Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niezwykła przygoda kielczanina w Ghanie. Ten wyjazd zmienił w jego życiu wszystko

Mateusz KOŁODZIEJ [email protected]
Kielczanin w afrykańskiej Ghanie miał pod opieką kilkanaścioro tamtejszych dzieci.
Kielczanin w afrykańskiej Ghanie miał pod opieką kilkanaścioro tamtejszych dzieci. archiwum prywatne
Niezwykła przygoda kielczanina, który przez miesiąc przebywał w afrykańskiej Ghanie na misji dobroczynnej. W Kielcach chce otworzyć fundację, która zorganizuje podobne wyjazdy.

Kielczanin Artur Wiśniewski przez miesiąc przebywał na misji w odległej Ghanie. Z inicjatywy zgromadzenia krakowskich kombonianów pomagał w trudach afrykańskiego życia miejscowym dzieciom. Nam opowiedział o kulisach swojej przygody i podobnych planach na przyszłość.

*Mateusz Kołodziej: Warto było wylecieć na miesiąc na drugi koniec świata?

Artur Wiśniewski: - Pewnie, że warto! Choć będąc tam na miejscu, miałem co do tego wątpliwości. Widok ludzi żyjących w nędzy nie napawał optymizmem. Połowa ghańskiego społeczeństwa egzystuje za mniej niż 150 złotych miesięcznie. Trudno to nazwać godziwym wynagrodzeniem. To raczej jałmużna.

Takich warunków można było się jednak spodziewać. To nie był chyba dla Ciebie szok.

- Nie. Raczej nie nastawiałem się, że spotkam tam wielkie metropolie oraz biznesmenów pędzących w garniturach do pracy. Bieda nie była zaskoczeniem, ale na pewno przykrym widokiem. Brak perspektyw, bałagan, zacofanie - myślę, że powinienem podziękować Panu Bogu, że urodziłem się w Polsce, choć psioczę na ten kraj jak większość moich rodaków.

Skąd w Tobie tak duża chęć do pomagania?

- Od kilku lat regularnie angażowałem się w różne akcje charytatywne, ale i tak ciągle czułem niedosyt. Chciałem przełamać pewne swoje granice i chyba udało się to. Choć oczywiście wyjazd okupiony był wieloma wyrzeczeniami.

Na przykład jakimi?

- Panicznie bałem się chorób, a koszty wyjazdu przerastały moje możliwości. Bliscy odradzali mi tę podróż, a brat nawet zagroził, że jeśli wrócę z malarią, nie wpuści mnie do domu.

Czujesz, że po tym wyjeździe zmieniłeś się jako człowiek?

- Chyba wszystko zmieniło się w moim życiu. Przede wszystkim, przestałem przejmować się pierdołami. I tym, że czegoś mi brakuje. Mam co wsadzić do garnka, mam się w co ubrać, jestem zdrowy i nic mi nie dolega. Do tej pory jakoś nie zwracałem na to uwagi. Wydawało mi się to naturalne i że mi się to po prostu należy.

Czym zajmowałeś się w Afryce?

- Wraz z grupką 8 osób mieszkałem w internacie "In my Father's house", położonym na południowym-wschodzie Ghany, nieopodal granicy z Togo. To ośrodek stworzony dla biednych i chorych dzieci, a także tych, które wywodzą się z patologicznych środowisk. Miałem przyjemność prowadzić z nimi lekcje muzyki. Jedne słuchały, inne rzucały samolotami (śmiech), ale wydaje mi się, że pozostawiłem po sobie coś cennego. Trudno nie ulec jednak wrażeniu, że prawdziwy sens miałaby moja misja, gdybym utkwił tam na 10 lat, a nie na miesiąc.

Czyli żałujesz, że nie zostałeś tam na dłużej?

- Dobre pytanie. Z jednej strony miałem obsesję na punkcie mojego zdrowia, biorąc pod uwagę, że jedna z naszych koleżanek zachorowała na malarię, choć, jak na ironię, była pielęgniarką. Z drugiej, podobały mi się relacje, jakie występują tam pomiędzy ludźmi. Nie było chamstwa, prostactwa i zawiści. W takiej atmosferze żyje się o wiele przyjemniej. Co najważniejsze jednak, czułem, że mogę tam dużo zdziałać, bo muzyków jest tam jak na lekarstwo. Kiedy dzieci zobaczyły pianino, o mało nie eksplodowały z radości.

Na zdjęciach widać, że bardzo Cie polubiły.

- Przez cały pobyt, gdziekolwiek się nie znaleźliśmy, dzieci machały nam z każdej ze stron krzycząc "yewu", co oznacza "biały". Wybiegały nam na spotkanie, wieszały nam się na szyjach. Nigdy nie spotkałem się z taką życzliwością.

Nawet w Polsce?

- Chyba żartujesz... Wszyscy jesteśmy sto lat za Murzynami. Jedyna nasza przewaga nad nimi polega na tym, że my mamy pieniądze, a oni nie.

Planujesz w przyszłości wyjazd na podobną misję?

- Nie wykluczam tego, ale jestem lokalnym patriotą i chciałbym otworzyć swoje własne stowarzyszenie dobroczynne w Kielcach. Dzięki akcji Szlachetna Paczka poznałem kilku fanatyków pomagania, którzy powyrzucali swoje telewizory przez okna, żeby zająć się czymś bardziej pożytecznym. Zamierzam zaangażować ich w ten projekt, bo jeśli chodzi o wolontariat, po powrocie do Polski jestem na bezrobociu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie