Dzięki temu, że Sandomierz nie był dużym ośrodkiem, nawiedzające go epidemie nie trwały – jak w niektórych innych miastach – nieprzerwanie nawet kilka lat. Został w mniejszym lub większym stopniu dotknięty zarazami między innymi z 1544, 1559, 1564, 1572, 1588, 1591 roku, a także w okresach 1602 – 1603, 1622 – 1625 oraz 1652 – 1653.
Profesor Zenon Guldon pisał że, dla sandomierzan szczególnie niebezpieczne okazały się epidemie z wymienionych wyżej ostatnich lat, które dosłownie zdziesiątkowały mieszkańców miasta.
Nie inaczej było jednak wcześniej. Wydarzenia z 1559 roku były na tyle dotkliwe, że wprowadzono zakaz podróżowania z Królestwa na Litwę. Podobne dramatyczne skutki miały wydarzenia z kolejnych okresów pojawienia się „morowego powietrza”. Według ustaleń
doktor Dominiki Burdzy z Instytutu Historii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach wydarzenia z maja 1588 roku wywróciły do góry nogami całe życie mieszkańców Sandomierza.
„Karzący bicz od Boga”
Podobnie było w 1591 roku, kiedy dżuma wróciła do miasta. Nie omijały go również zarazy w XVIII wieku. W 1708 roku szalała po całej Małopolsce epidemia, która „dotkliwie przetrzebiła również ludność Sandomierza, przepełnionego znowu wojskami carskimi po
zwycięstwie nad Szwedami pod Połtawą” – pisał profesor Guldon.
Jak uzasadniano powroty epidemii? Była to kara za grzechy od Boga. „Funkcjonowała [ona] w mentalności mieszkańców nie tylko Rzeczypospolitej, ale całej Europy. Był to najczęściej podawany wybuch epidemii, ze względu na nieznajomość rzeczywistych przyczyn rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych” – pisała doktor Dominika Burdzy.
Jednak rozwojowi chorób w tym okresie sprzyjały klęski nieurodzaju, wojny, brak wiedzy medycznej oraz niewystarczające przywiązanie wagi do higieny osobistej. Według profesora Mariusza Markiewicza z czasem zmieniły się poglądy Polaków na kąpiel. Zaczęto ją postrzegać jako szkodliwą dla zdrowia człowieka. Tylko najzamożniejsze domy miały łazienki. Do mycia rąk używano w tym okresie nalewek. Inni brali wodę do ust i rozpryskiwali je sobie na dłonie. Wanny należały do rzadkości. Spotykano również proste łaźnie publiczne, jednak te od okresu reformacji i kontrreformacji – jak podkreślał Jan Stanisław Bystroń – służyły bardziej zabawie niż dbaniu o higienę.
Zaniedbane były mieszkania mniej zamożnych osób. Myszy i szczury były częstym gościem. Zagraniczni goście narzekali również na robactwo, w tym wszy, pchły czy pluskwy.
Próbowano z nimi walczyć na rozmaite sposoby – „znane były rozmaite proszki, mające gubić pchły, próbowano też zabiegów czarodziejskich; eleganci mieli, za wzorami zagranicznymi, specjalne szczypaczki czy młoteczki do ich tępienia” – opisywał Bystroń.
Zostać czy uciekać?Jak radził sobie Sandomierz z zarazami? Rada miejska wydawała różnego rodzaju rozporządzenia mające na celu zabezpieczenie przed rozprzestrzenianiem się epidemii.
Pełniący urząd bramnego przed Bramą Opatowską miał w okresie szerzącej się choroby stale być na posterunku, i tym samym powstrzymywać ubogich i obcych przed wejściem do miasta. Władze miejskie decydowały się również na ograniczenie przesiadywania w jednym miejscu, dlatego zamykano okoliczne karczmy. W okresie rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych, władze miejskie oraz kościelne zajmowały się jedynie najpilniejszymi sprawami.
Najpopularniejszą formą „walki” z epidemią stawała ucieczka z miasta. Na nią mogły pozwolić sobie jednak osoby, które dysponowały odpowiednim majątkiem. Dotyczyło to między innymi miejskich rajców. Wtedy na miejscu pozostawał zazwyczaj tylko burmistrz.
Ucieczkę wybierali również nierzadko wyżsi duchowni, a także osoby odpowiadające za leczenie ludzi: cyrulicy, lekarze oraz chirurdzy. Jednocześnie w obawie i w pośpiechu przed zarazą miasto opuszczali zwykli mieszczanie. Schronieniem miała stać się wieś. Jednak to sprzyjało rozprzestrzenianiu się choroby.
Jak wynika z ustaleń doktor Burdzy, część osób przed wyjazdem (ucieczką) starała wywiązać się ze swoich zobowiązań finansowych. Natomiast rada miejska w okresie epidemii, znając trudne położenie wielu mieszczan, decydowała się na obniżenie czynszów od gruntów lub przedsiębiorstw miejskich. Tolerowano również opóźnienia w płatnościach.
Nie wszyscy postępowali zgodnie z obowiązującym prawem. Według wyników badań doktor Dominiki Burdzy zdarzało się, że ci, którzy zdecydowali się pozostać w mieście, bogacili się kosztem znajdujących się w potrzebie. Dochodziło do zawłaszczeń, a nawet kradzieży majątków schorowanych i zmarłych. „W 1565 roku Marcin Kawiernicz oskarżył swoją teściową Annę Kapuścinę o kradzież różnych rzeczy […]. Kiedy w czasie zarazy zmarły mu żona i córka, cały ich majątek powinien odziedziczyć ozdrowiały Marcin.
Jednak teściowa wykorzystała ciężką sytuację, wzięła klucze i opróżniła komorę z pieniędzy, kosztowności i ziół oraz modlitewników, damskich ubrań, pościeli, a także wora i beczek” – opisywała jedną z historii badaczka.
Nie wszyscy zachowywali się jednak tak bezdusznie. Wielu duchownych, w tym sandomierscy jezuici pozostało na miejscu i oddało życie pomagając zarażonym. Innym przykładem może być pomoc osieroconym w czasie epidemii dzieciom. Niektórzy, mający odpowiedni majątek i środki finansowe, dzielili się nimi z potrzebującymi. Łukasz Serny, rotmistrz królewski, zakupił nawet dom, który zgodnie z wolą jego ojca miał zostać przeznaczony na szpital dla ubogich, niepełnosprawnych i schorowanych na inne choroby, by móc odseparować ich od zarażonych.
Niestety, ale również w Sandomierzu dochodziło do sytuacji, które sprzyjały gwałtownemu rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych. Nawet w trakcie epidemii organizowano uroczyste pogrzeby osób zasłużonych dla miasta, w których brały w nich udział osoby chore, jak i zdrowe.
Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?