MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Olimpiada miliona wolontariuszy (zdjęcia)

Z Pekinu Paweł Kotwica
Wolontariuszy można spotkań co kilka metrów i służą oni pomocą przez całą dobę.
Wolontariuszy można spotkań co kilka metrów i służą oni pomocą przez całą dobę. P. Kotwica
Jestem w Pekinie od tygodnia i nie mogę nadziwić się uprzejmości i chęci niesienia pomocy przez chińskich pomocników.

Ubrani w charakterystyczne błękitne olimpijskie koszulki gotowi są pomagać o każdej porze dnia i nocy, w każdej sprawie. Cierpliwi, niezwykle grzeczni olimpijscy wolontariusze.

Są wszędzie. Na obiektach Olympic Green Center, gdzie znajduje się większość hal, stadionów, centrum prasowe, a w pobliżu wioski olimpijska i prasowa, ale także kilka parków i sztuczne jezioro, stoją co kilkanaście metrów. Wszyscy znają podstawowe zwroty po angielsku, niektórzy mówią całkiem nieźle, ale wszyscy mają jeden cel - pomagać.

CHIŃCZYK TO NIE GREK

- Porównuję Pekin z Atenami - mówi Andrzej Flügel z "Gazety Lubuskiej". - Tam młodzi Grecy byli też uprzejmi, ale tak się robotą nie przejmowali. Owszem, uśmiechali się, informowali, ale to wszystko. Chińczycy biją ich na głowę. Być może jest w tym jakiś efekt życia w systemie nakazowym, ale głównie wynika to z ich natury i chęci pokazania światu, że oni potrafią.

Kim są wolontariusze? Zwykle studentami lub uczniami szkół średnich z całego kraju. Rozpiera ich duma, że ich kraj organizuje igrzyska, a oni są jakimś trybikiem wielkiej maszyny. Solidność, dokładność szokują przybysza z Europy. Przykłady? Tych jest bez liku. Wchodzę do autobusu, który ma mnie zawieźć do hotelu (wszystkie hotele goszczące dziennikarzy, działaczy i sportowców mają przydzielone autobusy, te posiadają rozkłady jazdy itd.). Wolontariusz podchodzi do mnie i przeprasza, bo autobus odjedzie dopiero za 11 minut, czyli zgodnie z rozkładem! Jemu jest przykro, że muszę tyle czekać. Powtarza: sorry, sorry. Mówię mu, żeby się nie przejmował, bo jest OK. Ale on nie wierzy i pyta, czy mi to nie przeszkadza. Mnie, przybysza z kraju spóźnionych autobusów przeprasza za to, że tu odjedzie zgodnie z planem!

Przyjeżdżamy na mecz siatkówki. Leje deszcz. Wolontariusze czekają z parasolami i każdego z nas przeprowadzają te 50 metrów, do hali, żebyśmy nie zmokli!

POMAGAĆ JEST PRZYJEMNIE

Zdarzają się inne humorystyczne sytuacje. - Jeden z kolegów opowiadał mi, że kilku polskich dziennikarzy jechało olimpijskim autobusem, w którym klimatyzacja była rozkręcona do nieprzytomności - mówi Dariusz Leśnikowski, dziennikarz katowickiego "Sportu". - Kiedy jeden z nich zwrócił się do wolontariuszki o przykręcenie kurka i sugestywnie zaczął się trząść z zimna, ta wprawdzie nie poleciła kierowcy podwyższyć temperatury, ale za to zdjęła kurtkę i założyła ją na grzbiet zaskoczonego dziennikarza.

- Odmówienie takiej zaoferowanej pomocy sprawia tym młodym ludziom przykrość, mimo że nie zostanie to okazane. Jeśli przyjmiemy pomoc, nawet gdy nas ona krępuje albo narusza nasze europejskie zasady, to dla Chińczyka jest to ogromna przyjemność. Proszę mi wierzyć, to nie ma nic wspólnego z narzucaniem im przez kogoś zachowań, oni tacy po prostu są. Muszą się czuć potrzebni - tłumaczy Tomasz Uss, jedyny Polak pracujący przy pekińskich igrzyskach jako wolontariusz.

NIE MA IMPROWIZACJI

Ale jest oczywiście druga strona. W chińskim systemie organizacyjnym wszystko jest zaplanowane. Jak działa, to znakomicie. Niech jednak z tej układanki wyskoczy jeden element - już są problemy. Człowiek odpowiedzialny za niego musi mieć akceptację szefa, żeby coś zmienić, sam nie podejmie decyzji. Przykłady? Chciałem przedłużyć pobyt w hotelu. Ponieważ wróciłem z biura prasowego dość późno, około godziny 3, a recepcjonistka nie miała uprawnień, żeby załatwić sprawę, zadzwoniła do swojego szefa i podała mi słuchawkę. Kiedy usłyszałem mocno zaspany głos, słowa przeprosin i pytanie, czy możemy sprawę załatwić rano, zrozumiałem, że ta dziewczyna nie zadzwoniła do kogoś, kto w tej chwili pracował w hotelu, tylko do swojego przełożonego, który spał w domu. Gdy rano pojawiłem się na dole, on znowu zaczął mnie przepraszać, że nie załatwił sprawy od ręki.

Wczoraj lało, ochłodziło się. A w hali siatkarskiej klimatyzacja dalej pracowała. Było strasznie zimno! Wystarczył jeden ruch ręki. Ale nie, ma być 17 stopni, to będzie. Jeśli autobus ma wyznaczone miejsce postoju, to musi stanąć tam, nigdzie indziej. Podjeżdżamy przed halę, spieszymy się. Na przystanku tymczasem jest już inny. Normalnie ten mój stanąłby za nim, wypuścił ludzi i już. Ale nie w Chinach. Tu kierowca będzie czekał aż tamten odjedzie.

- To jest właśnie problem, z którym mnie również nie udaje się poradzić, mimo że jestem w Chinach od kilku miesięcy. Jeśli Chińczycy przygotowują się do czegoś od dłuższego czasu, a w pewnym momencie plan się sypie z prozaicznej przyczyny, na przykład zawody łucznicze trzeba odwołać z powodu deszczu, są bezradni. Nie potrafią zaimprowizować, co robimy przecież często my, Europejczycy - mówi Tomek Uss.

DOPING STEROWANY

Chińczycy muszą mieć szefa, kogoś, kto ich prowadzi. Podczas meczu siatkarzy Polski z Niemcami wielu z nich zostało w hali, bo wcześniej ich reprezentacja przegrała z Bułgarią 1:3. Jak Polacy lali Niemców, to Chińczycy byli za słabszym i raczej dopingowali ich. Gracze niemieccy, nie mając swoich kibiców, jeszcze zachęcali ich gestami do aktywności. Wkurzyło to polskich fanów. Kilku z nich stanęło wokół ich sektora. Zaczęli skandować "Polska, Polska!" i zachęcać ich do tego samego. I po chwili cały sektor Chińczyków zaryczał: "Polska, biało-czerwoni!". Znaleźli się przywódcy, podali tekst i zaraz były efekty.

Podobną sytuację zaobserwowałem na przepięknej i niepowtarzalnej ceremonii otwarcie na stadionie Ptasie Gniazdo - w każdym sektorze 91-tysięcznika stał "dyrygent", który pokazywał, kiedy klaskać, kiedy zrobić "meksykańską falę", kiedy machać chustą, a kiedy znowu bić w bębenek.
PORZĄDEK ŚWIĘTA RZECZ

Z wolontariuszami pracującymi na stadionach i w halach wszystko jest w porządku, dopóki nie naruszasz zasad. Obserwowałem taką sytuację - na zawodach łuczniczych część polskich zawodników, nie biorących udziału w zawodach, usiadło jeden rząd wyżej niż przeznaczone dla nich miejsca. Najpierw podeszła do nich młoda Chinka odpowiedzialna za ten sektor, prosząc, by się przesiedli. Gdy to nie pomogło, przyszła bezpośrednia przełożona "sektorowej", ponawiając prośbę. To też nie pomogło, więc przyszła jej szefowa, potem jej szef. Każda kolejna osoba cierpliwie, ale stanowczo prosiła, aby Polacy przesiedli się o jeden rząd niżej. Nie miało to akurat żadnego znaczenia, bo cała trybuna była pusta, ale przepisy to przepisy. I tak do skutku, z niespotykaną cierpliwością, ale i spokojnie, bez oznak zdenerwowania.

W niedzielę i przez część poniedziałku w Pekinie padał mocno deszcz. Kiedy niebo się rozjaśniło, w ciągu kilku minut wokół olimpijskich aren pojawiły się tysiące wolontariuszy i specjalnie ściągniętych brygad, które za pomocą bambusowych szczotek zgarniały kałuże do studzienek kanalizacyjnych. W pobliżu stadionu tenisowego widziałem ludzi, którzy specjalnymi czerpakami lub nakłuwając ziemię szpikulcami likwidowali kałuże na trawnikach. Zresztą na każdym kroku widać ogromną dbałość o porządek, będąc kilka dni w Pekinie nie zauważyłem papierka leżącego na ulicy.

TAKSÓWKARZE

Żeby nie było tak słodko, to kilka słów o taksówkarzach. Nie można im odmówić grzeczności, ale masz szczęście, jeśli trafisz na takiego, który zna dwa, trzy słowa, zwroty po angielsku (są to zwykle OK, bye-bye, rzadziej yes). To, że masz adres hotelu na wizytówce i drogę zaznaczoną na mapie, nie znaczy, że zostaniesz zawieziony pod właściwy adres, bo taksówkarz nie zna topografii miasta. Często nawet głównych ulic, autostrad!

Plusem są ceny za jazdę zielono-pomarańczowym bolidem. Pół miasta (a jest to miasto 17-milionowe, czyli blisko 10 razy większe od Warszawy) można przejechać za 20 złotych.

PERFEKCYJNY TRANSPORT

W Pekinie świetnie poradzono sobie ze sprawami transportu i kontroli osobistych. - Byłem na kilku olimpiadach, ale na żadnej system transportu nie był tak perfekcyjny -
podkreśla dziennikarz TVP Sport Maciej Starowicz.

Dziennikarz jest kontrolowany już w miejscu, w którym mieszka: za pomocą czujnika sprawdza się, czy nie ma przy sobie metalowych przedmiotów, prześwietlany jest jego plecak. Przed hotelem wsiada do autobusu, który jedzie do centrum prasowego lub konkretnej areny sportowej i nigdzie się nie zatrzymuje, poza punktami kontrolnymi, w których kontroler sprawdza, czy autobus jedzie o czasie i czy na pokładzie jest tylu pasażerów, ilu wsiadło i jest wpisanych do protokołu. Te przystanki zajmują dosłownie kilkanaście sekund, ale nikt nie może wtedy wsiąść ani wysiąść. Dzięki takiemu systemowi wjeżdża się przed centrum prasowe bez kontroli, można z niego wyjechać na dowolną arenę bez sprawdzania, swobodnie wejść do hali czy na stadion, a potem wrócić do wioski prasowej. Podobnie zorganizowany jest transport sportowców z wioski olimpijskiej.

Ja akurat najczęściej przekraczam granicę Olympic Greenu koło Ptasiego Gniazda (cały obszar jest ogrodzony dwuipółmetrowym płotem), a największym zaskoczeniem za pierwszym razem była prośba wolontariusza o otwarcie i upicie wody z butelki, którą wnosiłem. Takie są przepisy - przecież w butelce może być Bóg wie co...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie