"Street art" to potrzebna impreza. Rozmowa z Magistrem Morsem, czyli Mariuszem Brodowskim, autorem dwóch pińczowskich murali

Jak ocenia Pan pińczowski "Street art"?

Bardzo udana impreza. Widać było duże zainteresowanie ze strony osób młodych, ale i dorosłych. Podchodzili, pytali, interesowali się malowaniem. Myślę, że co najmniej raz w roku "Street art" w Pińczowie powinien być organizowany.

Dużo dzieci chciało poznać tajniki tworzenia graffiti?

Wytworzyła się spora grupka, która asystowała mi niemal przez cały czas robienia rysunków. Pytali o wszystko, między innymi ile lat zajmuję się graffiti i czy mam zgodę na malowanie na ścianach budynków (śmiech). Były też pytania dotyczącego technik samego malowania i wydaje mi się, że może kogoś udało mi się zarazić sztuką street artu. Na pewno liczę tu na Sylwię Annę Gajos, która ze mną wykonywała podczas imprezy duży rysunek graffiti. Bardzo uzdolniona plastycznie dziewczyna. Świetnie rysuje i chciałbym, żeby poświęciła się sztuce malowania. Przy okazji mamy tu główny argument za organizacją "Street artu" - to szansa na znalezienie talentów.

Z Pińczowem jest Pan związany dwoma muralami. Jak to się stało, że to właśnie Pan je namalował?

To dlatego, że nie tylko murale wiążą mnie z tym miastem (smiech). Mam tu też rodzinę, którą odwiedzam. Będąc w Pińczowie stwierdziłem, że warto stworzyć tu ładny rysunek na którejś ze ścian. Padło na sowy, bo jedna z legend mówi, że właśnie od pięciu sów Pińczów zawdzięcza swoją nazwę.

Będą kolejne murale w Pińczowie? Czy jest to miasto, które ma na to potencjał?

Oczywiście, że ma. Jest w nim wiele miejsc, które idealnie nadają się do murali, sprzyja też klimat, bo mieszkańcy są na to otwarci. Mam nadzieję, że uda mi się namalować kolejny, ale już nie samemu, lecz chciałbym to zrobić z Sylwią.

SPRAWDŹ najświeższe wiadomości z powiatu PIŃCZOWSKIEGO