MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ta ława jest twarda!

Jarosław SKRZYDŁO

Henryk Długosz jest najbardziej aktywny na ławie oskarżonych. Czasem głośno komentuje fragmenty zeznań świadków, lub nawet na głos roześmieje się. Poseł Jagiełło podczas rozpraw jest bardzo statyczny, czasem nawet ziewa. Z kolei poseł Sobotka skarżył się dziennikarzom, że ława - na której musi siedzieć - jest niewygodna i twarda...

Przerwy w rozprawach to chwile, które posłowie wykorzystują na wykonanie telefonów. Henryk Długosz najczęściej wychodzi na papierosa przed sądowy gmach, chociaż zauważyliśmy, że mimo zakazu palenia, czasem "kurzy" przy oknie na schodach. Poseł Jagiełło ze swoimi obrońcami najczęściej udają się do sądowego baru, tam zamawiają posiłki i ciepłe napoje. W barze też bywa Zbigniew Sobotka, jednak obaj oskarżeni wraz z obrońcami siedzą zawsze przy innych stolikach.

Proces w aferze starachowickiej, która wstrząsnęła Polską, zbliża się do końca. Trzech oskarżonych posłów - Andrzej Jagiełło, Henryk Długosz i Zbigniew Sobotka - najpewniej już pod koniec listopada pozna wyrok. W ciągu kilku miesięcy przed sądem w charakterze świadków stanęły najważniejsze persony w państwie, które pokornie musiały odpowiadać na pytania. Kolejne rozprawy odsłaniały przed nami szokujące niekiedy kulisy bezpardonowej partyjnej walki na szczytach władzy, rynsztokowy język polityków i zgniliznę, która toczy klasę polityczną.

Afera starachowicka wywołała w kraju burzę. Jak twierdzą prokuratorzy, dwóch świętokrzyskich posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej współpracowało ze sobą, by ostrzec o tajnej akcji policji partyjnych kolegów ze Starachowic. Informacje o akcji mieli mieć od wiceministra spraw wewnętrznych i administracji Zbigniewa Sobotki, który sprawował nadzór nad policją. Kaliber sprawy starachowickiej jest porównywalny z aferą Rywina. Dlaczego? Bo podobnie jak w tamtej sprawie funkcjonariusze państwowi, którzy mają służyć obywatelom, mieli wykorzystywać swoją pozycję dla własnych lub partyjnych interesów. Jeśli to, o co oskarża się trzech posłów, okaże się prawdą, to będzie oznaczać, że w Polsce jest pseudodemokracja, na pewno nie żyjemy w państwie prawa, bo państwo stało się folwarkiem dla wąskiej grupy osób, które z partyjnego namaszczenia robią, co im się żywnie podoba.

Afera starachowicka zebrała już spore żniwo, z funkcji "poleciał" wiceminister Zbigniew Sobotka oraz komendant główny policji Antoni Kowalczyk, który zresztą też został już oskarżony o składanie w kieleckiej prokuraturze fałszywych zeznań. Zrujnowana, przynajmniej na razie, została kariera polityczna świętokrzyskiego "barona" Sojuszu Lewicy Demokratycznej Henryka Długosza, który przez lata rządził i dzielił w Świętokrzyskiem, głównie stanowiskami. O politycznym bycie zapomnieć już może także poseł Andrzej Jagiełło.

Proces toczy się od maja, przed kieleckim sądem stanęły jedne z najważniejszych osób w kraju, między innymi były szef klubu parlamentarnego lewicy, poseł Jerzy Jaskiernia; sekretarz generalny Sojuszu Marek Dyduch oraz obecny szef tego ugrupowania, były minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik. Ponadto w charakterze świadków "spowiadało" się wielu świętokrzyskich parlamentarzystów Sojuszu oraz Socjaldemokracji Polskiej.

Kulisy politycznej gry

O ile zeznania Jaskierni i Dyducha, który podczas przesłuchania był wielokrotnie dyscyplinowany przez sąd, do sprawy niewiele wniosły, to ze "spowiedzi" Krzysztofa Janika dowiedzieliśmy się kilku interesujących rzeczy, które zwykłemu obserwatorowi mogą się wydać co najmniej dziwne. Na przykład szef Sojuszu nie widział nic niestosownego w tym, że zalecenia odnośnie prowadzenia wewnętrznej kontroli w policji w sprawie przecieku wydawał sam... wiceminister Sobotka. Innymi słowy, niejako działał we własnej sprawie. Janik tłumaczył, że Sobotce ufał. I to chyba bezgranicznie, bo indagowany przez sąd w tej sprawie, zdenerwował się i stwierdził, że "jest z Kielc i wie co to honor i uczciwość". Co najmniej niepoważne wydaje się też nie objęcie wspomnianą kontrolą szefa policji generała Antoniego Kowalczyka. Dlaczego go nie objęto dochodzeniem? - A dlaczego miałby być objęty? - dziwił się Janik przed sądem.

Jednym z wątków, który pojawia się niemal na każdej rozprawie, są pytania do świadków o relacje, jakie panowały między dwoma głównymi antagonistami politycznymi i rywalami do fotela świętokrzyskiego "barona" - senatorem Jerzym Suchańskim i posłem Henrykiem Długoszem. Świadkowie, głównie posłowie Sojuszu o tych relacjach mówili zdawkowo "niezbyt dobre", "to była polityczna rywalizacja", "obaj panowie niezbyt się lubili". Takie frazesy usłyszeć można było do czasu, kiedy przed sadem stanął były asystent senatora Jakub Snopek. Takiego trzęsienia ziemi nikt się nie spodziewał. Snopek chłodno i precyzyjnie obnażył kulisy partyjnej rywalizacji i pogrążył swego dawnego pryncypała. Oznajmił, że wszystkie działania Suchańskiego, które podjął w sprawie, były podporządkowane jednemu celowi, detronizacji posła Długosza z funkcji świętokrzyskiego "barona" Sojuszu. "Skoro Długosz się podłożył, trzeba to wykorzystać" - tak senator miał mówić do Snopka. Suchański miał zbierać kwity na Długosza i posła Jerzego Jaskiernię oraz współpracować z jedną z firm, która tworzyła jego wizerunek w ten sposób, by jednocześnie oczernić Długosza. Gdy zeznawał Jakub Snopek, na twarzach składu sędziowskiego, prokuratorów i obrońców na przemian malowało się zaskoczenie, niedowierzanie, osłupienie, a czasem śmiech.

Jednym z akcentów, który odsłonił kulisy partyjnej rywalizacji było nagranie z partyjnego spotkania Sojuszu na ulicy Rozbrat w Warszawie, które odbyło się 25 marca ubiegłego roku. Właśnie wówczas miało dojść do przecieku. To spotkanie było zamknięte dla prasy i przeciw odsłuchaniu z niego relacji usiłował przed sądem protestować poseł Długosz. Przewodniczący składu sędziowskiego tylko się roześmiał, kwitując, że dowód, jakim jest nagranie, nie jest opatrzony klauzulą "tajne". Usłyszeliśmy wówczas, jak bardzo Sojusz Lewicy Demokratycznej był partią podzieloną, a mówienie o jej monolicie to śpiew przeszłości. Podczas spotkania była głównie mowa o konflikcie między prezydentem i premierem. Leszek Miller zwierzał się swoim kolegom, że ma "grubą skórę, bo od wielu lat trwa na niego polowanie". Aż duma go rozpierała, że to właśnie on będzie na zdjęciach, które trafią do podręczników z historii, zdjęciach, na których podpisuje traktat akcesyjny z Unią Europejską.

Jednym z ostatnich elementów, który obnażył wewnętrzne relacje między politykami, były zeznania dyrektora szpitala wojewódzkiego w Kielcach Jana Gierady, także działacza Sojuszu. Andrzej Jagiełło w rozmowie z nim miał mówić kogo w partii uważa za ch..., oraz że często opierd... go Henryk Długosz. Jagiełło zaprzecza, że taka rozmowa była. Jednak, jeśli miała miejsce, to ujawnia ona rynsztokowy język tak zwanych świętokrzyskich elit, ich poziom, a raczej jego brak.

Na sali i poza nią

W początkowym stadium procesu oskarżeni posłowie byli wyraźnie zdenerwowani. Nie wiedzieli, jak się zachować i wypowiadać przed sądem, wyraźnie irytowała ich obecność dziennikarzy. Z czasem nabrali pewności siebie, a zwłaszcza Henryk Długosz, który nawet zadawał pytania świadkom, tyle tylko, że większość z nich była przez sąd uchylana, gdyż nie miały one związku ze sprawą. To właśnie Długosz jest najbardziej aktywny na ławie oskarżonych, często konsultuje się ze swoimi obrońcami Edwardem Rzepką i Wojciechem Czechem, podsuwa im różne dokumenty. Bywały przypadki, że Długosz składając oświadczenia, najwyraźniej mylił sejmową trybunę z ławą oskarżonych, gdyż retoryka tych wystąpień oraz ich tematy charakterystyczne są raczej dla gmachu przy ulicy Wiejskiej. Długosz czasem głośno komentuje fragmenty zeznań świadków lub nawet na głos roześmieje się, wtedy natychmiast jest uciszany przez swego obrońcę lub sąd, który przywołuje go do porządku, przypominając, że toczy się proces karny i że to on jest oskarżonym. Poseł Jagiełło podczas rozpraw jest bardzo statyczny, czasem nawet ziewa. Z kolei poseł Sobotka skarżył się dziennikarzom, że ława - na której musi siedzieć - jest niewygodna i twarda...

Przerwy w rozprawach to chwile, które posłowie wykorzystują na wykonanie telefonów. Konsultują się ze swoimi obrońcami. Henryk Długosz najczęściej wychodzi na papierosa przed sądowy gmach, chociaż zauważyliśmy, że mimo zakazu palenia, czasem "kurzy" przy oknie na schodach. Poseł Jagiełło ze swoimi obrońcami najczęściej udają się do sądowego baru, tam zamawiają posiłki i ciepłe napoje. W barze też bywa Zbigniew Sobotka, jednak obaj oskarżeni wraz z obrońcami siedzą zawsze przy innych stolikach.

O ile na sądowej sali między oskarżonymi i obrońcami, a prokuratorami nie ma kompromisów, to w przerwach atmosfera jest niemal przyjacielska. Długosz czasem zaczepia prokuratorów, głównie wówczas gdy informacje z utajnionych rozpraw przeciekały do prasy. - Widzi pan panie prokuratorze, jeden przeciek, drugi, kolejny, a żadnego nie możecie wykryć - mówił Długosz z uśmiechem na ustach. - No, panie pośle, jeden przeciek nam się wykryć udało - kontruje prokurator...

Obrona gotowa na decydujące starcie

Proces starachowicki zbliża się do końca. 26 października sąd przesłucha jeszcze dwóch świadków, potem najprawdopodobniej będą mowy końcowe i wyrok, który powinien zapaść pod koniec listopada. Mecenasi zdradzają swoje linie obrony.

- Poseł Jagiełło w prokuraturze zeznawał kilka razy. Tylko w czasie jednego przesłuchania, 6 sierpnia ubiegłego roku, obciążył posła Długosza. Naszym celem jest wykazanie, że te zeznania są niewiarygodne, gdyż poseł Jagiełło był poddawany bardzo silnej presji psychologicznej. Wywierały ją między innymi media, które pisały, że poseł może trafić do więzienia. Zamierzamy się między innymi posłużyć materiałami prasowymi, żeby to udowodnić. Presję wywierał także senator Suchański. Te naciski spowodowały, że Andrzej Jagiełło obciążył posła Długosza - tłumaczy Edward Rzepka.

- Nasza linia obrony opiera się na udowodnieniu, że poseł Andrzej Jagiełło nie utrudniał postępowania karnego, o co jest oskarżony. Oskarżenie opiera się na jednym z paragrafów kodeksu karnego, który precyzyjnie wyszczególnia sytuacje, w których sprawca dopuszcza się utrudniania postępowania. Naszym zdaniem telefon, który wykonał poseł do starachowickich samorządowców, nie kwalifikuje się do tego, żeby uznać go za utrudnianie. Innymi słowy, postępowanie posła Jagiełły nie wyczerpuje znamion przestępstwa, które mu się zarzuca - wyjaśnia Kazimierz Jesionek, obrońca posła Andrzeja Jagiełły.

Afera

Do przecieku tajnych informacji o akcji policji w Starachowicach miało dojść, zdaniem prokuratury, podczas partyjnego spotkania działaczy Sojuszu Lewicy Demokratycznej na ulicy Rozbrat w Warszawie. Akcja wymierzona była między innymi w starostę starachowickiego oraz wiceprzewodniczącego Rady Powiatu w tym mieście. Obaj samorządowcy byli członkami Sojuszu. Według śledczych, tajne informacje, które wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Zbigniew Sobotka uzyskał od szefa policji generała Antoniego Kowalczyka przekazał na Rozbrat Henrykowi Długoszowi, wówczas świętokrzyskiemu "baronowi" Sojuszu. Ten natychmiast rzekomo podzielił się wiedzą o akcji ze starachowickim posłem Andrzejem Jagiełłą, który zadzwonił do samorządowców i rzekomo ostrzegł ich o akcji.

Co na co dzień robią nasi posłowie tuż przed końcem procesu

Poseł Andrzej Jagiełło tuż przed końcem procesu skupia się głównie na pracy sejmowej i w Warszawie spędza większość czasu. Pracuje w dwóch sejmowych komisjach. Jak nas poinformowano w jego biurze poselskim, Andrzej Jagiełło otrzymuje wiele zaproszeń na oficjalne imprezy, które odbywają się na terenie całego województwa. Do nas docierają zgoła inne informacje, że bywający na różnych oficjalnych imprezach raczej starają się unikać kontaktu z posłem. Ostatnio Jagiełło uczestniczył w odsłonięciu pomnika Batalionów Chłopskich w Starachowicach. Przychodzi do niego także wielu interesantów, większość prosi posła o załatwienie pracy.
Poseł Henryk Długosz intensywnie pracuje w sejmowej komisji infrastruktury. Mówi, że w końcu, po latach, realizowane są wielkie inwestycje drogowe na terenie województwa świętokrzyskiego, między innymi budowa obwodnic Jędrzejowa i Kij oraz węzła w Skarżysku. W wolnej chwili poseł poświęca się swojej pasji, czyli łowiectwu. Relacjonuje, że "tropi dziczki" oraz buduje... paśniki dla bażantów, gdyż i takie zadania realizują koła łowieckie. Znacznie mniej udziela się na forum politycznym oraz towarzyskim. Cieszy się, że ma teraz o wiele więcej czasu dla synka Wiktora. Regularnie widywany jest na meczach piłkarskich w Kielcach, kibicują oczywiście razem z synem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie