Powód? Lekarze nie chcą orzekać śmierci mózgowej, co jest potrzebne, żeby zakwalifikować pacjenta jako potencjalnego dawcę narządów do transplantacji.
Takie wnioski płyną po spotkaniu profesora Wojciecha Rowińskiego, krajowego konsultanta w dziedzinie transplantologii i docenta Macieja Kosieradzkiego, konsultanta wojewódzkiego z dyrektorami szpitali, lekarzami i samorządowcami województwa świętokrzyskiego.
DAWAĆ NIE CHCEMY
Dane statystyczne, które przedstawili konsultanci dla naszego regionu, wskazują, że jesteśmy głębokim zaściankiem transplantologicznym. W ubiegłym roku w Świętokrzyskim siedmiokrotnie pobierano narządy do przeszczepu, co oznacza, że statystycznie na milion mieszkańców dokonuje się tu 5,8 pobrań. To prawie trzykrotnie mniej niż wynosi średni wskaźnik dla Polski i prawie czterokrotnie mniej niż w zachodniopomorskim, które przoduje pod względem liczby pobrań.
I to wcale nie dlatego, że darowanie narządów po śmierci nie jest akceptowane społecznie. Pod względem liczby sprzeciwów kierowanych do Krajowego Rejestru Sprzeciwów świętokrzyskie mieści się pośrodku Polski. - Tu nie mieszkają ludzie ani głupsi, ani mniej świadomi, niż w zachodnio - pomorskim - mówi doktor Maciej Kosieradzki.
A KORZYSTAMY
Zestawiając po jednej stronie liczbę pobranych narządów i liczbę przeszczepionych naszym chorym, widać że region "zaciągnął kredyt". W 2012 roku w świętokrzyskim pobrano 13 nerek, 4 wątroby i 3 serca. W tym samym czasie naszym chorym przeszczepiono 42 nerki, 4 wątroby i 2 serca.
Rocznie w Świętokrzyskim na przeszczep nerek czeka 80 pacjentów, na przeszczep serca - 18, wątroby - 20. - Połowa z tych chorych w ciągu roku umiera nie doczekawszy się przeszczepu - mówi doktor Kosieradzki.
LEKARZE SIĘ BOJĄ
Jak analizowali transplantolodzy, biorąc po uwagę liczbę zgonów, pobrań powinno być znacznie więcej. W 2012 w pięciu świętokrzyskich szpitalach, w których działają koordynatorzy regionalni do spraw przeszczepów, zmarło około 3 tysięcy pacjentów. W tym 304 z prawdopodobnym uszkodzeniem mózgu z powodu urazu głowy, uszkodzeniem niedokrwiennym mózgu. Na oddziałach intensywnej terapii zmarło 170 osób. Z tego zgłoszono tylko 10 podejrzeń śmierci mózgu, orzeczono ją w 6 przypadkach, zgłoszono czterech dawców, a dokonano trzech pobrań. Tylko dwa razy pobraniu sprzeciwiły się rodziny.
- Nie mamy różnicy w świadomości ludzi. Mamy różnicę w doktorach, którzy nie orzekają śmierci mózgu. Rozpoznają ją tylko w sytuacji, gdy może dojść do pobrania - diagnozuje konsultant wojewódzki w dziedzinie transplantologii. W związku z tym chorzy, których mózg już obumarł, są nadal wentylowani, mają sztucznie podtrzymywane krążenie, aż do czasu, gdy nastąpi ostateczna degradacja biologiczna organizmu. A wtedy na pobranie narządów do przeszczepu jest już za późno.
- Wygląda na to, że mamy dwa rodzaje zgonów człowieka: jeden, który orzeka się w celu wyłączenia respiratorów i drugi w celu zgłoszenia dawcy. Dlaczego w sposób niegodny traktujemy człowieka i uporczywie wentylujemy zwłoki? - pyta profesor Wojciech Rowiński.
- Może dlatego, że nie wszyscy lekarze mają odwagę, żeby orzekać śmierć mózgu, rozmawiać z rodziną, a nawet kiedy rodzina zgadza się na pobranie, nie ma tego odważnego, który wyłączy respirator, żeby nie wentylować zwłok - mówi doktor Michał Domagała, anestezjolog ze szpitala w Końskich.
Często brakuje też akceptacji ze strony kierujących szpitalami. - Niektórzy dyrektorzy wręcz nie chcą, żeby w ich szpitalu pobierano narządy, bo to znaczy, że tutaj ludzie umierają - zauważają transplantolodzy.
- Rolą dyrektora jest roztaczanie parasola ochronnego nad tymi, którzy orzekają śmierć mózgu, po to, żeby mogli podejmować takie decyzje - uważa Wojciech Przybylski, dyrektor Szpitala Świętego Łukasza w Końskich.
HODOWLA SIĘ OPŁACA
Problem tkwi nie tylko w obawie przed podejmowaniem decyzji o kwalifikacji pacjenta. Długotrwałe utrzymywanie na oddziale intensywnej terapii chorego z podejrzeniem śmierci mózgowej się opłaca. - Taki pacjent nie generuje dodatkowych kosztów, a Narodowy Fundusz Zdrowia płaci za każdy dzień 2-7 tysięcy złotych. Jeśli ktoś ma niewyrobiony kontrakt, będzie pacjenta trzymał pod respiratorem jak długo się da - mówi doktor Wojciech Przybylski.
Podobnie rzecz się ma z chorymi na dializach, których nie kwalifikuje się do przeszczepów nerek. Pacjent na dializach kosztuje budżet 60 tysięcy złotych rocznie. Pacjent po przeszczepie nerek - 13 tysięcy. 15 procent chorych dializowanych umiera w ciągu roku z powodu powikłań. - Mimo wszystko nefrolodzy wolą ich hodować w stacjach dializ, bo są to procedury stosunkowo dobrze wycenione przez Fundusz - mówi profesor Rowiński.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?