MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pragnę świętego spokoju

Iwona Rojek
Pan Zygmunt siedział na krześle pod drzewem i myślał, gdzie ma się podziać.
Pan Zygmunt siedział na krześle pod drzewem i myślał, gdzie ma się podziać. A. Piekarski
64-letni Zygmunt Zachariasz przez dwie doby siedział na krześle pod drzewem i nie wiedział co ma ze sobą zrobić.

Ktoś spalił mu dom, został bez dachu nad głową. Sąsiedzi podarowali mu kołdrę, ale w spalonym domu, bez okien nie dało się spać.

- Miałem trzy radia, telewizor, wersalkę, półkę, trochę ubrań i dokumenty - opowiada. - Spaliło się wszystko. Od znajomych dostałem krzesło i myślę co dalej robić. Jakiś czas mnie nie było w domu i jak wróciłem kilka dni temu to zastałem moją chałupę przy ulicy 1 Maja w Kielcach spaloną. Sąsiedzi powiedzieli mi, że dom spłonął trzy tygodnie temu, straż pożarna była wzywana dwa razy. Teraz nie mam się gdzie podziać, nie mam żadnych pieniędzy, renty, emerytury ani rodziny. W tym domu po ciotce mieszkałem kilkanaście lat, nikomu nie przeszkadzałem, a pomagali mi okoliczni ludzie.

Mężczyzna wygląda na człowieka niezaradnego, sam też mówi o sobie, że o nic w życiu nie zabiegał. Żali się, że jest schorowany, ma śruby w nodze po wypadku samochodowym, przebył dwa zawały i najbardziej zależy mu teraz na tym, żeby pożyć jeszcze parę lat w spokoju.

Mężczyzna trafił do Przytuliska przy ulicy Siennej, gdzie chciałby zostać na zawsze.
(fot. A. Piekarski)

- Nie założyłem rodziny, nie mam żony ani dzieci, rodzice jakiś czas temu umarli, mieszkałem z nimi w Lubczy koło Wodzisławia i zostałem na świecie sam - opowiada. - Z jedynym bratem nie utrzymuję od wielu lat żadnego kontaktu, bo nie mogliśmy się dogadać. Żenić chciałem się tylko raz, gdy skończyłem 18 lat z sąsiadką, ale wtedy ojciec powiedział, że jesteśmy jeszcze dzieciakami i nie będzie nas utrzymywał. Potem żeniaczka mi przeszła, a po 30 stwierdziłem, że nie będę już nikogo szukał. Teraz myślę, że dobrze się stało, bo z czego bym rodzinę i dzieci utrzymał.

POMAGALI MU SĄSIEDZI

Zygmunt Zachariasz mówi, że przez jakiś czas pracował w Kombinacie Budownictwa Ogólnego Czerwone Zagłębie na Śląsku, ale potem zakład rozwiązali. - Starałem się o rentę kilka lat temu, bo przecież jestem schorowany, ale mi niczego nie przyznali - mówi rozgoryczony mężczyzna. - W końcu przygarnęła mnie stara ciotka w Kielcach. Przed śmiercią powiedziała mi, że mogę sobie w tej chałupie mieszkać spokojnie i nikt mi tu krzywdy nie zrobi. - Żyj sobie Zachariaszku tutaj, niczego się nie bój - tak mi mówiła. I tak faktycznie było, miałem co jeść, bo pomagali mi sąsiedzi, albo szedłem do Caritasu i zawsze coś do jedzenia dostałem. Wystarczało mi to co mam, chociaż nie było światła, to czytałem przy świeczce, a drewniane ściany domu tak grzały, że nie odczuwałem chłodu. Lubiłem spokój, pomodlić się do Boga, albo pochodzić po dworze i popatrzeć na przyrodę. Tak udało mi się przeżyć ostatnie lata, do chwili kiedy nie spalono mi domu. Nie będę dochodził tego kto mi zrobił taką krzywdę, choć mam swoje podejrzenia, bo jeszcze mi życie miłe, a nie chcę, żeby ktoś się na mnie mścił.

Sąsiadka mieszkająca nieopodal potwierdza, że mężczyzna od wielu lat mieszkał obok, w drewnianym domu w tragicznych warunkach. Najgorzej było mroźną zimą i jak padały ulewne deszcze. Kiedyś żyła w tym domu starsza kobieta, ale umarła. - Pomagali mu okoliczni mieszkańcy, darowali mu ubrania, żywność, ja też mu dawałam nieraz jedzenie - opowiada. - Nigdy nie widziałam go pijanego, nikomu nie szkodził, sprawiał wrażenie nie radzącego sobie z życiem, bezradnego człowieka. Może nawet ma jakieś zaburzenia psychiczne, które spowodowały tę jego bezradność. Jakieś trzy tygodnie temu był pożar, chałupa spłonęła. Moim zdaniem trzeba mu pomóc, bo został bez dachu nad głową, niezależnie od tego jaką miał przeszłość i skąd się tu wziął. Miał dobre cechy, jak dostał jedzenie, to jeszcze potrafił się nim podzielić z innymi, bardzo lubił też dzieci. Godzinami siedział pod drzewem i patrzył w niebo, taki był trochę niedzisiejszy. Teraz z jego domu niewiele zostało.

Widok chałupy faktycznie nie nastraja optymistycznie. Powybijane szyby, osmolone resztki mebli i kupa spalonego drewna. - Straciłem wszystko - powtarza mężczyzna. - Jak przyjechałem z drugiego końca Polski, miałem tam coś do załatwienia, zastałem ten straszny widok. Mój niewielki dorobek poszedł z dymem. W jednym pomieszczeniu została tylko nadpalona wersalka, sąsiadka dała mi kołdrę, ale przy wybitych oknach trudno wytrzymać.

PRZYGARNIĘTY DO SCHRONISKA

Dwa dni temu Zygmunt Zachariasz, dzięki naszej interwencji trafił do działu bezdomności Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, gdzie pracownik Rafał Czwartosz dał mu skierowanie do Przytuliska przy ulicy Siennej. W załatwieniu formalności pomagał mu młody kielczanin Bartłomiej Latosiński, który poznał mężczyznę poprzedniego dnia rano, jak siedział pod drzewem koło spalonego domu i wzruszył się jego losem. - Zobaczyłem jakie ten człowiek ma kłopoty i nie chciałem, żeby został na noc pod gołym niebem - mówi student. - Postanowiłem pójść z nim po urzędach, żeby go gdzieś jak najszybciej umieszczono.

Barbara Gugulska, szefowa Przytuliska świętego Brata Alberta przy ulicy Siennej w Kielcach, zgodziła się na warunkowe przyjęcie mężczyzny. - Przyjęliśmy tego mężczyznę, bo ośrodek pomocy rodzinie w Wodzisławiu, gdzie jest zameldowany na stałe obiecał, że pokryje prawdopodobnie jego pobyt, a potem będziemy wyjaśniać co się w jego życiu wydarzyło, że znalazł się w takiej sytuacji - mówi kierownik. - Dostał pokój, ręczniki, papier toaletowy, przydałyby się leki. Miesięczny koszt pobytu wynosi u nas 360 zł i ktoś musi za to zapłacić. Naszym podopiecznym trzeba wszystko załatwić od podstaw, dokumenty, świadczenia, rejestrację w Urzędzie Pracy. Obecnie przebywa u nas 60 podopiecznych i część ma renty, emerytury, a inni starają się o zasiłki. Ten człowiek ma na szczęście dowód osobisty, wynika z niego, że jest zameldowany na stałe w Wodzisławiu i już skontaktowaliśmy się z tamtejszymi pracownikami socjalnymi, którzy mają odpowiedzieć czy pokryją koszty pobytu i zbadać co wcześniej zdarzyło się w jego życiu, że spotkał go taki los.

Zygmunt Zachariasz jest zadowolony, że ma wreszcie gdzie spać. - Chciałbym tu w tym schronisku dożyć spokojnie swoich dni, bo gdzie mogę pójść - mówi. - Na odbudowę domu mnie nie stać. Pojadę do Jędrzejowa, do szpitala, gdzie miałem operowaną nogę i zacznę załatwiać sobie jakieś świadczenie, żeby mieć na swoje potrzeby trochę grosza. Wiele od życia już nie wymagam, pragnę tylko świętego spokoju, nie będę nikomu wadził i chcę, żeby mnie dano pożyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie