Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ona patrzyła sercem matki

Dorota KUŁAGA
- Dla mnie i dla Justyny była to wielka lekcja - mówił po rozmowie z naszą biegaczką ksiądz biskup Marian Florczyk.
- Dla mnie i dla Justyny była to wielka lekcja - mówił po rozmowie z naszą biegaczką ksiądz biskup Marian Florczyk. Archiwum prywatne
Była też okazja porozmawiać ze słynną Manuelą di Centą. Z lewej Kajetan Broniewski, członek naszej misji olimpijskiej, z tyłu ksiądz Edward Pleń, kapelan
Była też okazja porozmawiać ze słynną Manuelą di Centą. Z lewej Kajetan Broniewski, członek naszej misji olimpijskiej, z tyłu ksiądz Edward Pleń, kapelan polskiej reprezentacji. Archiwum prywatne

Była też okazja porozmawiać ze słynną Manuelą di Centą. Z lewej Kajetan Broniewski, członek naszej misji olimpijskiej, z tyłu ksiądz Edward Pleń, kapelan polskiej reprezentacji.
(fot. Archiwum prywatne)

Ksiądz Marian Florczyk, biskup pomocniczy diecezji kieleckiej, przez kilka dni uczestniczył w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Turynie. Spotkał się z czołowymi polskimi zawodnikami, trenerami, działaczami, miał też okazję osobiście poznać Włoszkę Manuelę di Centę, byłą gwiazdę narciarstwa biegowego. Do kraju ksiądz biskup wrócił z wieloma wrażeniami i nadzieją, że jeszcze kiedyś dane mu będzie uczestniczyć w tym niezwykłym święcie ludzi sportu.

- Urzekła mnie ich dobroć i patriotyzm - powiedział ksiądz biskup po spotkaniu z Dorotą i Mariuszem Siudkami, naszą parą sportową w łyżwiarstwie fig
- Urzekła mnie ich dobroć i patriotyzm - powiedział ksiądz biskup po spotkaniu z Dorotą i Mariuszem Siudkami, naszą parą sportową w łyżwiarstwie figurowym. Archiwum prywatne

- Urzekła mnie ich dobroć i patriotyzm - powiedział ksiądz biskup po spotkaniu z Dorotą i Mariuszem Siudkami, naszą parą sportową w łyżwiarstwie figurowym.
(fot. Archiwum prywatne)

* Co z tych kilku dni pobytu na igrzyskach szczególnie utkwiło księdzu biskupowi w pamięci ?

- Bieg Justyny Kowalczyk na 10 kilometrów techniką klasyczną, przede wszystkim ze względu na swoją dramaturgię. Wszyscy liczyli na dobry występ naszej ambitnej dziewczyny. Naraz zetknęliśmy się z czymś, czego nikt nie przewidywał, z przypadkiem zasłabnięcia. Całej dramaturgii tej sytuacji dodawało to, że widziałem zmęczenie wszystkich biegaczek, przewracały się za linią mety. Myślałem sobie - samotne na trasie, samotne na mecie. Telewizja pokazuje zwykle okrzyki radości, kiedy jest sukces, dekoracja, to wszystko jest piękne. A tu dopiero było widać, ile trzeba w to włożyć wysiłku. To było tło do tego dramatycznego zdarzenia Justyny. Biegła, przewróciła się, straciła przytomność, pomocy udzielili jej Białorusini. Trener stał gdzie indziej, my na mecie nic nie wiedzieliśmy, bo na telebimach tego nie pokazywali. Dało mi to inne spojrzenie na sport. Zwykle jak się jest z boku, jak się ogląda zawody w telewizji, to nie uczestniczy się w całym kontekście. A teraz znalazłem się w środku tego wydarzenia, inaczej spojrzałem na dyscypliny indywidualne. Kiedy ktoś się przewróci na boisku do siatkówki, czy piłki nożnej, od razu są przy nim zawodnicy, jest widownia. Tu jest zdany na siebie.

- Justyna chciała, żeby w tym dniu blisko niej byli rodzice, a więc też liczyła na sukces. Chciała dzielić się sukcesem z najbliższymi osobami, to jest piękne. Kiedy straciła przytomność, najbardziej przeżywała to oczywiście jej mama. Chciała być jak najbliżej dziecka. Z trybun pobiegła do namiotu, gdzie była córka, nie powstrzymali jej policjanci ani bramki ochronne. Ten przykład wiele mnie nauczył. Ona patrzyła na ten bieg nie tylko oczami, ale i sercem matki.

* Zaraz po biegu spotkał się ksiądz z Janiną Kowalczyk, mamą naszej zawodniczki.

- Chciałem ją pocieszyć, dać jej wsparcie w tych trudnych chwilach. Podarowałem jej różaniec, który miałem jeszcze od Jana Pawła II. To było dla niej duże przeżycie. Dla mnie również, podobnie jak późniejsza rozmowa z Justyną, z którą spotkałem się już w wiosce olimpijskiej. Trudno było jej się pogodzić z tym, co się stało. Mówiła, że zawiodła siebie i innych i tak jakby oczekiwała odpowiedzi na pytanie, kiedy przyjdzie jej czas na takiej imprezie. Człowiek młody czasem nie jest cierpliwy, chciałby już dziś być pierwszy. A porażkę przeżywa czasem jak porażkę życia. Tłumaczyłem jej, że to był przegrany bieg, a nie przegrana kariera. Skoro tak się stało, może pan Bóg chciał powiedzieć, że trzeba spojrzeć szerzej na życie, że trzeba do pewnych spraw podchodzić z większą pokorą. Chociaż ja nie mówię, że Justynie tego brakuje, bo jest to szalenie pokorna dziewczyna. I dla mnie, i dla niej, ta rozmowa była wielką lekcją.

- Byłem też pod wrażeniem Doroty i Mariusza Siudków, małżeństwa trenującego w Kanadzie. Są blisko siebie, kochają się i kochają to, co robią. Emanuje z nich dobroć. Widać, że ich życie przeżywane jest z pewną refleksją, blisko Pana Boga. Dla Mariusza służba przy ołtarzu w czasie mszy, na której był premier, przeczytanie Pisma Świętego, to jest duże przeżycie. I jeszcze jedno, co mnie u nich uderzyło - patriotyzm. Dzisiaj o tym często zapominamy. U nich jest to taki - powiedziałbym - zdrowy patriotyzm, duma z tego, że są Polakami. Trenują w Kanadzie, ale chcą wrócić i żyć w naszym kraju.

* Z tego, co wiem, ciekawa historia związana była z Darkiem Kuleszą, który startował w short tracku...

- Spotkaliśmy się przed startem, mówił, że raczej nie ma szans na wysokie miejsce, bo rywale są dużo mocniejsi. Powiedziałem, że będę się za niego modlił. I następnego dnia dowiedziałem się, że wszedł do szerokiego finału. A stało się tak dlatego, że dwaj jego przeciwnicy przewrócili się. I później pytano mnie w wiosce, o co się modliłem. Oczywiście o dobry występ Darka (śmiech).

* Jak wyglądały centra religijne? Czy były we wszystkich trzech wioskach olimpijskich?

- Przyznam szczerze, że Włosi nie przygotowali ich najlepiej. Byłem w Turynie i w Sestriere, gdzie mieszkałem. Sportowcy czuli się tam niezbyt dobrze, była to zwykła sala z plastikowymi krzesłami, nie było tego sacrum. Miejsce modlitwy ma być szczególne, musi być krzyż czy obraz, odpowiedni klimat. Byliśmy troszeczkę zaskoczeni, łącznie z miejscowym proboszczem, że nie było to dopracowane. Dlatego kapelan Austriaków odprawiał msze w miejscowym kościele. Wydaje mi się, że organizatorzy nie zdążyli tego przygotować. Jak się patrzyło na chodniki, które też miejscami były niedokończone, to było widać, że zabrakło im trochę czasu. A z drugiej strony, te niedociągnięcia Włosi nadrabiali niesamowitą dobrocią. Było kilkanaście tysięcy wolontariuszy, ludzi szalenie oddanych, życzliwych. Przecież ja nie miałem akredytacji, tylko bilety. Były wzmożone środki bezpieczeństwa, zaostrzone kontrole, a ja wszędzie mogłem wchodzić. Bez żadnych problemów. Wystarczyło powiedzieć, że jestem biskupem z Polski, a każdy służył pomocą.

- Wiele osób pytało mnie, czy po raz pierwszy jestem w Turynie. Kiedy mówiłem im, że w 2000 roku byłem tu przy Całunie Turyńskim, że dotykałem tej relikwii, to bardzo mocno to przeżywali. Widać, że są dumni, że całun jest przechowywany w ich katedrze.

* Naszym attache na igrzyskach jest Zbigniew Boniek. Była okazja, żeby porozmawiać o Juventusie Turyn, ulubionym zagranicznym klubie księdza biskupa?

- Spotkaliśmy się na kolacji, w tej restauracji, do której często przychodzą piłkarze Juventusu. Wspominaliśmy tamte lata, bo kiedy w Juventusie grał Boniek, ja studiowałem w Rzymie. Muszę przyznać, że w czasie igrzysk Boniek i inni nasi działacze wykonali niezwykłą pracę. Gdy ktoś wejdzie do środka, to widzi, jaka to jest harówka. To jest ciągły stres.

* Debiut na igrzyskach ksiądz biskup ma już za sobą. Kiedy druga olimpiada?

- Chciałbym, żeby już w 2008 roku w Pekinie. Nasze zadanie jest takie, żeby być blisko ludzi. A w Turynie przekonałem się, że sportowcy potrzebują takiego duchowego wsparcia.

* Dziękuję za rozmowę

Pierwszy biskup na igrzyskach

Ksiądz biskup Marian Florczyk z Kielc przebywał w Turynie jako delegat Episkopatu Polski do spraw sportu. I był to pierwszy przypadek w historii, kiedy biskup towarzyszył naszym sportowcom na igrzyskach olimpijskich. Po raz drugi był natomiast kapelan - ksiądz Edward Pleń z Łodzi.

Nasi ludzie w Turynie

Na olimpiadzie w Turynie mocną reprezentacje miała Kielecczyzna. Oprócz księdza biskupa Mariana Florczyka był też pochodzący z Sandomierza Piotr Nurowski - prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, poseł Zbigniew Pacelt z Ostrowca Świętokrzyskiego, pełniący funkcję szefa misji oraz jego zastępczyni Urszula Jankowska, przez kilka lat związana z Suchedniowem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie