Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykła historia ucieczki Kazimierza Piechowskiego z Auschwitz. Ukrywał się w regionie świętokrzyskim

Tomasz Trepka
Tomasz Trepka
Kazimierz Piechowski w obozowym ubraniu
Kazimierz Piechowski w obozowym ubraniu zbiory Muzeum KL Auschwitz
Wydawało się to całkowicie niemożliwe, a jednak się udało. 20 czerwca 1942 roku, Kazimierz Piechowski wraz z trzema innymi więźniami dokonał brawurowej ucieczki z niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Auschwitz. Do końca wojny ukrywał się na ziemi świętokrzyskiej.

Kazimierz Piechowski urodził się we wsi Rajkowy na Pomorzu w 1919 roku. Działał w przedwojennych strukturach harcerskich. Po wybuchu wojny, mając świadomość, że Niemcy mordują osoby, które działały w tego typu organizacjach zdecydował się na ucieczkę z rodzinnego Tczewa. Towarzyszył mu jego kolega Alfons Kiprowski „Alek”.

Obydwaj uciekali raz „łapiąc okazję”, koleją, innym razem podróżowali pieszo. Chcieli przedostać się na Węgry, a stamtąd do Francji, by zaciągnąć się do tworzonych tam polskich oddziałów. Jednak nie było im to dane, bowiem zostali schwytani przez Niemców. Po pobytach w kilku więzieniach, Piechowskiego umieszczono w obozie koncentracyjnym KL Auschwitz.

„Nazywałem się numer 918”

Nadano mu numer 918.

W pierwszych dniach w obozie uprawialiśmy tak zwany sport. Morderczy „sport” w celu ostatecznego złamania woli, zduszenia w zarodku wszelkiego odruchu protestu. Kapo i esesmani bardzo się wówczas starali, żebyśmy mieli dzień urozmaicony. W zanadrzu mieli cały repertuar tortur. Przysiady i skoki w przysiadach, potem turlanie się! Całymi godzinami kazano nam turlać się wokół własnej osi. Teraz „Tanzen!” [tańczyć]. Kręcimy się więc w koło, trzymając ręce to w górę to w bok. Trudno utrzymać się na nogach, całe ciało drży ze straszliwego zmęczenia. Suche usta, wargi spękane, pragnienie pali jak ogień. Tu i ówdzie ktoś z nas pada. Mdleje. Kapo skwapliwie ciągnie brudny, ludzki strzęp pod bok. Po paru minutach zimna woda i mocne uderzenie w policzek przywracają delikwenta do przytomności. Lecz nie zawsze

- wspominał swoje pierwsze dni w Auschwitz Kazimierz Piechowski w wywiadzie dla „Echa Dnia” w 2016 roku.

Przez pewien czas Kazimierz Piechowski pracował w Leichenkommando, czyli w grupie osób zajmujących się przewożeniem ciał do krematorium. Jak sam wspomina była to „ponura praca”. „Od rana do następnego rana nerwy napięte do maksimum. Coraz częstsze stawały się egzekucje poprzez rozstrzelanie. Więźniów wywoływano podczas apelu, wyprowadzano za bramę i słychać było salwy wystrzałów – opisywał swoje przeżycia.

„Uciekaliśmy, by żyć”

Wobec przerażających warunków i wszechobecnej śmierci czterech więźniów: Kazimierz Piechowski, Stanisław Jaster, Eugeniusz Bendera oraz ksiądz Józef Lempart, zdecydowało się na przeprowadzenie niebezpiecznej gry z gotowymi na wszystko Niemcami. Piechowski wyjaśnił, że wszyscy byli autorami pomysłu ucieczki z Auschwitz. Wyboru nie miał Eugeniusz Bendera, ukraiński mechanik, bowiem jego nazwisko znajdowało się na liście osób przeznaczonych przez Niemców w niedługim czasie do zamordowania. Kazimierz Piechowski nie miał wątpliwości. „Powodem każdej ucieczki jest chęć odzyskania wolności. My uciekaliśmy, żeby zacząć żyć” – zaznaczał.

Ucieczka miała zostać przeprowadzona w weekend, kiedy Niemcy byli już bardziej rozprężeni, szykując się na przepustki. W sobotę, 20 czerwca 1942 roku przystąpiono do realizacji planu – dokładnie dwa lata po tym, jak Piechowski znalazł się w obozie. „Zdawaliśmy sobie sprawę, że jest ona prawdopodobna, bowiem umożliwią ją nam sami Niemcy. Zgubiła ich zbytnia duma, buta i pycha. Myśleli, że są pierwsi i najważniejsi na świecie. To właśnie tutaj ukrywała się szansa dla nas, skoro magazyny z bronią i mundurami pozostawały bez ochrony to szkoda było z tego nie skorzystać. Podobnie wyglądała sytuacja z samochodami, których nikt nie pilnował” – mówił w 2016 roku.

„Otwieraj szlaban, bo zastrzelę!”

Wszyscy czterej, przekroczyli bramę legalnie jako kommando pracy, które wywoziło pozostałości z kuchni poza granice obozu, a z powrotem mieli przywieźć płyty chodnikowe oraz kamienie potrzebne do remontu chodnika. „Mimo ogolonych głów ze strachu włosy stały nam dęba. Szczęśliwie esesman nie sprawdził w księdze, czy nasze kommando istnieje. Przepuścił nas” – mówił.
Następnie trójka uciekinierów dostała się do pobliskiego magazynu i zaopatrzyła się w mundury oraz broń. Piechowski, który znał język niemiecki, jako jedyny ubrał mundur oficerski Untersturmführera (podporucznika). Zabrano najlepszy samochód z garażu Steyer 220 i podjechał nim pod magazyn, aby przebrać się w mundur funkcjonariusza SS. Dostrzegł go strażnik z wieżyczki, ale nie zareagował. Czwórka więźniów schowała broń w bagażniku, wsiadła do auta i ruszyła. Za pierwszym zakrętem zasalutował im esesman, przekonany, że ma do czynienia z prawdziwym oficerem.

Ostatnią, ale najpoważniejszą przeszkodą na szlaku prowadzącym ku wolności był szlaban, obsługiwany przez szeregowych funkcjonariuszy SS.

Jesteśmy 150 metrów przed nim, a szlaban na dole. Zbliżamy się do niego, ale nie ma żadnej reakcji, nadal ani drgnie. 10 metrów przed nim a ten ciągle na dole. Kiedy podjechaliśmy pod samą zaporę, Niemcy nie chcieli go podnieść. Skoro tak, to uzbrojony wysiadłem z samochodu w mundurze oficera SS. Wyciągnąłem broń, przeładowałem i powiedziałem do najbliższego esesmana, że łeb mu rozwalę, jeśli nie podniesie szlabanu. Dziś uważam, że on to wziął za pewnik, tego, że jestem rodowitym Niemcem, którego cechował brak szacunku nawet do podwładnych. Wiedział, że mogę to zrobić. Wystraszony zareagował natychmiast. Tylko na to czekaliśmy, wydostaliśmy się z piekła

- wspominał przerażające chwile Kazimierz Piechowski w 2016 roku.

Niedługo po ucieczce rozdzielono się. Bender i Piechowski ukryli się u znajomego młynarza we wsi Lasek nieopodal Krasocina [powiat włoszczowski], Zygmunta Słupczyńskiego. Piechowski rozpoczął pracę w miejscowym młynie.
Pracy było jednak co raz mniej, a zagrożenie wzrastało w związku z tym, że do młyna przybywały różne osoby. Rodzina Słupczyńskich postanowiła poszukać innego rozwiązania. Do wsi Lasek przyjeżdżał po mąkę Nikodem Nowakowski z Mnina [powiat konecki], będący szwagrem Zygmunta Słupczyńskiego. Nowakowski potrzebował parobka do pracy na roli. Piechowskiego przewieziono w przebraniu do posiadłości nowej rodziny udzielającej schronienia. W Mninie udało się uzyskać fałszywe dokumenty. Występował odtąd pod fikcyjnym nazwiskiem Władysław Sikora. Działając w Armii Krajowej przeżył do zakończenia wojny.
Represje spotkały Piechowskiego w „ludowej” Polsce. Komuniści oskarżyli go o przynależność do „reakcyjnej bandy”, jak nazywano Armię Krajową. Wyrokiem sądu został skazany na dziesięć lat pozbawienia wolności, z czego odsiedział siedem (trzy lata pracował w kopalni, gdzie został skierowany przymusowo w celu odbywania wyroku).

Kazimierz Piechowski trafił do największego niemieckiego obozu koncentracyjnego w wieku 21 lat. Pierwszy raz po ucieczce, z żoną Jadwigą odwiedził obóz w Auschwitz w 1985 roku. Kiedy stanął wówczas przed Ścianą Śmierci, pod którą wykonywano wyroki na więźniach stracił przytomność. Za namową swojego przyjaciela, też byłego więźnia tego obozu Jana Foltyna, przyjechał tam raz jeszcze w 2002 roku. Kazimierz Piechowski zmarł 15 grudnia 2017 roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie