MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Śladami Jana Pawła II. Dziś o niezwykłej pobożności oraz karierze piłkarza i... skoczka narciarskiego.

Iza BEDNARZ

W pierwszej części odwiedziliśmy dom przy ulicy Kościelnej 7, dawniej Rynek 2, w którym pod numerem czwartym mieszkali Emilia z Kaczorowskich Wojtyłowa i porucznik w stanie spoczynku Karol Wojtyła ze starszym synem Edmundem i małym Lolkiem, późniejszym Janem Pawłem II. Teraz szukamy śladów Papieża w bazylice, klasztorze Karmelitów na Górce i okolicach starego Rynku, gdzie biegał za piłką z kolegami.

Po sąsiedzku z Panem Bogiem

W tomie czwartym księgi chrztów parafii Ofiarowania Najświętszej Marii Panny w Wadowicach zapisano na 549 stronie, pod datą 20 maja 1920 roku: "Karola dwojga imion Józefa, urodzonego 18 maja, syna Karola Wojtyły, urzędnika wojskowego i Kaczorowskiej (Emilii). Rodzicami chrzestnymi byli Józef Kuźmierczyk, kupiec i Maria Wiadrowska".

W tym samym kościele, 25 maja 1929 roku Karol Wojtyła przystąpił do pierwszej komunii świętej. Na pamiątkowym zdjęciu - wtedy takie portrety zamawiało się w zakładzie fotograficznym, na specjalnym, grubym, tłoczonym papierze, zupełnie niepodobne do dzisiejszych: masowych i tymczasowych, bez cienia obietnicy stałości - stoi ostrzyżony na zero, poważnie patrzący chłopiec w białej bluzie z marynarskim kołnierzem, białych spodenkach za kolana, na nogach ma solidne, skórzane buty, sznurowane za kostki, w ręce trzyma świecę. Ubranko jest po starszym bracie Edmundzie. Nie tylko dlatego, że po śmierci żony Emilii porucznikowi Karolowi Wojtyle żyje się ciężko z dwoma synami, muszą sami troszczyć się o wszystko, a skromna emerytura wojskowego nie wystarcza na wszystko, więc ubranko komunijne po starszym bracie jest praktyczne. Jest w tym także coś z dotknięcia sacrum. Ubranka do pierwszej komunii zawsze były traktowane w Polsce w szczególny sposób. Po odegraniu swojej roli w tej jednej z najważniejszych uroczystości w życiu dziecka nigdy nie były degradowane do rangi zwykłego stroju odświętnego, zakładanego przy innych okazjach. Przekazywano je młodszym dzieciom w rodzinie, aż zawisły z tyłu szafy albo przechodziły w stan spoczynku w kufrze na strychu, przełożone naftaliną. Nie wyrzucało się ich tak po prostu, nie donaszało po przeróbkach, jak ślubnych garniturów. W małych miejscowościach tak jest do dziś.

W tym samym kościele mały Karol Wojtyła służył do mszy - od 1930 roku był najpierw szeregowym ministrantem, potem prezesem kółka ministrantów, a od 1936 roku prezesem Sodalicji Mariańskiej. W maju 1938 roku przyjął w nim sakrament bierzmowania.

Ale kościół pod wezwaniem Ofiarowania Najświętszej Marii Panny nie był dla małego Karola Wojtyły tylko miejscem najważniejszych uroczystości religijnych. Przede wszystkim był najbliższym sąsiedztwem. - Okna mieszkania Lolka i mojego wychodziły na ścianę kościoła, ozdobioną zegarem słonecznym z napisem "Czas ucieka, wieczność czeka" - opowiada Eugeniusz Mróz, kolega z wadowickiego gimnazjum męskiego, który razem z rodzicami - pochodzili z Limanowej, ojciec był urzędnikiem skarbowym - mieszkał w kamienicy przy Rynku 2. - Mieszkaliśmy z Wojtyłami na tym samym piętrze, nasze mieszkania sąsiadowały z sobą przez ścianę, więc i widoki mieliśmy podobne. Ale to sąsiedztwo kościoła nie było dla nas onieśmielające. Traktowaliśmy kościół jako naturalną część naszego otoczenia. Często graliśmy w piłkę w uliczce oddzielającej nasz dom od kościoła, musieliśmy tylko uważać na okna. Raz Lolek posłał Panu Bogu piłkę w witraż.

Eugeniusz Mróz mówi, że najbardziej uderzała go religijność rodziny Wojtyłów: - Nawet na tamte czasy, kiedy ludzie częściej się modlili niż dziś, ta ich pobożność była niezwykła. A wzmogła się jeszcze bardziej po śmierci matki Lolka. W jednym pokoju urządzili sobie z ojcem kapliczkę z małym ołtarzykiem, na którym stały obraz Matki Boskiej i krzyż, paliły się świece. Przed ołtarzykiem był klęcznik. Wiem, że często Lolek modlił się tam razem z ojcem. A kiedy odrabialiśmy u nich w domu lekcje, Lolek czasem przerywał naukę i szedł do tamtego pokoju pomodlić się. Nie było w tym nic na pokaz, tak samo jak w chodzeniu na nieszpory. Biegaliśmy na nie razem, bo to było przyjemne, pogodne nabożeństwo. Lolek przychodził do kościoła w zupełnie naturalnym odruchu, tak jak odwiedza się przyjaciela. Zresztą, obaj czuliśmy się tam jak u siebie, przecież mieszkaliśmy po sąsiedzku, za ścianą - żartuje Eugeniusz Mróz.

Stacja Wadowice

Pochodzący z XV wieku - początki parafii sięgają XIV wieku - kościół parafialny Ofiarowania Najświętszej Marii Panny z cudownym obrazem Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy, podniesiony w 1992 roku przez Jana Pawła II do godności bazyliki mniejszej, różni się bardzo od tego, z którym mieszkał po sąsiedzku Lolek Wojtyła. Kiedy w styczniu 1945 roku bomby uszkodziły budynek, przeprowadzono gruntowny remont. Dobudowano przedsionki boczne, rozbudowano zakrystię. W 1973 roku kościół otrzymał nową polichromię - poświęcił ją w tym samym roku nie kto inny jak ksiądz kardynał Karol Wojtyła. Świątynia dostała też nowe witraże, dzwony, konfesjonały i ławki. W kolejnych latach odnowiono i ozłocono wszystkie ołtarze, kupiono nowe tabernakulum, przebudowano częściowo prezbiterium, położono marmurowe posadzki i pomalowano. Karol Wojtyła jeszcze kilkakrotnie wracał do tego kościoła - 10 listopada 1946 roku odprawił w nim swoją mszę prymicyjną, 2 lipca 1966 roku - mszę świętą z kazaniem w setną rocznicę założenia miejscowego gimnazjum. Jako papież gościł w nim trzykrotnie: 7 czerwca 1979 roku, 14 sierpnia 1991 roku i 16 czerwca 1999 roku. Przy chrzcielnicy są dwie tablice upamiętniające chrzest i daty pobytów Jana Pawła II w świątyni.

Dzisiaj kościół przypomina ruchliwy dworzec, przez który nieustannie przemieszczają się setki pielgrzymów. Jedni próbują modlić się po cichu przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, inni - w bocznej kaplicy, przed cudownym obrazem Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy, jeszcze inni po prostu przechodzą jak turyści, pstrykając w pośpiechu pamiątkowe fotki. Przy obrazie świętego Józefa ustawiono stoisko z widokówkami i folderami, są wśród nich też zdjęcia Jana Pawła II. Niedrogo, po pięć złotych. Nie wiem co święty na to, ale mnie jest jakoś głupio od tego handlu w świątyni. Przy ołtarzu głównym odprawiana jest msza za mszą, żeby każdy pielgrzym mógł w każdej chwili dołączyć i uczestniczyć w Najświętszej Ofierze. Intencje odjeżdżają jedna za drugą, jak pociągi do nieba.

Trochę spokojniej jest w bocznej nawie, w której stoi jedyna w Polsce chrzcielnica, przy której ochrzczono Papieża. Modlą się przy niej trzy zakonnice z Francji. Każda z nich z szacunkiem dotyka szarego piaskowca, zwieńczonego pozłocistą kopułą. Ja też sięgam ręką do kamienia, który trzykrotnie całował Jan Paweł II podczas swoich pobytów w tym kościele. Piaskowiec jest chłodny, lekko chropowaty i po swojemu spokojny. Pozłocista kopuła bije przy nim, jak dzwon na pożar.

Z boku przed chrzcielnicą stoi coś na kształt konsoli z żarówkami. Pod spodem napis: "Zapal wadowickie światło za Jana Pawła II" i otworek na bilon. Jakiś pielgrzym wrzuca 2 złote i na konsoli rozbłyskują dwie żarówki. Podobne "cudaki" robił Władysław Hasior. A rzeźba, która skojarzyła mi się z tą dziwaczną instalacją, nazywa się "Strażnik domowych złudzeń". Tyle że "Strażnik" jest intrygująco piękny.

Prosimy księdza prałata Jakuba Gila o pozwolenie na zrobienie zdjęć w bazylice i chwilę rozmowy o pobytach Jana Pawła II w tym miejscu. Zgodę na zdjęcia dostajemy, ale na rozmowę już nie. Ksiądz prałat wymawia się grzecznie, ale stanowczo: jest przygnębiony po pogrzebie Jana Pawła II. Może kiedyś indziej... Kiedy? - Nie wiadomo.

Tymczasem w kościele pielgrzymi - wśród nich jest bardzo wielu tegorocznych maturzystów - przeżywają swoje spotkania z Bogiem. Dla niektórych to całe podróże, żeby odnaleźć samego siebie. W ławkach przy konfesjonale siedzi pięciu chłopaków w wieku średnioszkolnym. Reszta młodzieży modli się w nawie głównej. Właśnie odprawiana jest msza w ich intencji - maturzystów z Zespołu Szkół Ogrodniczo-Rolniczych w Pszczelinie. Chłopak w dresowej kurtce klęczy przy konfesjonale. Ze środka dobiega napominający głos księdza: "Gdzie byłeś przez tyle lat?"

Boisko za kościołem

Wychodzimy z kościoła, opuszczamy rynek i schodzimy schodkami w dół do parku. Wśród schludnych alejek rosną drzewa, młodzież z pobliskiej szkoły podstawowej porządkuje trawniki. Tutaj Karol Wojtyła ganiał z chłopakami ze szkoły za piłką. - Lolek był zapalonym piłkarzem i w dużej mierze zawdzięczał to swojemu bratu Edmundowi - opowiada Eugeniusz Mróz. - Najpierw Edmund zabierał małego Lolusia na mecze w charakterze kibica, a potem, hmm, jakby to powiedzieć... - zastanawia się szukając odpowiedniego słowa - ...specyficznego uczestnika gry. W tamtych czasach nie było regularnych boisk, grało się na łące, krokami odmierzało się bramki, a słupki wyznaczało kładąc kamienie, albo czapkę, albo... stawiając młodsze rodzeństwo. Koledzy oszczędzali słupki, ale ze dwa razy zdarzyło się, że piłka trafiła w Lolusia. Nie zniechęciło go to jednak do piłkarstwa. Z nami grał w obronie, nazywaliśmy go Martyną, był taki przedwojenny obrońca w barwach Legii, Henryk Martyna. Lolek lubił też stać na bramce, bo był potężnie zbudowany, miał szerokie bary, więc bardzo dobrze bronił.

- Grało się najczęściej szmacianką, prawdziwa piłka to był rarytas - dodaje Stanisław Jura, kolega z gimnazjum Karola Wojtyły. - Ale gdzieś tak koło 15-16 roku życia Lolkowi przeszła ta miłość do piłki, bo odkrył teatr. Grał jeszcze w szkolnej drużynie, jeździliśmy na zawody do Andrychowa, nawet wygrywaliśmy, ale on już wsiąkł w poezję i sam też zaczął pisać, na początku wiersze szufladkowe.

Były też narty. - Chodziliśmy z Lolkiem na stok w Gorzeniu, nawet zbudowaliśmy tam skocznię narciarską. Próg zrobiliśmy z podkładu kolejowego. Osiągaliśmy na niej rekordową odległość sześciu metrów - śmieje się Eugeniusz Mróz.

Galeria świętych na Górce

Klasztor Karmelitów Bosych na Górce jest wytchnieniem po całym dniu. Zbudowany ponad sto lat temu zespół klasztorny położony jest na uboczu Wadowic, na niewielkim wzniesieniu nazywanym Górką lub Kopcem. Historia jego założenia jest niezwykła. Współfundatorem i założycielem Karmelu na Górce był bowiem Rafał Kalinowski, polski powstaniec, który dziesięć lat spędził na Syberii. Jan Paweł II ogłosił go potem świętym. Budowę ukończono równo w 1900 roku, wtedy też umarł pobożny karmelita Rafał Kalinowski.

Dziś jesteśmy tu jedynymi gośćmi. Ciszę zakłócają tylko ptaki. Dobre miejsce, żeby zatrzymać się w codziennym biegu i zadać sobie pytanie: dokąd właściwie tak pędzimy? - Ludzie zawsze do nas przychodzili, żeby pomodlić się w skupieniu, zebrać myśli, wyspowiadać się - przyznaje ojciec Sylwan Zieliński, karmelita. - Przyciągał ich też kult świętego Józefa, który jest patronem klasztoru. Tu, na terenach podgórskich jest on bardzo silnie zakorzeniony, podobnie jak kult Matki Boskiej. W rodzinie Wojtyłów też był bardzo silny kult świętego Józefa, dlatego Karol, jak wielu innych chłopców, dostał na drugie imię Józef. Ten święty był obecny w całym Jego życiu. W czasie, kiedy Karol Wojtyła był biskupem, lubił objeżdżać kościoły pod wezwaniem Świętego Józefa. Tutaj zaczął się też Jego kult Matki Boskiej Szkaplerznej.

Wkrótce po pierwszej komunii świętej mały Karol przyszedł wraz z ojcem do klasztoru Karmelitów na Górce - do dziś w Wadowicach mówi się: do Karmelu - gdzie otrzymał szkaplerz: wycięte z szorstkiego płótna, takiego samego jak na habity, dwa kawałki wielkości tarczy szkolnej, połączone tasiemkami. Zakładało się je przez głowę, tak żeby jeden kawałek płótna spoczywał na piersiach, a drugi na plecach. Nosiło się szkaplerz pod ubraniem, tak jak medalik. Kiedy płótno się zużywało, zastępowano je nowym. W ośrodkach, gdzie były klasztory karmelitów, taki zwyczaj zawierzania dzieci Matce Bożej był kultywowany, teraz już się go nie spotyka. Ze swoim szkaplerzem Karol Wojtyła nie rozstawał się nigdy. Widać go na zdjęciu z 1938 roku, kiedy Karol Wojtyła pracował w Junackich Hufcach Pracy. Widać też na zdjęciu z kliniki Gemelli, po zamachu na życie Jana Pawła II, dokonanym przez Mehmeda Ali Agcę. O tym szczególnym miejscu i darze Jan Paweł II powiedział 16 czerwca 1999 roku, podczas swojej wizyty w Wadowicach: "W sposób szczególny pragnę pozdrowić ojców karmelitów bosych z wadowickiej Górki, klasztoru ufundowanego przez świętego Rafała Kalinowskiego. Jak za lat młodzieńczych wędruję w duchu do tego miejsca, szczególnego kultu Matki Boskiej Szkaplerznej, które wywarło wielki wpływ na duchowość ziemi wadowickiej. Sam wyniosłem z tego miejsca wiele łask, za które Bogu dziękuję. A szkaplerz do dzisiaj noszę, tak jak go przyjąłem w Karmelu na Górce..."

Karol Wojtyła kilkakrotnie wracał do Karmelu na Górce jako ksiądz i kardynał, odprawiał rekolekcje dla zakonników. Ojciec Sylwan do dziś ma żal do siebie, że nie zaprosił go na swoją mszę prymicyjną. - Nigdy nie odmawiał wadowiczanom. Ale jakoś nie miałem śmiałości tak prosić, był już wtedy kardynałem. Gdybym wtedy usłyszał: "Nie lękajcie się..." - uśmiecha się zamyślony. Ale ma satysfakcję, że był jedynym wadowiczaninem na placu Świętego Piotra, kiedy padły słowa: "Habemus papam, Carolum, cardinalem Sanctae Romanae Ecclesiae, Wojtyla". - Ludzie milczeli, bo nie wiedzieli kto to jest. Ktoś krzyknął: Africano! A ja czułem się jak rażony gromem. Wszystko we mnie drżało, potem zacząłem się cieszyć. Na placu był wielki stół, na którym wedle starego zwyczaju można było składać dary dla Papieża. Ja akurat wróciłem z misji w Burundi, miałem przy sobie plecionki, które dostałem od tamtejszych parafian i położyłem je. "L'Osservatore Romano" napisał potem, że Papież otrzymał nawet dary od wiernych z Burundi - wraca pamięcią do 16 października 1978 roku.

Na zakończenie ojciec Sylwan prowadzi nas do kościoła. Ma tu specjalną niespodziankę. Jedną ścianę pokrywają portrety świętych i błogosławionych, których wyniósł na ołtarze Jan Paweł II. W ostatniej galerii widnieje postać Jana Pawła II w fotelu z niebieskim szkaplerzem na papieskiej sutannie. - W 2001 roku w Watykanie odbyła się specjalna audiencja dla tych, którzy noszą szkaplerz, zrobiliśmy wtedy zdjęcie i w ubiegłym roku, w czasie malowania kościoła wykonaliśmy na jego podstawie portret Jana Pawła II. Nie można było Go namalować jak świętego, blisko ołtarza, ale postanowiliśmy dodać Go do naszej galerii świętych, bo przecież tutaj chodził się modlić, spowiadać, tu zaczął się jego kult Matki Bożej Szkaplerznej, więc wypada Mu tutaj być - uważa ojciec Sylwan.

Po śmierci Jana Pawła II karmielici z Górki zwrócili się do Watykanu z prośbą o przysłanie im Jego szkaplerza. Odpowiedziano im, że w swoim osobistym szkaplerzu Jan Paweł II został pochowany, ale dostaną jeden z tych, których używał.

Czas ucieka

Wracamy jeszcze na rynek, żeby odszukać miejsce, gdzie była cukiernia Hagenhubera, do której Karol Wojtyła chodził z przyjaciółmi na kremówki po maturze i żeby zajrzeć do byłej jadłodajni-mleczarni Banasiów, gdzie stołowali się z ojcem po śmierci matki. Ale nie możemy znaleźć wadowiczanina, który umiałby wskazać te budynki, chociaż rynek nie zmienił się tak bardzo od czasów młodości Karola Wojtyły. Wreszcie trafiamy do Elżbiety Nowak, właścicielki piekarni przy ulicy Krakowskiej. - Jadłodajnia Banasiów była tutaj - wskazuje na piętrową, odrapaną kamienicę z szyldem "Odzież na wagę". - Przedtem był tu bar mleczny, pamiętam go jeszcze, jak byłam małą dziewczynką. Rodzice mówili, że od zawsze tu była jadłodajnia. Ale czy gdzieś jeszcze mieszkają potomkowie tych Banasiów, to nie wiem. Ubywa już ludzi, co znali Karola Wojtyłę, zresztą nie było ich tak wielu. I nie wszyscy chcą dzielić się wspomnieniami z rodziną, więc często młodzi nawet nie wiedzą, że dziadek czy wujek chodził do szkoły z Karolem Wojtyłą. Dla nas to szkoda, bo ginie pamięć - mówi stojąc w drzwiach swojej piekarni. W oknie na wielkim zdjęciu Jan Paweł II całuje bochen wadowickiego chleba podczas ostatniego pobytu w rodzinnym mieście.

Chodząc po Wadowicach nie mogę pozbyć się nieznośnego ciężaru świadomości, że jest już za późno. Do Edwarda Andrychowicza, szkolnego kolegi Karola Wojtyły, który we śnie widział, że Lolek zostanie Papieżem, spóźniliśmy się pół roku, do Antoniego Bohdanowicza, kolegi z jednej ławki - o cały rok. - Zostało nas wszystkich szkolnych kolegów Lolka raptem pięć osób, z czego tylko trzech na chodzie. Dlatego spotykamy się z sobą jak najczęściej - tłumaczy Eugeniusz Mróz. - Pani rozumie: czas ucieka, wieczność czeka...

Za tydzień

W następnym odcinku, w piątek, 6 maja, kolejny odcinek cyklu "Śladami Jana Pawła II" - niezwykła historia papieskich kremówek, szkolnych przyjaźni i papieskiej góry.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie