Na ten cel zarezerwowano 2,7 miliarda złotych. Szpitale, które długów nie mają, żadnych pieniędzy nie dostaną.
Zanim zadłużone placówki otrzymają obiecane środki, władze samorządowe będą musiały przeprowadzić likwidację szpitala (formalną, bo w tym czasie szpital funkcjonuje normalnie) i w jego miejsce powołać spółkę kapitałową. Konieczny jest też pięcioletni biznesplan.
ZASTRZEŻENIA Z WIELU STRON
- To nagroda za niegospodarność, niekompetencję - kwituje Jan Gierada, dyrektor szpitala wojewódzkiego, który długów nie przynosi. - Prawdą jest, że Narodowy Fundusz Zdrowia płaci za mało. Ale to "za mało" dotyczy wszystkich placówek jednakowo. Więc jeżeli w identycznej sytuacji jeden dyrektor sobie radzi, a drugi nie, to oznacza, że ten drugi nadaje się do zwolnienia. A szpital, który robi 30-50 milionów długów - do zamknięcia.
W dodatku - zdaniem dyrektora - szpitale te już dwukrotnie miały te długi umarzane, poszły na to miliardy złotych i nic to nie pomogło. Ponadto ani nie proponują pacjentowi lepszej opieki, niż te wychodzące na zero, ani nie mają lepszego sprzętu, ani nie płacą więcej lekarzom czy pielęgniarkom.
- Nie inwestują, ale przejadają te i tak marne pieniądze, mają zbyt rozbudowane kadry, administrację, boją się jakiejkolwiek restrukturyzacji. I wszyscy za to płacimy - uważa Jan Gierada.
NIE DO JEDNEGO WORKA
Nieco bardziej liberalny jest Marek Gos, członek Zarządu Województwa Świętokrzyskiego odpowiedzialny za ochronę zdrowia.
- To prawda, że ta ustawa nie jest sprawiedliwa - mówi Marek Gos. - Ale i na szpitale zadłużone też nie można patrzeć jednakowo. Bo są placówki, które od lat radzą sobie dobrze, a na ich złą sytuację wpływają stare długi, jeszcze sprzed restrukturyzacji. Są szpitale, których dług wynika wyłącznie z zaniżonych wycen za leczenie. W tych przypadkach oddłużenie ma sens. Ale są też i takie placówki, które nie zrobiły nic i zadłużają się rok w rok. I jeżeli nie przedstawią one biznesplanu zaakceptowanego przez bank, pieniędzy dostać nie powinny i zapewne nie dostaną.
- Nie można wszystkich szpitali wrzucać do jednego worka - dodaje Jarosław Wójcicki, dyrektor szpitala w Jędrzejowie, placówki prywatnej, niezadłużonej. - Są szpitale biedne, słabo sobie radzące, ale jako jedyne w powiecie nie powinny być likwidowane. Więc im należałoby pomóc, chociażby poprzez częściową redukcję długów. I oczywiście przekształcenie.
Jako przykład Jarosław Wójcicki podaje właśnie Jędrzejów. Gdyby nie doszło do prywatyzacji szpitala, już by go nie było. Chorzy musieliby szukać pomocy w Kielcach czy innych miastach naszego regionu.
GROŹBA BANKRUCTWA
Zwolennikiem oddłużenia jest natomiast Włodzimierz Wielgus, dyrektor szpitala dziecięcego w Kielcach. Ale…
- Moje długi, choć nie są wielkie, bo w granicach 8 milionów złotych wynikają z zaniżonej wyceny świadczeń medycznych - tłumaczy. - Zrozumiałe, że chętnie przyjmę pomoc państwa. Jednak nie w takim kształcie, a może raczej nie w takiej kolejności, jaką się proponuje. Bo jeżeli nawet przekształcę się w spółkę i mój bilans wyrównany zostanie na zero, to przy tych pieniądzach, jakie dostaję z Narodowego Funduszu Zdrowia, za rok znów popadnę w długi. Będę bankrutem i szpital trzeba będzie zamknąć.
Według Włodzimierza Wielgusa, najpierw rząd powinien opracować rzetelną wycenę procedur medycznych, uczciwie płacić szpitalom, za to, co robią i obserwować jak sobie radzą.
- I jeżeli okaże się, że nowych długów nie mają, to te stare umorzyć - uważa dyrektor. - Jeżeli natomiast zadłużają się dalej, to żadna abolicja nic nie da, to faktycznie będą pieniądze wyrzucone w błoto.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?