych nie znalazło się wspomnienie tej pierwszej wyprawy. Ale można domyślać się, że z tego spotkania z górami mały Karol Wojtyła wyszedł zwycięsko, bo potem wielokrotnie wracał na Leskowiec z ojcem i kolegami ze szkoły. - Dla Karola góry były takim samym bliskim i ważnym miejscem jak dom rodzinny, kościół, a potem teatr. Jeśli nosił w sercu drogie miejsca z Wadowic, to na pewno były tam góry - powiedział mi Stanisław Jura, przyjaciel Karola Wojtyły ze szkoły średniej.

Karol Wojtyła wracał na Leskowiec i Jaworzynę także jako biskup, a potem kardynał odwiedzając Wadowice. Jak każdy, kto nie marnuje okazji, by zobaczyć się z przyjacielem.

"Wróciliśmy z gór. Było pięknie. Namioty schły w słońcu.

Żywica się sączy po konarach, trawy wysokie,

Środkiem biegnie ścieżyna,

Ledwo, ledwo przedeptana w trawie. Więc człowiek

może się zaszyć

i dumać. Odkrywać głębie istot cudzych i własnej -

odkrywać, dosięgać. Dosięgać tym, co jest we mnie, tego

- co w Tobie (...)" Karol Wojtyła, "Promieniowanie ojcostwa"

Papieskie życie góry

Chociaż Leskowiec i Jaworzyna były zawsze często odwiedzane przez turystów, dziesięć lat po zamachu na Jana Pawła II zaczęły żyć nowym - papieskim życiem. W maju 1991 r. roku biskup Jan Szkodoń poświęcił na Jaworzynie, noszącej od tej pory nazwę Groń Jana Pawła II, murowaną kapliczkę ze stalowym krzyżem "Ludziom Gór". W 1995r. wzniesiono większą kaplicę, fundatorami byli, Danuta i Stefan Jakubowscy z Andrychowa. Teren pod budowę ofiarowali mieszkający w Targoszowie Irena i Stanisław Targoszowie. W kaplicy stoi fotel, na którym siedział Jan Paweł II podczas wizyty w Skoczowie w 1995 i ołtarz z inskrypcją: "Jest nas troje: Bóg, góry i ja".

W lipcu 2001 roku obok kaplicy poświęcono pomnik Jana Pawła II oraz jubileuszowy dzwon. Od momentu wybudowania na Jaworzynie kaplicy, na obie góry jeszcze liczniej zaczęli ściągać ludzie z całej Polski, najwięcej młodzieży. Przyjeżdżają wycieczki szkolne, modlą się w kaplicy, śpiewają, często odprawiane są tutaj msze. Czasem jest ruch jak w szczycie sezonu na Kasprowym. Każdy kto odwiedza Wadowice, chce wejść na jedyną na świecie papieską górę.

- Leskowiec i Jaworzyna to dobre miejsca. Ludzie od zawsze chodzili na te góry, bo po pierwsze pięknie widać z nich całe Wadowice, a przy dobrej pogodzie nawet Tatry. Po drugie to najbliższe szczyty, wystarczy wyjść z miasteczka, żeby znaleźć się w zupełnie innym świecie. Ten inny świat sprzyja spokojnemu zastanowieniu się. Taki jest sens pielgrzymek, żeby wędrując przeżywać spotkania ze sobą i z Bogiem - mówi ojciec Sylwan Zieliński, karmelita z wadowickiego klasztoru na Górce. Nie mówi tego wprost, ale sam wolał chyba jednak ten Leskowiec i Jaworzynę sprzed dziesięciu lat, tylko z krzyżem "Ludziom gór" i malutką kapliczką - wotum za uratowanie życia Jana Pawła II. Kiedy pytam go o pomnik Jana Pawła II, mówi trochę zawstydzony: - Cóż, pomnik jak pomnik ... Liczy się duch, nie materia.

Z pomocą Piotra Ćwięka, rodowitego wadowiczanina, "naszego człowieka w Wadowicach", byłego koszykarza, odwiedzamy górskie ścieżki, po których chodził Karol Wojtyła. Gorzeń, czyli Dzwonek, na którym zrobił sobie z kolegami skocznię narciarską. Ponikiew, skąd wychodził szlakiem na Leskowiec. Pod Dzwonkiem instruuje nas Julia Pasieka, lat 71: - Tu na Dzwonek Karol Wojtyła chodził najwcześniej, jak był małym chłopakiem, potem dopiero chodził na Leskowiec i Jaworzynę. Od dziecka chodził po górach, jak my wszyscy. Ja też chodziłam na Leskowiec jak byłam młodsza, bo stamtąd widać Wadowice telo piknie co cud. I zda się kieby do Boga bliziutko. Tyk gór mu nojwięcy brakowało, jak został papieżem.

- Dobrze babcia powiedziała - śmieje się Piotr Ćwięk. - Ja sam nie wiem ile już razy byłem na Leskowcu i Jaworzynie. Ludzie cały czas tam chodzą. Na spacer, żeby zapomnieć o zmartwieniach, na wycieczkę, żeby podziwiać widoki. Każdy znajduje to, czego szukał.

Kiedy wychodzimy na szlak w Ponikwi, jest już czwarta po południu. Za późno, żeby wdzierać się na górę, nie mamy ze sobą latarek, a ryzykować zejście po ciemku to głupota. Podchodzimy zatem tak blisko jak tylko się da, żeby zobaczyć górę Jana Pawła II. Pokryty lasami masyw ciągnie jak magnes. Żal, że dziś tam nie wejdziemy. Trudno, trzeba było uważać na religii jak była przypowieść o pannach roztropnych i pannach głupich, co nie zabrały oliwy do lamp. - To znaczy, że musicie tu wrócić, tylko roztropniejsze - docina nasz przewodnik.

Kariera ciastka z kremem

Ostatnie okrążenie po rynku. Małgosia robi zdjęcia wycieczkom konsumującym kremówki, obowiązkowy punkt w programie zwiedzania Wadowic. Niektórzy turyści taszczą do autokarów całe blachy z kremowymi ciastkami. To się rodzina ucieszy!

Ciekawe, czy Karl Hagenhuber, zucker-maister, terminujący na dworze Franza Josepha spodziewał się kiedykolwiek, że sprawy przybiorą taki obrót? Ludzie dokonywali różnych rzeczy, żeby przejść do historii. Jemu wystarczyła odrobina ciasta i śmietankowego kremu. I słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II 16 czerwca 1999 roku podczas wizyty w Wadowicach: "A tam była cukiernia. Po maturze chodziliśmy na kremówki. Żeśmy to wszystko wytrzymali, te kremówki po maturze".

Tego, co się potem stało, nikt nie potrafi wytłumaczyć. Jak mi opowiadał potem Grzegorz Spisak, dziennikarz wadowickiego oddziału "Gazety Krakowskiej", to było zbiorowe szaleństwo. Ludzie rzucili się do wszystkich cukierni w rynku i okolicach i w ciągu kilku minut wykupili cały zapas kremówek. Niektórzy właściciele cukierni po trzy razy jeździli do Krakowa po ciastka. Wystarczył jeden wieczór, żeby skromne ciastko z kremem waniliowo-budyniowym zrobiło taką karierę jak proustowska magdalenka. Marcel Proust potrzebował na to dwunastu tomów "W poszukiwaniu straconego czasu". Janowi Pawłowi II wystarczyły dwa zdania.

Zucker-maister Hagenhuber

Mistrz cukierniczy herr Karl Hagenhuber był niewysoki, ze spiętrzoną jak lwia grzywa czupryną. Tytuł zucker-majstra - mistrza cukierniczego - zdobył na dworze cesarza Franciszka Józefa. Z Wiednia przyjechał do Krakowa, gdzie ożenił się z panną Józefą Łakocińską. W Krakowie nie wiodło mu się zbyt dobrze, wkrótce przeniósł się do Brzeska, a stamtąd za namową przyjaciela lekarza do Wadowic. W 1936 roku kupił od Antoniego Liski lokal w kamienicy przy Rynku pod piętnastym. Wiele obiecywał sobie po stolicy powiatu i nie pomylił się. Podówczas Wadowice były miasteczkiem inteligencko-oficerskim, było tu sporo prawników, lekarzy. Miły, ujmująco uprzejmy Karol Hagenhuber szybko zaaklimatyzował się. Jak nikt umiał rozmawiać z dziećmi: "witam panią dobrodziejkę, całuję raczki", "czym mogę służyć szanownemu panu?" wypowiadane z serdecznością i szacunkiem błyskawicznie zjednały mu sympatię najmłodszych mieszkańców miasta. Żona Józefa z Łakocińskich, choć drobnej postury, wzbudzała respekt: zza okrągłych szkieł okularów patrzyły surowe oczy. Przyjmowali gości w małej sali, w której stał bufet i dwa stoliki o marmurowych blatach pod oknami. Z niej przechodziło się do tzw. salonki, czyli wielkiej sali na cztery stoliki, obitej boazerią i brązowym pluszem, przypominającej wystrojem Jamę Michalikową w Krakowie. Dalej była nyża z kanapą, ławą i stołem bilardowym. Ciastka jadło się na porcelanowych talerzykach srebrnymi łyżeczkami. Prawdopodobnie w Wadowicach mistrz Karol wymyślił swoje kremówki biorąc do nich ciasto francuskie i śmietankowo-jajeczną wiedeńską masę. Efekt był podobno oszałamiający. Syn mistrza Karola, również Karol, o dwa lata młodszy od Karola Wojtyły, najlepszy sportowiec w wadowickim gimnazjum zapraszał swoich przyjaciół na uczty składające się z obrzynków kremówek.

O ile mistrz Karol Hagenhuber nigdy nie przestał czuć się wiedeńczykiem, to jego syn uważał się za Polaka. Przeżył szok, kiedy po wkroczeniu Niemców i przyłączeniu Wadowic do Rzeszy wcielono go do Wehrmahtu. Uciekł stamtąd do Własowców, po wojnie wrócił do Polski, trafił do obozu dla folksdojczów, prześladowany przez SB wyjechał do USA. Stary Karol Hagenhuber wraz z żoną wyjechali oboje w 1945 r. do Austrii i tam zmarli zabierając ze sobą tajemnicę wszystkich kremówek świata. Syn mieszka nadal w USA. Kilka razy odwiedzał Wadowice, ale nie pamięta smaku ojcowskich ciastek.

Dziś prawdziwych kremówek już nie ma

Nie sposób odtworzyć ich smak i aromat. Z relacji pozbieranych wśród mieszkańców Wadowic wiadomo, że prawdziwa kremówka powinna być złocista, przyprószona cukrem pudrem, leciutko pachnąca masłem i wanilią. - Te od Hagenhubera, które Karol Wojtyła jadł po maturze z kolegami były podobno z likierem adwokatem, dlatego to było takie przeżycie - instruuje Piotr Ćwięk, nasz wadowicki przewodnik. Niestety, nikt już takich kremówek w Wadowicach nie robi. Wszystkie cukiernie w Rynku (Placu Jana Pawła II) od wielu lat dowożą kremówki z Krakowa. Najlepsze kremówki w Wadowicach można zjeść w cukierni pana Lenia (za kościołem pod wezwaniem Ofiarowania Najświętszej Marii Panny), są robione na prawdziwym maśle. Przyjeżdżają z Krakowa. My wybieramy kremówki od Elżbiety Nowak, prowadzącej piekarnię "U Zugdy" na Krakowskiej. - Są pieczone na miejscu, krem opracowaliśmy sami, prawdziwego Hagenhubera i tak się nie podrobi - mówi szczerze. Ale bardziej niż z kremówek jest dumna z chleba, którym został przywitany Jan Paweł II podczas swojej ostatniej wizyty w Wadowicach w czerwcu 1999 roku. Na wielkim zdjęciu zajmującym pół okna w jej piekarni Jan Paweł II pochyla się i z uszanowaniem całuje ciemnobrązowy, dobrze wypieczony bochen. Leciutko się uśmiecha.

Przeszłość została w nim

Wyjeżdżamy z Wadowic z głowami ciężkimi od obrazów i przeżyć. Mamy świadomość, że udało nam się zaledwie dotknąć miejsc drogich dla Jana Pawła II. Porównywał je do Jeruzalem przytaczając słowa psalmu: "Jeruzalem, "przez wzgląd na dom Pana, Boga naszego, będę się modlił o dobro dla ciebie" (Ps. 122 (121), 9). Te słowa psalmisty czynię dziś swoimi i odnoszę je do miasta Wadowice. Miasto mego dzieciństwa, przez wzgląd na dom - na rodzinny dom i na dom Pana - będę się modlił o dobro dla ciebie!"

W Krakowie rozmawiając z księdzem Mieczysławem Malińskim, przyjacielem Jana Pawła II, zastanawiam się czy w późniejszych, już watykańskich czasach, Jan Paweł II wracał pamięcią do Wadowic, czy dopytywał się o miasto, znajomych z młodości? - Nigdy. Przeszłość była w nim, żył teraźniejszością. Kiedy spotykaliśmy się z Karolem, rozmawialiśmy o aktualnych sprawach Kościoła, Polski, sytuacji gospodarczej i politycznej - mówi ksiądz Maliński. - Po wyjeździe z Wadowic do Krakowa nie czuł się obco w nowym mieście, przecież miał przy sobie ojca. Poza tym była tu grupa jego wadowickich przyjaciół, która zadbała o to, żeby jak najszybciej odnalazł się w nowym miejscu. Ci ludzie spotykają się ze sobą do dziś. Karol nadal ich łączy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie