Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pochłonęła ich ziemia

Andrzej NOWAK
Niełatwo jest wybrać najwłaściwszy sposób wydobywania ludzi zasypanych ziemią.
Niełatwo jest wybrać najwłaściwszy sposób wydobywania ludzi zasypanych ziemią. Andrzej Nowak

Nie ustają komentarze wokół tragicznej śmierci chłopca podczas budowy studni głębinowej w Ostrowcu Świętokrzyskim. Wystarczy dosłownie jedna chwila, by człowiek znalazł się pod zwałami ziemi. Szansa na przeżycie jest minimalna, nawet wtedy, gdy pomoc nadejdzie natychmiast. W ostatnich latach na terenie województwa świętokrzyskiego doszło do kilku takich zdarzeń.

Ostatnia tragedia uzmysłowiła wszystkim, jak niebezpieczne mogą być wykopy. W miejscu, gdzie kilka dnia wcześniej zakończono prace przy studni głębinowej, ziemia zapadła się pod 17-letnim Damianem. Gdyby nie naoczni świadkowie, nikt nie wiedziałby, co stało się z chłopcem. W sekundzie zniknął im z oczu. Ziemia pochłonęła go, zostawiając widoczny tylko ponad metrowy lej.

Wydobyć ciało z godnością

Od samego początku w akcji ratowniczej, która zaczęła się po godzinie dziewiętnastej, uczestniczył dowódca jednostki ratowniczej Państwowej Straży Pożarnej w Ostrowcu Grzegorz Szewczyk. - Nikt nie potrafił nam dokładnie określić, co stało się z chłopcem - opowiada. - Myśleliśmy, że znajduje się na głębokości co najwyżej półtora metra. Przez ponad godzinę ręcznie wybieraliśmy ziemię, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów.

Strażacy zdali sobie wtedy sprawę, że chłopiec może znajdować się znacznie głębiej. Dalsze poszukiwanie wiązało się z dużym ryzykiem, wchodzili przecież coraz głębiej w strukturę ziemi i nie wiedzieli czego mogą się spodziewać. Musieli więc zadbać o swoje bezpieczeństwo, by nie doszło do kolejnej tragedii. Drewnianymi szalunkami zabezpieczali wyrobisko, by nie obsuwała się ziemia. Początkowo szybko posuwali się w głąb, bo ziemia była tu spulchniona i lekka do wynoszenia na zewnątrz. W kolejnych godzinach było coraz trudniej, napotykali na bardziej twarde podłoże, betonowe bloczki, których użyto przy budowie studni. W nocy dokopali się do głębokości 4-5 metrów. Tu zaczęła pojawiać się woda.

Na miejsce tragedii przybyli specjaliści, którzy zaczęli rozważać różne możliwości prowadzenia dalszej akcji. - Jedna z koncepcji zakładała budowę szybu, wtedy można by się dostać na większą głębokość - wyjaśnia zastępca komendanta ostrowieckiej straży Waldemar Kopeć. - Inna przewidywała zastosowanie metalowych zabezpieczeń. Mieliśmy zgromadzone drewno, bale. Byliśmy przygotowani na obie możliwości.

Chociaż dawano chłopcu jeszcze szanse przeżycia, akcja ratownicza przekształciła się już w akcję poszukiwawczą. Ziemię zaczęto wydobywać koparką. Po siedemnastu godzinach prac natrafiono na ciało chłopca na głębokości ponad sześciu metrów. Samo wydostanie zwłok chłopca trwało kolejne trzy godziny. - To były bardzo dramatyczne chwile - nie ukrywa dowódca Grzegorz Szewczyk. - Na miejscu byli przecież rodzice chłopca, co niewątpliwie wpływało na ratowników. Poza tym chcieliśmy wyjąć ciało chłopca godnie, uszanować je. Tyle mogliśmy zrobić, uratować się go już przecież nie dało.

Wyjęcie ciała chłopca okazało się dość trudne. Cały czas osypywał się grunt, pojawiły się źródła wody. Ciało wciągane było głębiej, ratownicy zapadali się w ziemię. Na dodatek nogi chłopca zakleszczyły się między betonowymi bloczkami.

Strażakom, którzy dotarli do ciała nastolatka, towarzyszyły mieszane uczucia, z jednej strony ogromna tragedia, że chłopiec nie żyje, z drugiej, że wykonali zadanie najlepiej jak tylko potrafili. - Gdy jeden z kolegów powiedział, że widzi rękę, zapadła cisza, zapanowała chwila konsternacji - pamięta tamten moment kapitan Paweł Jop. - Ten, kto pracuje w takim zawodzie, oczywiście liczy się z różnymi sytuacjami, ale każdy jest przecież tylko człowiekiem i nieobce są mu uczucia. Emocje musieliśmy odłożyć jednak na bok i fachowo przystąpić do dalszych działań.

- Wiadomo, że nie było łatwo, przecież wydobywaliśmy ciało człowieka - przyznaje starszy ogniomistrz Krzysztof Jabłoński. Tutaj uczestniczył w poszukiwaniu, przed ponad dziesięcioma laty zabezpieczał jeszcze trudniejszą akcję w Hucie Podłysicy koło Kielc.

Przez sześć dni - dzień i noc

Na miejscu tragedii w Ostrowcu zjawił się starszy brygadier, zastępca komendanta świętokrzyskiej straży pożarnej Zbigniew Muszczak. Dobrze pamięta zdarzenia w Hucie Podłysicy, bo sam brał w niej udział. - To była pierwsza duża akcja, gdy nasze jednostki przekształcały się w ratownicze - wyjaśnia. - Nigdy wcześniej ani też nigdy później nie spotkałem się z taką sytuacją.

Na głębokości ponad 14 metrów zasypany został 38-letni mężczyzna drążący studnię. Wszyscy mieli nadzieję, że spadające deski ze zniszczonego szalunku i drabina, która była na dnie studni mogły utworzyć nad mężczyzną pewnego rodzaju parasol ochronny. Warunki jednak były wtedy bardzo trudne, koniec marca, panująca od kilku dni wysoka temperatura powodowała odwilż. Spływające wody rozmiękczały teren. Drogę dojazdu do miejsca tragedii utwardzono deskami, ale i tak ciężki sprzęt nie mógł dotrzeć na miejsce, bo grzązł w błocie.

Dostarczono duże ilości desek, na belki i kantówki ścięto dwadzieścia jodeł, by wykonać podesty i szalunek. - Szły pełne szalunki, cztery słupy, deska przy desce, by się nie zasypało - dokładnie pamięta starszy brygadier Zbigniew Muszczak. Po oszalowaniu studni zaczęto wybierać ziemię z leja. Nie było to jednak łatwe, bo na głębokości 12 metrów pojawiła się woda. Aby zatamować wypływ błota ze szpar w szalunku, pomiędzy deski a ściany studni wkładano dodatkowo słomę. Ziemia lepiła się do łopat, nie można było jej wyrzucić na powierzchni z wiadra. Grunt cały czas pracował, obsuwał się, konstrukcja trzeszczała, zwłaszcza nocą tworzyło to przerażającą atmosferę. W takich warunkach ratownicy pracowali bez przerwy dzień i noc, przez sześć dni.

Wreszcie na głębokości ponad 14 metrów dokopali się do górnego szczebla drabiny, która oparta była o dno studni. Po godzinie ukazała się ręka mężczyzny. Okazało się, że w chwili, gdy osunęła się na niego ziemia stał na drabinie i w tej pozycji został ze wszystkich stron otoczony twardniejącym jak cement błotem. Ciało mężczyzny wyciągnięto razem z kawałkiem odciętej drabiny.

Pod ciężarem osuwiska

Pomimo szybkiej akcji ratowniczej nie udało się uratować mężczyzny, który w marcu 2000 r. pracował w wykopie kanalizacyjnym w Kielcach przy ulicy Wojska Polskiego. 45-letni pracownik zasypany został na głębokości trzech metrów. Strażacy odkopywali go za pomocą szpadli i łopat. I chociaż od momentu zasypania do wyciągnięcia mężczyzny na powierzchnię minęło tylko pół godziny, lekarz stwierdził zgon.

W październiku 2002 roku do tragicznego zdarzenia doszło przy ulicy Krakowskiej w Klimontowie. Na głębokości dwóch metrów ziemia przysypała pracującego w wykopie studni 30-letniego mężczyznę. I w tym przypadku akcja prowadzona przez strażaków trwała niecałe pół godziny. Niestety, gdy odkopano mężczyznę, już nie żył.

Kolejny wypadek zdarzył się w listopadzie tego samego roku podczas prac prowadzonych w Kielcach przy ulicy Wesołej. Tutaj jednak 36-letni pracownik miał więcej szczęścia. W wykopie pod kanał sanitarny na głębokości trzech metrów ziemia przysypała go jedynie do pasa. Ratownicy odkopali go łopatami i wydobyli z wykopu bez żadnych obrażeń. O szczęściu może mówić także 36-latek, który pracował w wykopie drogowym w Nowinach przy ulicy Kubusia Puchatka. Osuwisko unieruchomiło go na głębokości dwóch metrów. O tym, jak ciężka jest ziemia może świadczyć fakt, że sam nie mógł się wydostać, chociaż sięgała mu ona tylko do kolan.

Zaginął bez śladu

We wszystkich przypadkach zawiniła ludzka beztroska, lekkomyślność. Niektórych zgubiła rutyna, zbytnia pewność siebie, że skoro tyle wykopów udało się zrobić, tyle studni wykopać, to nic już nie może się stać. Przyczyną tych tragicznych zdarzeń był brak odpowiedniego zabezpieczenia wykopów. 17-letni Damian stał się ofiarą czyjegoś niedopatrzenia. Na jego miejscu mógł się znaleźć każdy, kto akurat wtedy przechodziłby obok studzienki. - Straszna jest świadomość, że chłopak zginął tak bez żadnej przyczyny - mówią ostrowieccy strażacy. - W jednej sekundzie znalazł się siedem metrów pod ziemią, która go przygniotła. Jeśli nikt by nie zauważył, to zaginąłby bez śladu.

Tak właśnie bez żadnego śladu zaginął kilka lat temu 8-letni chłopczyk ze Skarżyska-Kamiennej. Jesiennego dnia wyszedł pobawić się na dworze i nikt go więcej nie widział. Wszelkie poszukiwania nie dawały rezultatów. Przyjmowano różne hipotezy, że został uprowadzony dla okupu, przetrzymuje go jakiś pedofil, a może sam wsiadł do pociągu i pojechał w podróż po kraju. Rodzina przypuszczała nawet, że mógł być porwany przez Cyganów.

Życie przyniosło jednak najtragiczniejsze z rozwiązań. Po kilku miesiącach, wiosną, obsuwająca się ziemia odkryła zwłoki dziecka. Z ustaleń wynika, że chłopiec bawił się w miejscu, gdzie wydobywany był piach. Drążył podkopy i wchodził do środka. Dzieci zresztą bardzo lubią takie kryjówki. Feralnego dnia, gdy chłopiec wcisnął się do wykopanego przez siebie tunelu piach osunął się i przygniótł go.

Co jakiś czas słyszymy, że ktoś zaginął bez śladu. Kto wie, czy w niektórych przypadkach nie stało się tak jak z 8-latkiem, czy też mogło stać z 17-letnim Damianem. Swoje ofiary mogła pochłonąć ziemia i głęboko skryć straszną tajemnicę.

Może wciągnąć jak bagno

Jerzy Kossakowski-Dębicki, ekspert ds. budowli hydrologicznych, uczestniczył w akcjach ratowniczych po trzęsieniu ziemi w Algierii i Maroku. Był również obecny na miejscu tragedii w Hucie Podłysicy i ostatnio w Ostrowcu Świętokrzyskim. - Takie zdarzenia jak w Ostrowcu, mają miejsce na gruntach sypkich i zawodnionych, gdzie nie ma stabilności. Dochodzi tam do zatonięć jak w bagnie. Podczas prowadzenia wykopów powstają wewnątrz pustki, które muszą być wyrównane zgodnie z teorią przyciągania ziemskiego. W Ostrowcu powstało wyrobisko boczne, z czego prowadzący prace powinni zdawać sobie sprawę. Powinni wiedzieć w jaki grunt została włożona rura, czy to były pyły, żwir, piasek. W tym przypadku wypłukana została część powierzchni przystudziennej, musiała się wypełnić i dlatego doszło do osunięcia ziemi. Natomiast w Hucie Podłysicy niewłaściwie wykonywano roboty. Studnię na tak dużą głębokość należy drążyć z pełną obudową, by zabezpieczyć się przed osuwaniem ścian. Zastosowano tu bardzo prymitywną konstrukcję, która załamała się pod ciężarem osuwającej się ziemi. Poza tym pracownik nie był zabezpieczony.

Lekceważone zagrożenia

Stanisław Golmento, radca Okręgowego Inspektoratu Pracy w Kielcach: - Prowadzenie robót ziemnych w sposób niebezpieczny oraz prac w wykopach bez wymaganych zabezpieczeń to dość często ujawniane nieprawidłowości. I tak w 2000 r. takie nieprawidłowości dotyczyły 54 proc. kontrolowanych inwestycji, w 2003 - 15 proc., w 2004 - 9 proc. Według inspektorów, są one spowodowane niewłaściwą organizacją pracy i lekceważeniem zagrożeń, co wynika z braku znajomości przepisów bhp.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie