MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Narkotyki to była ich miłość

Iwona Rojek
Młodzi narkomani przebywający w ośrodku toczą walkę z uzależnieniem.
Młodzi narkomani przebywający w ośrodku toczą walkę z uzależnieniem. I. Rojek
- Brałam różne narkotyki od 13 roku życia - opowiada szczerze 20-letnia Paulina z Kielc. - Były ważniejsze niż chłopak i rodzina. Kradłam, żeby zdobyć na nie fundusze.

Za porcję narkotyku oddałabym wszystko. To była moja największa miłość - dodaje.
Paulina, podobnie jak 20 innych młodych narkomanów, przebywa obecnie w Ośrodku Rehabilitacyjno-Readaptacyjnym "Monar" w Lutej koło Stąporkowa. Miała wielkie szczęście, że może skorzystać z profesjonalnego leczenia, bo placówka, gdzie narkomani już od 14 roku życia mogą otrzymać pomoc, powstała niedawno. Jedna z leczących się tam dziewcząt przyznała się, że miała kontakt z narkotykami już od... ósmego roku życia. Gdyby nie ludzie napotkani w ośrodku pogrążyłaby się w chorym świecie.

O wielkim szczęściu może mówić Bartek. Właśnie zakończył kilkunastomiesięczne leczenie, kilka dni temu opuścił ośrodek. Chociaż pochodzi z Kalisza, na razie zamierza pozostać w Kielcach, tu kontynuować naukę, znaleźć sobie pracę. Nie chce wracać do dawnego środowiska, boi się, że gdyby tam spotkał starych kolegów, mógłby nie zachować abstynencji.

BALI SIĘ DILERÓW NARKOTYKOWYCH

Ośrodek w Lutej, który powstał w budynku po dawnej szkole podstawowej, "rodził" się w ogromnych bólach. Jego pomysłodawcy, terapeuci Marek Sochacki, kierownik Poradni Profilaktyki i Terapii Uzależnień " Monar", która mieści się w kieleckim Malikowie oraz Jolanta Łazuga-Koczorowska, szefowa Stowarzyszenia "Monar", bardzo długo szukali w województwie świętokrzyskim odpowiedniego miejsca, gdzie mogłaby się leczyć uzależniona młodzież. Prawda była taka, że w wielu miejscowościach nie chciano ich przyjąć.

- Ludzie protestowali, bali się dilerów narkotykowych, tego że ich dzieci zostaną wciągnięte w nałóg - mówi Marek Sochacki. - Absolutnie nie zgadzali się na powołanie takiej placówki, aż w końcu trafiliśmy na odpowiedni budynek. Nam, terapeutom, zależało najbardziej na tym, aby placówka jak najszybciej zaczęła funkcjonować, dlatego każdy pomagał jak mógł. W adaptacji budynku pomogli też sami pacjenci, bo przecież praca fizyczna, ruch, jest częścią terapii. Nie stosujemy tutaj kar fizycznych, ale karą za pewną niesubordynację może być przebiegnięcie kilku kilometrów po świeżym powietrzu i w tym czasie przemyślenie własnego zachowania.

TRZEBA PRZESTRZEGAĆ REGULAMINU

Obecnie w budynku przebywa prawie 20 podopiecznych. Część do leczenia zmusili rodzice, pozostali przyszli tu ze strachu przed popełnieniem kolejnego przestępstwa, otrzymali wyroki w zawieszeniu. Każdy ma inną historię własnego nałogu, ale łączy ich jedno, odkąd się tu znaleźli muszą się zastosować do obowiązujących reguł i zasad.

- Nasi wychowankowie nie tylko uczestniczą w terapii, ale też w życiu naszego domu - tłumaczy wychowawca Paweł. - Każdy uzależniony przechodzi przez wszystkie funkcje, od mniej do bardziej prestiżowych, począwszy od kwiatkowego, kucharza, gospodarza domu, aż do członka zarządu. Musi też przestrzegać ściśle regulaminu zabraniającego palenia, picia, przeklinania. Regulamin zachęca do uczciwości, pokory, zaufania, wiary w siebie i nieagresji. Namawia do pomagania drugim, bo wtedy można odnaleźć siebie, do nie wchodzenia w podejrzane układy, do bycia sobą, mówi o tym, że nikt nie musi być gigantem, tylko odpowiedzialnym, systematycznym człowiekiem, który chce dalej iść prostą drogą.

Ci, którzy aktualnie uczestniczą w terapii, mają świadomość, że pobyt w ośrodku uratował im życie. Paulina z Kielc zwierza się, że w narkotyki wpadła w gimnazjum, po śmierci mamy, z którą była bardzo związana, która była jej najwspanialszą przyjaciółką. Z ojcem nie miała wtedy szczególnie bliskich relacji, chociaż to on wpłynął potem na nią, a raczej użył pewnego, skutecznego podstępu, żeby rozpoczęła wreszcie leczenie.

- Brałam wszystko - wspomina. - Marihuanę, amfetaminę, ecstasy. - Nie zależało mi na nauce, na chłopakach, tylko na tym, żeby mieć narkotyki. Kradłam co popadło, żeby zdobyć pieniądze. Nie myślałam, że robię coś złego, ciągle się bawiłam, było mi wesoło. Tu, w ośrodku, nie tylko nauczyłam się żyć na trzeźwo, ale też odnalazłam miłość. Mam chłopaka Kamila, z którym po wyjściu planuję ułożyć sobie życie. Razem będziemy walczyć o to, aby nie wrócić do brania.

Bartek też rozpoczął leczenie ze względu na rodziców, a w narkotyki wciągnęli go koledzy. - Mój brat jest całkiem inny, porządny, a ja nie wiem dlaczego tak się dałem uwikłać - zastanawia się przystojny i zdolny 19-latek. - Koledzy byli zbyt wpływowi, a mnie ciężko było odmówić. Miałem dwie twarze, potrafiłem być jak anioł, a za chwilę wybuchały kłótnie. Podobnie jak ojciec Pauliny, tak i jego rodzice przez dłuższy czas nie poznali, że ćpa. Dlatego terapeuci w placówce, niektórzy dojeżdżają aż ze Śląska, zwracają uwagę, że rodzice powinni się w temacie narkotyków stale dokształcać. Bo jeśli będą zbyt mało wiedzieć, nie rozpoznają, że dziecku grozi niebezpieczeństwo.

POTRZEBNA JEST ZMIANA

- Przez lata dostawałem mnóstwo telefonów od zrozpaczonych rodziców, którzy wiedzieli, że dzieci biorą narkotyki, tylko nie mieli pojęcia co z nimi zrobić - mówi Marek Sochacki. - Teraz już powstała możliwość udzielenia im skutecznej pomocy. Ucieczka w narkotyki przebiega według tego samego schematu, jak ucieczka w alkohol czy hazard. Terapia w placówce trwa zwykle 12 miesięcy, w tym czasie dbamy o to, aby w każdym dokonała się zmiana, pozwalająca mu na rozpoczęcie nowego życia.

- Trzeba młodym ludziom dać jakąś alternatywę, żeby chcieli żyć na trzeźwo, a nie na haju. U nas decyzje odnośnie każdej osoby podejmuje cała społeczność. Pierwszą przepustkę na 24 godziny można otrzymać po pół roku terapii. W czasie leczenia, raz w miesiącu, pacjentów mogą odwiedzać ich rodzice. Nasi wychowankowie mogą także kontynuować naukę w pobliskich szkołach. Niektórzy uczą się w Stąporkowie, inni w Końskich czy w Kielcach, współpraca z nauczycielami i dyrekcją układa się nam bardzo dobrze. Moje marzenia idą jeszcze dalej, mamy już przychodnię i ośrodek dla narkomanów, przydałby się jeszcze hostel, do którego na pewien czas, po przebytej terapii mogliby trafiać pacjenci.

Ośrodek w Lutej, do którego dojeżdża się przez wieś Krasna, nadal jest urządzany, trwają remonty, jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Ale to, co można zobaczyć dziś, napawa optymizmem. Pracownicy opowiadają, że gdy weszli do opuszczonego budynku po dawnej szkole podstawowej pierwszy raz, załamali ręce. Dziś są tu już piękne łazienki, pokoje, sale terapii. Teraz najważniejsze są remont kuchni, stołówki, zrobienie dachu, docieplenie budynku.

Marek Sochacki tłumaczy, że to, kiedy placówka osiągnie końcowy kształt, zależy od pieniędzy, a tych ciągle brakuje. Dlatego wszelka pomoc od sponsorów jest bardzo mile widziana. - Nigdy nie wiadomo, co przytrafi się naszym dzieciom, dlatego warto dostrzegać problemy innych - zachęca do pomagania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie