MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Specjalistka od kłopotów zwierząt

Lida CICHOCKA
Anna i Nadia Lorenzen
Anna i Nadia Lorenzen Łukasz Zarzycki
Anna Lorenzen przez lata mieszkała w Niemczech, wróciła na ojcowiznę do Wąchocka i teraz wraz z córką walczy o godny byt zwierząt.

Anna Lorenzen

Anna Lorenzen

Ma 58 lat. Z wykształcenia położna. Bardzo aktywnie działa na rzecz zwierząt. Mieszka w Wąchocku, prowadzi ranczo.

Reprezentowała niemiecką organizację Animal Angels na targu w Bodzentynie, zdobywała pieniądze na modernizację najbardziej zaniedbanych obejść. Teraz chce ściągnąć do Polski samochód-klinikę weterynarii. Kim jest kobieta, która to robi? Mieszkanka Wąchocka, Anna Lorenzen.

- Tu mieszkałam do 18 roku życia i powrót tutaj wydawał mi się czymś zupełnie naturalnym - mówi Anna Lorenzen, wskazując na dom, wybiegi dla koni, stajnie położone między rzeką a lasem.

DO NIEMIEC PRZEZ GDYNIĘ

Kiedy wyjeżdżała z Wąchocka 40 lat temu, chciała mieszkać w mieście. To też było dla niej naturalne. Wybrała Gdynię. Pracowała jako położna. Do czasu, aż poznała męża. Razem z nim wyjechała do Niemiec. - Nie miałam potrzeby pracować, więc zajęłam się czymś innym. Tam to takie oczywiste - mówi, mając na myśli chociażby fakt, że codziennie zaglądała do pobliskiego schroniska, by wyprowadzać psy.
- Niemcy mają inny stosunek do zwierząt niż Polacy. Posiadanie psa wiąże się z wydatkami, dlatego każdy, kto chce go mieć, zastanowi się 15 razy. Wie, że potem będzie płacił wysoki podatek i odpowiadał za wszystko - tłumaczy.

Jak bardzo ludzie są uwrażliwieni na niedolę zwierząt, przekonała się sama. - Mieliśmy w domu chorego psa, ale pewnego dnia nie mogliśmy go zabrać z sobą - opowiada. Pies został w domu, a oni pojechali. Kiedy wrócili po 1,5 godzinie, zastali wyważone drzwi i policję. - Okazało się, że pies wył, zadzwoniono więc po pomoc. Policjanci wyważyli drzwi, zabrali psiaka na posterunek, lekarz stwierdził, czy nie dzieje mu się krzywda, a my musieliśmy za wszystko zapłacić.

NADIA ZNAŁA PO POLSKU PARĘ SŁÓW

Do Polski przyjeżdżała regularnie, bo w domu w Wąchocku zostali dziadkowie, rodzice. Towarzyszyły jej dzieci. Córka Nadia, od trzeciego roku życia jeżdżąca konno, dostała od dziadka konia. - Mój ojciec był sparaliżowany, ale obiecał, że jak wyzdrowieje, kupi jej wierzchowca, to miał być doping dla obojga - opowiada pani Anna.

Nadia, podobnie jak brat, znała kilka słów po polsku, ale to miejsce nad rzeką, w pobliżu lasu lubiła. - Muszę przyznać, że w Niemczech bardzo dobrze współpracowało mi się z ludźmi. Byli bardzo słowni, odpowiedzialni. Przygotowaliśmy na przykład wakacje dla dzieci z Czarnobyla. Przyjeżdżały na cały miesiąc i miały zaplanowany każdy dzień. To miał być miesiąc radości, świetnego jedzenia. Właściciele sklepów z mojego miasta zapraszali je do siebie, by dać im kompletną wyprawkę, jeśli w domu zostało rodzeństwo, szykowaliśmy prezenty także dla nich.

NAGŁA DECYZJA

Decyzja o powrocie do Polski zapadła niespodziewanie. - Nie miał kto przejąć domu w Wąchocku, a mnie myśl o sprzedaniu go, o rozproszeniu tego, co było częścią naszej rodziny, wydawała się okrutna - opowiada pani Anna.
Do tego dołączyły się prywatne uwarunkowania i w 2000 roku z Nadią wróciły na ojcowiznę. - Niewiele miałam wtedy do powiedzenia - mówi Nadia. - W ciągu roku nauczyłam się płynnie polskiego.

Teraz uczy się w Krakowie, będzie technikiem weterynarii i pytana, czy nie żałuje powrotu, odpowiada stanowczo: - Nie. - Tu ma wolność, o jaką w Niemczech byłoby jej trudno - mówi dumna z Nadii mama.
To wizyta Nadii na targu w Bodzentynie zapoczątkowała ich walkę o prawa zwierząt. - Nadia spodziewała się zobaczyć aukcję koni, a zobaczyła niewyobrażalny dramat zwierząt - opowiada pani Anna.

CHCEMY POMAGAĆ

Błyskawicznie wykorzystała znajomości w Niemczech, przystąpiła do organizacji Animal Angels, która zajmuje się zwierzętami wysyłanymi na rzeź. - Chodzi o to, by ta ostatnia droga odbywała się w godnych warunkach - wyjaśnia Lorenzen.
Wymagania, jakie Animal Angels stawia swoim członkom, są bardzo wysokie. Nie wystarczy mieć wyższe wykształcenie i mówić trzema językami. Trzeba jeszcze mieć nienaganną opinię i zero agresji. - Chyba udaje mi się mówić bez agresji, bo nigdy nie zostałam zaatakowana na targu, chociaż innym osobom się to zdarzało - mówi.

To ona doprowadziła do powstania punktu pierwszej pomocy dla zwierząt. - Był to rodzaj mobilnej kliniki, która pomagała zwierzętom: korygowaliśmy kopyta, zęby, szczepiliśmy. Wszystko bezpłatnie, mieliśmy nadzieję, że widząc naszą pomoc, ci ludzie będą zmieniać swój stosunek do zwierząt. Z tym było różnie. Napatrzyłyśmy się na okrucieństwo niemal niewyobrażalne.

To tam, rozmawiając z handlarzami rolnikami, widząc, jak zaniedbane są krowy i konie, postanowiły pomagać w modernizacji stajni i obór. - Wybierałyśmy te w najgorszym stanie. Zawsze zaczynało się od wywożenia gnoju i śmieci, a potem wymieniano ściany, wstawiano okna, by zwierzęta miały lepsze warunki, grodzono wybieg. Dawaliśmy paszę, lekarstwa. Jedna zagroda kosztowała kilkanaście tysięcy złotych, które dawali sponsorzy. Trzy wykonano zupełnie za darmo, kolejnych pięć za niewielką odpłatnością. - Te pieniądze przeznaczamy na pomoc innym - opowiada pani Anna. Każdą modernizację ma dokładnie opisaną. - Za każdym razem przedstawiam szczegółowe sprawozdanie sponsorom. Teraz też chciałabym pomóc jednej osobie, która w strasznych warunkach trzyma krowy i konie, ale trudno ją przekonać.

Jeżdżąc po wsiach, pani Anna przekonała się, że najlepiej mają kury, najgorzej psy - przykute do budy, na krótkim łańcuchu. - Remontując obejście, robiliśmy budę dla psa, zakładaliśmy drut, po którym przesuwa się łańcuch, by pies mógł chociaż tyle pobiegać.

WAŻNA ZMIANA

W listopadzie zdecydowała się zmienić organizację. Wstąpiła do szwajcarskiego Tierschutzbund i pomaga zwierzętom, ale już nie na targu, tylko w pobliżu domu w gminie Wąchock. Ta pomoc polega na sterylizowaniu i kastrowaniu psów i kotów. - Są zwierzęta bezdomne, są osoby, których nie stać na taki zabieg, a to jedyny sposób na zapobieganie bezdomności zwierząt - tłumaczy spokojnie. Jej wielkim sojusznikiem jest Nadia, która co kilka dni odbywa kurs do gabinetu w Starachowicach, tam sterylizowane są psy i koty. Raz na dwa tygodnie, jadąc do szkoły w Krakowie, zabiera zwierzaki do domów, których szukają znajomi. - Dziewczyny ogłaszają na dogomanii, a gdy są chętni, odwożę je. Ostatnim razem miałam trzy psy, poprzednio dziewięć - mówi Nadia.

A ponieważ psów do sterylizacji jest bardzo dużo, pani Anna pomyślała o wetbusie, takim do sterylizacji i kastracji. - One sprawdzają się w Hiszpanii, we Włoszech. Tutaj jeździlibyśmy po wsiach, sterylizując te psy, których i tak nikt do gabinetu weterynaryjnego by nie zaprowadził. Pieniądze na utrzymanie, także zapłatę dla naszych lekarzy, dadzą Szwajcarzy.

Pomysł wydawał się prosty, ale polskie prawo nie przewiduje zarejestrowania mobilnej kliniki i teraz przy wsparciu europosłanki Róży Thun i wojewody Bożentyny-Pałki Koruby toczy się batalia o to, by ze szwajcarskiej pomocy skorzystać. Czy się uda? Pani Anna jest dobrej myśli, sekunduje jej burmistrz Wąchocka Jarosław Samela, który zgadza się, by gmina chipowała każdego wykastrowanego psa. - Dzięki temu za kilka lat liczba niczyich zwierząt powinna zmaleć - wyjaśnia. On bardzo chciałby, by wetbus jeździł po wsiach i lekarz mógł sterylizować suki na miejscu.

DOM

Pani Anna w domu ma siedem psów. - To znajdy, podrzucone, odebrane - Nadia opisuje ich los: wielki dog Szogun został wyrzucony przy drodze, po owczarka niemieckiego jechała do Zamościa, by wyrwać go okrutnym właścicielom.
W domu i obok niego chodzi też pięć kotów. Nadia ma cztery konie, na których goście mogą pojeździć. Z myślą o gościach pani Anna sprowadziła z Dąbrowy Dolnej starą, drewnianą chałupę. Blisko 200-letni dom miał niezwykłą właścicielkę, piszącą wiersze panią Anielę, i nazywa się Domem Anieli. - Chciałam, by przebywająca w domu pomocy pani Aniela zobaczyła swoją chatę wyremontowaną, ale już nie zdążyła - mówi z żalem pani Anna.

A dom jest piękny, z kaflowym piecem, pełen starych sprzętów, ale wyposażony także w kolektory słoneczne i parową kabinę. - Kiedy tu przyjeżdżałam, wydawało mi się, że tak jak w Niemczech atrakcją będzie spanie na sianie. Teraz wiem, że ludzie wolą wygodę - mówi Anna Lorenzen.
- Warunki do wypoczynku są u nas wspaniałe: las na spacery, rzeka na kajaki. Obok sąsiedzi mogą prowadzić warsztaty ceramiczne, a my nawiązujemy kontakt ze Stowarzyszeniem Odnowica z Dąbrowy Dolnej, łączymy się, tworząc szlak ciekawych miejsc. Chcemy, by turysta, który do nas trafi, mógł iść dalej z naszą rekomendacją, wiedząc, że spotka ciekawych ludzi, piękne miejsca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie