MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szklana wieża (VI)

Jarosław PANEK

Witold Zaraska, niegdyś najpotężniejszy człowiek regionu, posiadacz wielkiej fortuny i wpływów. Pod koniec swojej kariery w "Exbudzie" zakochał się jak nastolatek. Oto historia tej wielkiej miłości.

Zaraska - prawdziwa historia

W poprzednich pięciu odcinkach opowiedzieliśmy historię budowy potęgi Witolda Zaraski, szefa kieleckiej firmy "Exbud" - należącego przed kilkunastu laty do grona najpotężniejszych ludzi w Polsce. Dziś o ostatnich latach rządów Zaraski w "Exbudzie".

"Exbud" kwitł i skupował z rynku kolejne spółki, co rusz sprzedając jednocześnie nowe emisje akcji, które prezesowi Witoldowi Zarasce dostarczały milionów nowych złotych na te zakupy i wielką władzę. Zagraniczne banki chętnie inwestowały w kielecką firmę, ufając "pięknym niebieskim oczom" jej prezesa i w nadziei, że będzie pomnażał on ich oszczędności. Tak się zresztą istotnie działo, bo kurs akcji "Exbudu" powoli, ale systematycznie piął się, podobnie jak rósł prywatny majątek prezesa Zaraski. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych był już wart prawie 25 milionów złotych. I wtedy prezes się... zakochał.

Końcówka lat dziewięćdziesiątych jeszcze nie zapowiadała czarnych chmur, jakie wkrótce zaczęły się gromadzić nad królestwem Witolda Zaraski. Wręcz przeciwnie, holding obrastał w nowe spółki i zatrudniał już kilkanaście tysięcy ludzi. Witold Zaraska dawał pracę niewielkiemu miasteczku. Cena akcji spółki na giełdzie wciąż rosła. Pierwsze 100 tysięcy akcji Witold Zaraska kupił, płacąc tak jak inni pionierzy tej prywatyzacji po 11,2 złotych za sztukę. Potem kurs był tak wysoki, że każdą akcję z pierwszej emisji podzielono na pięć. W ten to sposób szef "Exbudu" posiadał już nie 100 tysięcy, a pół miliona akcji swojej firmy, których cena w roku 1999 przekraczała 30 złotych za sztukę. To tak, jakby jedna taka akcja przed owym podziałem na pięć nowych, kosztowała teraz 150 złotych. A przecież prezes Zaraska płacił za nie 11,2 złotych. Przebitka była więc ogromna. Nic dziwnego, że szef i współwłaściciel kieleckiego holdingu zaczął być regularnym gościem listy 100 najbogatszych Polaków publikowanej w tygodniu "Wprost". Nie okupował może miejsca w pierwszej dziesiątce, zaczynał zwykle dopiero drugą pięćdziesiątkę, ale i tak oznaczało to ogromny majątek i jeszcze większe wpływy. A chodzące pogłoski, a to o fuzji z "Mitexem", należącym wówczas do Michała Sołowowa, a to o konsolidacji z "Pia Piaseckim" czy wreszcie dość poważnie planowane przejęcie przez "Exbud" warszawskiego "Budimexu", zaczynały czynić Witolda Zaraskę nie tylko najpotężniejszym człowiekiem w Kielcach, ale też w całej Polsce. Szef "Exbudu" był podziwiany, chwalony i nagradzany. Oprócz Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski dostał też nagrodę dla najlepszego menedżera z Europy Środkowowschodniej. Ale w prywatnym życiu szefa "Exbudu" dość nieoczekiwanie najważniejsza okazała się zupełnie inna nagroda. Nagroda studentów z międzynarodowego stowarzyszenia AIESEC. Co roku wybierało ono najlepszego pracodawcę w Polsce. Podczas pierwszych edycji zwyciężały przede wszystkim przedstawicielstwa zagranicznych firm w naszym kraju, ale studenci wkrótce szybko dostrzegli, że "Exbud" oferuje bardzo dobrą pracę, jeszcze lepsze zarobki i możliwość szybkiego awansu. W ten oto sposób nagroda została przyznana właśnie kieleckiej spółce, a Witold Zaraska, jako szef firmy miał ją uroczyście odebrać. Tego dnia był zmęczony. Prawdę mówiąc nie miał ochoty iść na tę "oficjałkę", ale jeden z dyrektorów firmy, nieżyjący już Władysław Pokrzepa, kategorycznie stwierdził, że iść na uroczystość trzeba, bo nie wypada, aby prezes "Exbudu" zignorował nagrodę studentów. Witold Zaraska zjechał więc z jedenastego piętra swojego gabinetu, w celu odebrania nagrody i oklasków. I wtedy właśnie ujrzał ją...

Monika, ach Monika

Miała na imię Monika i była aktywną członkinią AIESEC. Szczupła, drobna brunetka od razu wpadła w oko prezesowi. Ale nie dał tego po sobie poznać. Prawdopodobnie nikt z menedżerów "Exbudu" nawet się nie zorientował, że ich szef właśnie poznał nową miłość swojego życia. Wkrótce Monika zaczęła coraz częściej spotykać się z Witoldem Zaraską, ale w tajemnicy. Był to chyba najbardziej skrywany romans w "szklanej wieży", rodem z Hollywood. Oto bogaty i wpływowy biznesmen poznaje młodą, piękną studentkę i zakochuje się w niej bez pamięci. Amerykanie na podstawie tego właśnie schematu nakręcili wiele kasowych przebojów kinowych. Gdyby wiedzieli, że coś takiego może się zdarzyć nie tylko w Ameryce, ale także w kraju tak zwanych "emerging markets", jak określano wschodzące rynki Europy Wschodniej, byliby zachwyceni. Na miłość najwyraźniej wszyscy reagują tak samo, obojętnie pod jaką szerokością geograficzną. I tak jak w hollywoodzkich filmach, o tym wielkim romansie prezesa Zaraski prawie nikt nie wiedział, a on sam coraz częściej przepadał gdzieś jak kamień w wodę, randkując z panią Moniką. Wreszcie kilka osób z bardzo ścisłego kierownictwa firmy dowiedziało się o tej miłości. Był to dla nich szok, bo żonę prezesa Zaraski, Ines Zaraskę, zwaną przez znajomych Inką, wprost uwielbiali. A tu nagle taka niespodzianka.

- Dowiedziałem się o tym, dopiero wtedy, gdy Witek pokazał się z nią publicznie we Wrocławiu po naradzie prezesów wszystkich exbudowskich spółek. Wcześniej wszyscy już wiedzieli o tym romansie, ale tym razem Monikę przedstawiono nam oficjalnie - wspomina Stanisław Nowak, były prezes jednej z spółek holdingu Witolda Zaraski, "Exbudu - Stolarki Budowlanej".

Najoględniej mówiąc, znajomi i przyjaciele szefa "Exbudu" nie przyjęli tej informacji ze specjalnym zrozumieniem, a już tym bardziej entuzjazmem. A sam Witold Zaraska chyba się tego spodziewał i dlatego tak długo swoją nową miłość ukrywał. Łatwego życia nie miała także nowa partnerka życiowa, czyli wspomniana już Monika. Jak można przypuszczać, wiele osób, które jej nie znały, podejrzewało lub wręcz złośliwie rozpowszechniało plotkę, że jeśli dwoje ludzi z tak ogromną różnicą wieku i zamożności coś zaczyna łączyć, to raczej nie miłość. W końcu wiadomość o romansie szefa "Exbudu" i pięknej studentki szybko obiegła Kielce, a plotka jak to plotka, lubi po drodze obrastać w dodatkowe informacje. I tak już wkrótce cały "Exbud" i pół miasta żyły w przekonaniu, że nową wybranką Witolda Zaraski jest... córka znanej kieleckiej kardiolog, doktor Marianny Janion. Pani doktor istotnie utrzymywała i do dziś utrzymuje znakomite kontakty z prezesem Zaraską, zwłaszcza że dzięki jego wydatnej pomocy (w tym i finansowej) mamy w Kielcach Świętokrzyskie Centrum Kardiologii. Ale plotki, jakoby nową wybranką Witolda Zaraski była właśnie córka pani profesor były wyssane z palca.

- Ja wiedziałem, że to nieprawda, a sam Witek często podczas spotkań z Marysią (doktor habilitowana Janion - przyp. red.) razem zaśmiewali się z tej plotki. Nie wiem dlaczego akurat poszła w świat taka niesprawdzona informacja, ale istotnie słyszałem często tę zupełnie zmyśloną historię - mówi Stanisław Pałys, przyjaciel Witolda Zaraski i były przewodniczący Rady Nadzorczej "Exbudu".

Ale podobnych zmyślonych historii było więcej, bo wiele kobiet lgnęło do Witolda Zaraski bez względu na to, czy on sam życzył sobie tego, czy też nie. Pewna urzędniczka z kieleckiego magistratu do tego stopnia pragnęła romansu z szefem "Exbudu", że najpierw sama rozpowiadała plotkę, jak to on jest w niej zakochany, a potem kazała ją mu jeszcze odwoływać, ku wielkiemu zdziwieniu, nic nie wiedzącego na ten temat zainteresowanego.

Na podbój Europy

Tak czy siak niektórzy znajomi i przyjaciele dość krytycznie przyjęli próbę uporządkowania sobie życia na nowo przez prezesa "Exbudu". Ale on wyraźnie promieniał. Sprawy prywatne układały się po jego myśli. Gorzej było ze służbowymi. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych kilku dużych akcjonariuszy poinformowało Witolda Zaraskę, że nie będzie mogło dłużej trzymać jego akcji, bo nie pozwala im na to ich regulamin. I choćby nie wiadomo, ile te fundusze inwestycyjne oraz banki mogły jeszcze na papierach "Exbudu" zarobić, nadchodził czas sprzedaży. To była zła wiadomość, bo dotychczasowi akcjonariusze całkowicie wierzyli w zdolności menedżerskie prezesa "Exbudu" i praktycznie pozostawiali mu w rządzeniu wolną rękę. Ktoś nowy, komu planowali odsprzedać akcje, już nie musiał być tak przyjazny szefowi kieleckiego holdingu. I wtedy Witold Zaraska wpadł na genialny plan połączenia się z "Budimexem". Plan ów genialny był z dwóch powodów. Po pierwsze nowa firma miałaby już całkiem sporą kapitalizację, a z przychodami rzędu prawie miliarda dolarów rocznie, byłaby zauważalnym graczem w Europie Środkowowschodniej. Po drugie fuzja z "Budimexem" oznaczała dla dotychczasowych akcjonariuszy powstanie całkiem nowego podmiotu prawnego, nowej firmy, której akcje inwestorzy ci mogliby znowu trzymać przez kilka lat, zgodnie z regulaminem. Witold Zaraska dalej spałby spokojnie, pewny swojej posady. Kłopot stanowiło przekonanie prezesa "Budimexu", Grzegorza Tuderka, aby ten zgodził się ulec Witoldowi Zarasce. Bo w tej grze "Budimex" był większy, ale to "Exbud" chciał go przejąć, a Witold Zaraska zasiąść w fotelu prezesa nowego giganta. Rozpoczęły się pertraktacje. Długie i żmudne. Prezes "Budimexu" w końcu skapitulował, a jego zarząd i menedżerowie wyglądali na pogodzonych z myślą, że facet z Kielc będzie nimi teraz w Warszawie rządził. Nieoczekiwaną przeszkodą w tych planach postawił jednak właściciel "Budimexu", czyli "Kredyt Bank". To od ówczesnego prezesa "Kredyt Banku", zależała ostateczna zgoda na tę fuzję. I prezes nawet się zgodził, ale nagle dość nieoczekiwanie odwołał swoją decyzję. Witold Zaraska przeżył szok. Misternie przygotowany, wypracowany i wynegocjowany plan runął z hukiem. Szef "Exbudu" poczuł się zdradzony i skrzywdzony. Chyba nikt nigdy nie potraktował go tak, jak szef "Kredyt Banku" i to bez podania przyczyn. Witold Zaraska do dziś zachodzi w głowę, komu zależało na utrąceniu największej fuzji firm budowlanych w Europie Środkowowschodniej i do dziś nie chce wierzyć, że "Kredyt Bank" odmówił połączenia "bo nie".

Czarne chmury

Tymczasem po kilku tłustych latach najwyraźniej nadchodziły chude. Branża budowlana popadała w recesję, a największa i najlepsza grupa firm drogowo-mostowych w Polsce, jaką stworzył Witold Zaraska, nie miała pracy, bo obiecanych już od połowy lat dziewięćdziesiątych autostrad nikt nawet nie zaczynał budować. Wiele spółek kupionych przez kielecki holding przynosiło straty, a akcjonariusze naciskali, aby spółki pozabudowlane "Exbud" sprzedał. I tak się zresztą stało, ale wiele tych firm holding pozbył się bez zarobku. Niektóre z nich, po sprzedaży nowym właścicielom, upadły, inne przetrwały. Z punktu widzenia mieszkańców Kielc wypada żałować przede wszystkim odsprzedaży Międzynarodowym Targom Poznańskim udziałów w Targach Kielce. Kto wie, jak dziś rozwijałby się kieleckie targi, gdyby miały takiego opiekuna jak "Exbud". Ale inwestorzy naciskali. Pod nogami Witolda Zaraski zaczął palić się grunt i to nawet nie z powodu wyników, ale z powodu nadchodzących zmian właścicielskich związanych ze wspomnianym już regulaminem funduszy inwestycyjnych. A te zmiany mogły wszak oznaczać zmiany na fotelu prezesa, czego rzecz jasna Witold Zaraska nie chciał. A fundusze już nie czekały. Swoje akcje wystawiły na sprzedaż między innymi "Emerging Markets Growth Fund", "Bankers Trust Company" oraz "Bank Austria". I wtedy na giełdzie gruchnęła wieść, że akcje te skupuje głównie właściciel "Mitexu" i "Echa Investement", Michał Sołowow, który urażony tym, iż Witold Zaraska nie chciał kiedyś fuzji z "Mitexem" teraz postanowił go za to najwyraźniej ukarać. Ta wiadomość dosłownie zatrzęsła giełdą i polskim rynkiem finansowym. Michał Sołowow wkrótce oficjalnie przyznał, że on oraz jego spółki zależne posiadają około dziesięć procent akcji ukochanego dziecka Witolda Zaraski, czyli "Exbudu". Analitycy przyjęli wiadomość wejścia Sołowowa do grupy Zaraski dość entuzjastycznie. Uznali wręcz, że właściciel "Mitexu" uzdrowi coraz bardziej kulejący "Exbud", obetnie koszty i podniesie zyski, zaś samo przejęcie określili nie jako wrogie, lecz jako przyjazne. Nowej grupie i uzdrowionemu holdingowi Witolda Zaraski zaczęli wróżyć świetlaną przyszłość.

Sołowow kontratakuje

Michał Sołowow dość gwałtownie wtargnął do ospałej "szklanej wieży". Gdy już skupił z rynku kilkanaście procent akcji "Exbudu", zażądał zwołania nadzwyczajnego walnego zgromadzenia akcjonariuszy. Po Kielcach rozniosła się plotka, że właściciel "Echa Investment", idzie na nadzwyczajne walne zgromadzenie zwolnić Witolda Zaraskę i zająć jego miejsca na słynnym dwunastym piętrze. Ale szef "Exbudu" w porę uprzedził atak. Znał się dobrze z szefami funduszy inwestycyjnych, które posiadały akcje "Exbudu" i głosowały tak, jak on sobie tego życzył. Kilkanaście procent Michała Sołowowa nie wystarczyło mu na przeforsowanie jakiejkolwiek uchwały na tym słynnym walnym zebraniu.

- Pamiętam, iż zaraz po kupieniu akcji, poszliśmy na jedno z walnych zgromadzeń akcjonariuszy "Exbudu" i zaczęliśmy zadawać trudne pytania o coraz słabsze wyniki oraz zamierzenia zarządu co do konsolidacji branży. Prezes Zaraska podobno się wściekł. Nie był przywykły do tego, że właściciele firmy wykonują swoje uprawnienia wobec kadry menedżerskiej. Zapowiedź Sołowowa o wejściu do Rady Nadzorczej przelała czarę goryczy. To wtedy chyba zrodził się w głowie Zaraski pomysł obrony przed, jak to określał, "wrogim przejęciem" - wspomina Wojciech Ciesielski, przewodniczący Rady Nadzorczej kieleckiej spółki giełdowej "Echo Investment" i jednocześnie jeden z najbliższych współpracowników Michała Sołowowa.

Tą obroną przed wrogim przejęciem było znalezienie przez "Exbud" inwestora strategicznego. Witold Zaraska chciał kogoś, kto zagwarantuje mu posadę prezesa i nie będzie zbytnio ingerował w sprawy firmy. Unikał Niemców, bo choć giganty budowlane zza zachodniej granicy wręcz ustawiały się w kolejce po przejęcie "Exbudu", to raczej wprowadziłby do firmy swoje rządy. Do wojny z Michałem Sołowowem zatrudniono więc specjalnych konsultantów, którzy mieli tego inwestora znaleźć. Sam prezes także rozpoczął w tym celu zagraniczne wojaże i to dość intensywne, bo jeszcze rano Witold Zaraska jadł śniadanie w innym państwie, a kolację już w innym, o czym nawet pisało należące wówczas do "Exbudu" "Słowo Ludu".

Nadzieja w Szwedach

I wtedy na horyzoncie pojawiła się szwedzka "Skanska", znająca polski rynek jeszcze z czasów komuny, bo budowała w Warszawie hotel "Victoria". "Skanska" wprawdzie miała już przedstawicielstwo w Polsce, ale daleko mu było do rozmachu reprezentowanego przez "Exbud". Szwedzi zgodzili się na warunki prezesa Zaraski i rozpoczęli w 2000 roku wykup akcji od pozostałych akcjonariuszy w tym od Michała Sołowowa, który na transakcji odsprzedaży kulejącego "Exbudu" zarobił kilkanaście milionów złotych. "Skanska" płaciła za jedną akcję 44 złotych. Przypomnijmy, że szef "Exbudu" miał ich pół miliona a uwzględniając dawny podział akcji na pięć, płacił za każdą w ofercie publicznej zaledwie 2,24 złotych. Zarobił więc także krocie.

- Dla prezesa Sołowowa to było chyba zrządzenie opatrzności, bo gdy Szwedzi zaczęli głębiej badać "Exbud" to okazało się, że "w szafie jest trup". Z obiecywanych rynkowi przez Zaraskę kilkudziesięciu milionów złotych zysku wyszło ponad dwieście milionów strat. Sołowow uciekł spod gilotyny, pod którą nieświadomie podłożył głowę, wierząc w głoszoną przez Zaraskę wielkość "Exbudu". Najlepszym komentarzem dla wartości "Exbudu" niech będzie fakt, że członek zarządu całego koncernu "Skanska", odpowiedzialny za Europę Środkowowschodnią, z którym negocjowaliśmy odsprzedaż akcji "Exbudu", wyleciał z pracy zaraz po tym, jak na światło dzienne wyszła rzeczywista sytuacja przejętej firmy - wspomina Wojciech Ciesielski.

A sytuacja rzeczywiście daleka była od oczekiwanej i obiecywanej. Witold Zaraska obiecywał bowiem nowym szwedzkim właścicielom 50 milionów zysku za 2000 rok. Tylko w pierwszym kwartale tego właśnie roku "Exbud" miał zarobić na czysto 17 milionów, ale 19 maja holding ogłosił, że ma 27 milionów złotych strat. Na koniec roku strata sięgnęła 200 milionów! Dla Szwedów to był szok, a i dla prezesa Zaraski niemiła niespodzianka. To właśnie po publikacji tych danych zrezygnował on z funkcji prezesa ukochanej firmy, przechodząc na fotel przewodniczącego Rady Nadzorczej. Wyniki zawaliło kilka spółek holdingu w tym gdańska firma GPRD z 17 milionami straty oraz "Exbud - Rzeszów" z 3 milionami straty. Obie do końca ukrywały prawdę o swej katastrofalnej sytuacji finansowej, prowadząc prawdopodobnie już od kilku lat kreatywną księgowość. Takiego obrotu sprawy chyba nikt się nie spodziewał. Jedni przeklinali Witolda Zaraskę za ten dramatyczny wynik finansowy, inni podziwiali, zastanawiając się czy przypadkiem szef "Exbudu" nie dokonał największego dzieła swego życia. Uwzględniając bowiem tę stratę, wychodziło na to, że Szwedzi kupili... nic za 160 milionów dolarów, płacąc jeszcze na odchodne byłemu już prezesowi kieleckiego holdingu trzy miliony złotych wynagrodzenia za tak zwane "konsultacje"!!!

Zapomnieć czy wystawić pomnik?

Szwedom nie pozostawało nic innego, jak drastyczna kuracja "Exbudu". Firmę wycofano z obrotu publicznego, zmieniono nazwę na "Exbud Skanska" i solidnie odchudzono. "Exbud Skanska" istnieje do dziś, jako spółka zależna od "Skanska Polska". Podział zadań między tymi dwiema firmami jest jasny. "Skanska" buduje, a "Exbud Skanska" projektuje oraz zajmuje się eksportem usług. Firma stworzona kiedyś przez Witolda Zaraskę, choć znacznie okrojona, dalej istnieje. Przetrwała najgorsze i wyszła z dołka. "Mitexu" w Kielcach już nie ma - siedziba firmy należąca dziś do Francuzów została przeniesiona do Warszawy, "Piasecki" i BICK splajtowały, zaś "Exbud Skanska" zatrudnia dziś około 1300 osób i miał w ubiegłym roku 300 milionów złotych przychodu. Historia pokazała, że mimo krytyki, kilku lat strat, nadmiernie rozbuchanych kosztów i bizantyjskich niekiedy form zarządzania uprawianych przez Witolda Zaraskę, to co stworzył, było potrzebne, miało rację bytu i sens, zaś niegdysiejszy twórca potęgi "Exbudu" jest być może człowiekiem, który w powojennej historii naszego regionu, zrobił dla niego więcej niż wszyscy wojewodowie, burmistrzowie, prezydenci, pierwsi sekretarze komitetu wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz wielu biznesmenów razem wziętych. Z najnowszych badań prowadzonych przez Urząd Miasta w Kielcach ciągle wychodzi, że stolica Gór Świętokrzyskich jest wciąż przede wszystkim kojarzona z "Exbudem". Tak odpowiada aż 30 procent respondentów, podczas gdy Targi Kielce, mimo ogromnej pracy promocyjnej, kojarzy z naszym regionem dopiero kilka procent respondentów. To chyba najlepiej świadczy o tym, co zrobił przez ostatnie ćwierćwiecze dla mieszkańców naszego regionu Witold Zaraska. I bez względu na to, czy przyszłe pokolenia zapomną o tym niewątpliwie barwnym człowieku, czy postawią mu pomnik za bezdyskusyjne zasługi, w pamięci co najmniej kilku tysięcy osób pozostanie jako menedżer, który setki osób ze świętokrzyskich wiosek wyrwał z biedy, pokazał im za komuny jak wygląda zagranica i nauczył dobrej roboty.

Za tydzień

Za tydzień ostatni odcinek naszego cyklu. Co dziś porabia Witold Zaraska? Czego żałuje, a z czego jest dumny? Jak zakończyła się głośna sprawa zakupionego przez szefa "Exbudu" na aukcji obrazu, którego autentyczność zakwestionowali naukowcy? Odwiedzimy też wspaniałą rezydencję Witolda Zaraski pod Krakowem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie