MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Spadkobiercy mają wyrok

Jarosław PANEK

Wygląda na to, że Kielce mogą mieć kłopoty z budową drugiego pasma ulicy Łódzkiej, a jeszcze być może trzeba będzie zapłacić odszkodowanie za już istniejącą pierwszą nitkę tej drogi. I byłby to ten optymistyczny wariant, bo pesymistyczny zakłada, że nigdy nie uda się ustalić, czyj jest teren: prywatnego właściciela czy może miasta.

Po naszym tekście sprzed trzech tygodni, w którym opisywaliśmy przegraną Urzędu Miasta w Kielcach, który od wielu lat unikał oddania terenów pod targowiskiem miejskim, rozdzwoniły się telefony od czytelników, a poczta zasypała nas zgłoszeniami podobnych spraw i to zarówno z samych Kielc, jak i województwa. Niestety, świętokrzyskie samorządy, wspomagane przez niektóre urzędy administracji państwowej, tak wikłają sprawy i tak daleko brną w swe błędy, że wiele gruntów nie będzie można oddać. Wykorzystane nielegalnie pod różne budowle, zmuszą samorządy już za kilka lat do wypłacenia ogromnych, wielomilionowych odszkodowań. Spadkobiercy terenów pod targowiskiem miejskim dosyć prosto wyliczają wysokość odszkodowania na kilkanaście milionów. Jakie odszkodowanie i czy w ogóle dostaną bohaterowie sprawy, którą dziś opisujemy. Być może duże, skoro to do nich powinny formalnie należeć: kielecka ulica Łódzka z węzłem Skrzetle, ulica Piwnika Ponurego oraz spory kawałek gruntu pod Elektrociepłownią Kielce. Jak sami twierdzą, z kieleckimi urzędnikami i prezydentami walczą już kilka lat. Wszędzie z nimi wygrywają, ale na władzach Kielc nie robi to najmniejszego wrażenia.

Gdyby Jan nie miał ziemi

Wszystko zaczęło się przed wojną, od rolnika Jana Salwy, który w Kielcach posiadał gospodarstwo o wielkości 4,4 hektara. Jan Salwa to nieżyjący od dawna dziadek obecnych spadkobierców i bohaterów tego tekstu. Zmarł przed wojną. Tuż po śmierci Stalina jego dzieci wystąpiły do ówczesnego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Kielcach o podział tego terenu pomiędzy czwórkę rodzeństwa. Był rok 1958. Duch Stalina jeszcze unosił się nad polską biurokracją i wymiarem sprawiedliwości, a odwilż Gomułki właśnie okazywała się medialnym blefem. Czwórka rodzeństwa musiała się pogodzić z przepisami, które mówiły, że przy podziale majątku pomiędzy spadkobierców 33 procent danego terenu przechodzi na skarb państwa. Tak po prostu, bez odszkodowania. I tego wówczas nikt nie śmiał nawet podważać, bo zamiast reszty spadku mógł obowiązującym jeszcze dekretem zostać pozbawiony nieruchomości. Rodzeństwo pogodziło się więc z tym faktem. 15 lutego 1960 roku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej zatwierdziło podział nieruchomości, ale podzieliło niezgodnie z obowiązującym prawem i na niekorzyść spadkobierców. Część terenów bowiem w ogóle pozostała nie podzielona i nie oddana spadkobiercom, bez żadnego odszkodowania. Pozostałe fragmenty podzielono na działki budowlane z ulicami. Działki miały biec wzdłuż przyszłej ulicy Łódzkiej.

- W tamtych czasach nikt nie śmiał się władzy sprzeciwiać. Panował "zamordyzm" i nasi rodzice mogli dostać to albo coś zupełnie innego, znacznie gorszego. Woleli więc siedzieć cicho i czekać na sprawiedliwość, być może w wolnej Polsce. Dziś wiem, że to kpina, ale oni wtedy tak myśleli - wspomina nasz rozmówca, Edward Mastalerz. Mijały lata, a państwo znowu zrobiło psikusa spadkobiercom, bo ulicę Łódzką poprowadzono bardziej po skosie i tym sposobem znów zgodnie z ówczesnym prawem, decyzją planistyczną Urzędu Miasta uszczknięto po kawałku każdej z działek leżących po lewej stronie tej Łódzkiej, patrząc od węzła Skrzetle. Skoro Łódzka skręcała bardziej w lewo, odbierając mimochodem kolejne metry działek, to teoretycznie powinna oddawać te same metry po prawej stronie ulicy. Ale ten grunt już nie należał do spadkobierców i porastał sobie spokojnie chaszczami kolejne dziesięciolecia Polski Ludowej. Nastała III Rzeczpospolita. Dorosły wnuki Jana Salwy, które naiwnie uwierzyły w sprawiedliwość dziejową i wolność. Postanowiły więc przynajmniej część zabranych kiedyś terenów odzyskać. Zaczęło się właśnie od kawałka działki po prawej stronie ulicy Łódzkiej patrząc od węzła Skrzetle. I znów powołamy się tutaj na artykuł ustawy, na jaki powoływaliśmy się podczas opisywania kłopotów gminy Kielce z targowiskiem miejskim. Artykuł ten mówił, że komunistyczne władze owszem, mogły odebrać właścicielom dany teren, pod warunkiem, że wykorzystają go na cel, w jakim go zabrały. Tak samo jak pod targowiskiem miejskim, tak samo i pod Elektrociepłownią Kielce grunt, zdaniem spadkobierców, nie został wykorzystany tak, jak miał być. Na targowisku stanęły budy zamiast bloków, a na gruntach sąsiadujących z elektrociepłownią bujnie rosły lecznicze roślinki, będąc przez wiele lat celem wycieczek zielarzy, dopóki dorodnych pokrzyw, okazałych mniszków lekarskich i jaskółczego ziela nie zaczął pokrywać ołów ze spalin, z pierwszej nitki ulicy Łódzkiej.

Zwrócicie wszystko...

Z taką właśnie prośbą, tylko o oddanie tego wąskiego paska terenu przy tej drodze, o powierzchni około jednego hektara, zwrócili się do ówczesnego wiceprezydenta Kielc, Marka Piotrowicza wnukowie Jana Salwy. Ale władze miasta powiedziały "nie". - Wtedy pomyślałem sobie: skoro nie chcecie zwrócić kawałka, zwrócicie wszystko - mówi Edward Mastalerz, który na ignorancję władz zareagował zupełnie tak samo, jak właściciele gruntów pod targowiskiem miejskim czy posiadacze działek na Ślichowicach, kiedy gmina Kielce zaliczyła wpadkę ze słynną działką dla hipermarketu "Hit".

Pomiędzy Urzędem Miasta w Kielcach a spadkobiercami zaczęły krążyć pisma. Dziesiątki, setki pism, jakie szybko zapełniły u naszego rozmówcy kilka grubych tomów. Gmina Kielce stanowczo odmawiała czegokolwiek i nie chciała o jakimkolwiek odszkodowaniu czy zwrocie nieruchomości słyszeć. Zaczęło się odwlekanie sprawy i wynajdywanie tysiąca biurokratycznych przeszkód. Urzędnicy prezydenta Stępnia tak daleko posunęli się w lekceważeniu prawa, że znając (chyba!) stosowną ustawę i szanse spadkobierców na odzyskanie terenu, wystąpili do Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego w Kielcach o założenie księgi wieczystej dla działek, o które dopominali się bohaterowie tego tekstu. Sąd oczywiście odrzucił te żądania, ale to nie przeszkodziło Urzędowi Miasta brnąć w kłopoty. Skoro sąd w Kielcach nie chciał dopomóc gminie w gmatwaniu sprawy, zrobiono coś innego. W 2000 roku prezydent miasta Kielc wydał postanowienie, że... zawiesza postępowanie w sprawie na dziesięć miesięcy. Na ten oryginalny pomysł traktowania petenta zareagował jednak z kolei wojewoda świętokrzyski, który uchylił postanowienie prezydenta w całości. Urząd Miasta nadal grał na zwłokę. Skoro petentom nie znudziła się jeszcze walka o swoją własność, to można ja uprzykrzyć przedłużeniem procedury. Receptą na to ma być decyzja z lipca 2001 roku, o podziale spornych nieruchomości wbrew temu, co postulowali spadkobiercy. Miastu znowu się nie udało, bo tę decyzję uchyliło Samorządowe Kolegium Odwoławcze. Gdy miejscy urzędnicy zobaczyli, że już tak łatwo nie wywiną się od sprawiedliwości, postanowili rzucić ochłap w postaci zwrotu kawałeczka jednej z działek, wciąż odmawiając zwrotu innego terenu o powierzchni prawie 1 hektara. I znów musiał reagować wojewoda świętokrzyski, który również tę decyzję prezydenta uchylił w całości, przekazując do ponownego rozpatrzenia.

W Kielcach znów nie mają racji

Zdaniem spadkobierców, najprostszym i najuczciwszym wyjściem z tej zagmatwanej nie z ich winy sytuacji byłaby decyzja Samorządowego Kolegium Odwoławczego z Kielc, stwierdzająca nieważność słynnej i bardzo starej decyzji Prezydium Miejskiej Rady Narodowej z 1960 roku. Gdyby kolegium uznało tamtą decyzję za nieważną, nieważny byłby krzywdzący podział terenu pomiędzy czterech spadkobierców, który zabrał im więcej gruntu niż przewidziane w tamtych czasach 33 procent, o co poszło w całym tym konflikcie. Ale Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Kielcach dwa razy odmówiło unieważnienia tamtej decyzji.

- Powoli traciłem nadzieję na sprawiedliwość. Mapy, wyrysy i dokumenty czarno na białym mówiły, że nasi rodzice zostali oszukani, że zabrano nam więcej niż można było i że zabrany teren nie został przeznaczony na cel, w jakim został zagarnięty. Ale Samorządowe Kolegium Odwoławcze było głuche na te oczywiste fakty i dwa razy odmówiło nam racji - mówi Edward Mastalerz.

Dopiero skarga na kieleckie Samorządowe Kolegium Odwoławcze skierowana do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Krakowie sprawiła, że głuche na racje spadkobierców kolegium nagle odzyskało administracyjny słuch. Sąd w całości uchylił obie decyzje Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Kielcach. I znów nasuwa się analogia do sprawy targowiska miejskiego w Kielcach, gdzie również dopiero Naczelny Sąd Administracyjny w Krakowie zmusił kieleckie Samorządowe Kolegium Odwoławcze do zmiany decyzji o 180 stopni.

Zmuszeni kolokwialnie mówiąc do "odszczekania" wcześniejszych decyzji członkowie kolegium w Kielcach stwierdzili w trzecim piśmie, że "decyzja Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Kielcach z dnia 15 lutego 1960 roku zatwierdzająca podział nieruchomości Jana Salwy została wydana bez podstawy prawnej". Spadkobiercy wygrali wszystko, co chcieli. Sprawdziły się przepowiednie Edwarda Mastalerza, który kiedyś obiecał wiceprezydentowi Piotrowiczowi, że skoro gmina nie chce oddać kawałka, to będzie musiała oddać wszystko. Ta wymuszona decyzja Samorządowego Kolegium Odwoławczego sprawiła, że oto nagle formalnie spadkobiercy Jana Salwy stali się właścicielami całego terenu, łącznie z działką gruntu pod Elektrociepłownią Kielce, łącznie z gruntami pod ulicami Łódzką i Piwnika Ponurego. Ale rzecz nie była prosta, a kolejna ekipa rządzącą, pod wodzą prezydenta Lubawskiego, najwyraźniej postanowiła kontynuować politykę prezydenta Stępnia. Najpierw prezydent Stępień zawiesił postępowanie w całej sprawie, a teraz nie bacząc na konsekwencje tamtej decyzji, to samo uczynił w lutym 2003 roku prezydent Lubawski. Też zawiesił postępowanie.

Komuna idzie z odsieczą

Sprawa zamiast prostować, coraz bardziej się komplikuje. Otóż prezydent Lubawski nie chce oddawać żadnych gruntów ani wypłacać odszkodowania, powołując się na... poststalinowski wyrok wymiaru sprawiedliwości. Cóż to za ironia losu, że prawicowa władza musi się wspomagać wyrokami sądu z czasów towarzysza Wiesława. I znów musimy wrócić na moment do obalonej przez Naczelny Sąd Administracyjny w Krakowie, a potem przez Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Kielcach słynnej decyzji Prezydium Miejskiej Rady Narodowej o podziale działek dla spadkobierców z 1960 roku. Otóż na podstawie tamtej bezprawnej decyzji ówczesny sąd wydał w 1961 roku prawomocne orzeczenie o podziale działek dla spadkobierców. Skoro decyzja była "wydana bez podstawy prawnej", to wydawać by się mogło, że na logikę również tamto orzeczenie sądu oparte na tej decyzji powinno być nieważne. Prezydent Lubawski uznał jednak, że jest ważne i na nim opiera wszelkie odmowy wysyłane spadkobiercom.

- Wykonaliśmy więc kolejny krok. W Sądzie Rejonowym w Kielcach złożyliśmy wniosek "wyłączenie z obrotu prawnego" tamtej decyzji sądu z 1961 roku. Pół roku temu złożyliśmy do sądu w Kielcach wniosek w tej sprawie, gdyż nie mogą występować dwa sprzeczne z sobą orzeczenia wydane w tej samej sprawie - wyjaśnia Edward Mastalerz.

Dosłownie wczoraj do naszego rozmówcy trafiło pocztą postanowienie Sądu Rejonowego w Kielcach, które odrzuca jego skargę dotyczącą wznowienia postępowania w sprawie o podział spadku. Zostało one odrzucone ze względów formalnych, gdyż minął pięcioletni termin, w jakim można było żądać wznowienia postępowania. Minął wszak niemal czterdzieści lat temu.

- Sąd odrzucił skargę ze względów formalnych, bo nie mógł jej rozpoznawać merytorycznie z uwagi, iż upłynął pięcioletni termin do jej złożenia. Temu panu przysługuje odwołanie do wyższej instancji - wyjaśnia rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Kielcach, sędzia Artur Adamiec.

Każdy mówi co innego

Co dalej z ulicą Łódzką, która ma być rozbudowywana już za kilka miesięcy? Czy miastu grozi wielomilionowe odszkodowanie?

- Decyzja Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie, a co za tym idzie również Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Kielcach oznaczają, że formalnie nie doszło do podziału gruntów w 1960 roku. Ale powstaje sprzeczność. Wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego oraz decyzja Samorządowego Kolegium Odwoławczego stwierdzają, że do podziału nie doszło, więc teoretycznie działka należy do pana Mastalerza i pozostałych spadkobierców, zaś wyrok sądu z 1961 roku oznacza, że działka... nie należy do pana Mastalerza i jego spadkobierców. My jako urząd nie możemy podjąć jakiejkolwiek decyzji do czasu, kiedy zostanie uregulowania sprawa z sądowym wyrokiem, która usunie tę sprzeczność. Nie zgadzam się z zarzutami o opieszałość czy celowe spowalnianie sprawy. Robiliśmy wszystko, aby kwestię spornej działki i odszkodowania uregulować, nawet proponowaliśmy temu panu zwrot części terenu, ale się nie zgodził. Gdyby sąd w Kielcach wyłączył ten stary wyrok z obiegu prawnego, wówczas panu Mastalerzowi służy roszczenie o odszkodowanie za grunt zajęty pod budowę pierwszej nitki ulicy Łódzkiej, a ziemię pod planowaną drugą nitkę trzeba by było od niego wykupić - wyjaśnia dyrektor Wydziału Gospodarki Nieruchomościami Urzędu Miasta w Kielcach, Jerzy Mielnik.

Gdy pytaliśmy dyrektora Mielnika o sposób rozwiązania problemu przy ulicy Łódzkiej, ani on, ani my nie wiedzieliśmy o decyzji sądu, która zdaniem gminy Kielce wprowadza sprzeczność. Tylko czy rzeczywiście jest to sprzeczność i czy komplikuje ona sprawę, tak jak twierdzi Urząd Miasta. Czy to może właśnie miasto komplikuje sprawę, żeby nie płacić odszkodowania i nie wykupywać terenów pod drugą nitkę ulicy Łódzkiej?

- Nie znając poszczególnych decyzji i nie będąc uprawnionym do jakichkolwiek ich ocen, zastanawiam się tylko, czy nie ma takiej sytuacji, że skoro nieważna jest decyzja odbierającą komuś własność, to właścicielem wciąż pozostaje osoba, której tę własność odebrano. A jeżeli ona nie żyje, to czy nie są właścicielami jej spadkobiercy - przypuszcza sędzia Adamiec.

- Mam akt własności na mojego dziadka, więc może to jest odpowiedni trop - odpowiada Edward Mastalerz.

Co na te wszystkie komplikacje odpowiada dyrektor Miejskiego Zarządu Dróg w Kielcach?

- Jesteśmy w tej chwili w trakcie regulowania spraw związanych z gruntami pod drugie pasmo ulicy Łódzkiej. To są i wykupy terenu, i wywłaszczenia. Będziemy chcieli ten proces jak najszybciej zakończyć. Nic więcej na obecną chwilę nie mogę zadeklarować - wyjaśnia dyrektor Piotr Wójcik.

Czy ta sprawa rzeczywiście jest taka skomplikowana, czy też ktoś celowo chce ją skomplikować?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie