Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W pół roku dookoła świata. Niesamowite przygody Jacka Słowaka z Kielc

Izabela Mortas
Jacek Słowak wrócił z wyprawy odmieniony - schudł 22 kilogramy w czasie ekspedycji.
Jacek Słowak wrócił z wyprawy odmieniony - schudł 22 kilogramy w czasie ekspedycji. Krzysztof Krogulec
Jacek Słowak jest pierwszym mieszkańcem regionu świętokrzyskiego, który pokonał trasę dookoła świata. Nam zdradził najciekawsze szczegóły wyprawy.

Podczas wyprawy zwiedził Pan sześć kontynentów, siódmy - Antarktyda, od początku nie był w planach?
Nie do końca, chcieliśmy go zwiedzić, tym bardziej że gdyby nam się to udało, bylibyśmy pierwszymi podróżnikami, którzy w tak krótkim czasie i za jednym zamachem odwiedzili wszystkie siedem kontynentów. Naciski z domu i tęsknota były trochę zbyt silne - gdybyśmy zdecydowali się na Antarktydę, podróż trwałaby o miesiąc dłużej. Co więcej, nie było pewności, czy uda nam się do niej dostać. Jedyną możliwością jest podróż statkiem z najbardziej wysuniętego na południe miasta na świecie - argentyńskiej Ushuaia. Bilety mogliśmy zdobyć tylko w ostatniej chwili pod warunkiem, że znalazłyby się wolne miejsca. Co więcej, wyprawy statkiem na Antarktydę odbywają się do końca marca. Nie mieliśmy pewności, czy zmieścimy się w tym czasie.

Co się odwlecze, to nie uciecze?
Myślę, że ten kontynent jest na tyle atrakcyjny, że kiedyś będzie moim osobnym celem.

Nie obawia się Pan tęsknoty, bo ta podczas tej trwającej niemal pół roku wyprawy musiała być ogromna...
Oczywiście, bardzo tęskniłem za żoną, dziećmi. Dlatego też do wypraw długich, powyżej trzech miesięcy, trzeba mieć odpowiednie predyspozycje nie tylko fizyczne, lecz także psychiczne. Choć te pierwsze są nie mniej ważne - nierzadko znajdowaliśmy się w bardzo trudnych warunkach. Spaliśmy w namiotach, na dworcach, pustyniach - gdzie temperatura w dzień było bliska 60 stopni Celsjusza, a w nocy spadała do 0.

Które momenty będzie Pan wspominał najcieplej?
Na pewno te związane z ludźmi - z ich życzliwością i otwartością, której się nie spodziewałem. Na Sumbie, małej indonezyjskiej wyspie, uczestniczyłem w pogrzebie. Ceremonia ta odbywała się w wiosce w dżungli, gdzie żyli tubylcy. Stosując się do wskazówek znajomych, przyniosłem na uroczystość sól, cukier i inne tego typu dary, ale poza tym - zupełnie nie wiedziałem, jak się zachować. W pewnym momencie podszedł do mnie mały chłopczyk i wyraźnie próbował zbliżyć swoją twarz do mojej. Nie rozumiałem, o co chodzi, dlatego instynktownie go przytuliłem. Okazało się, że trzylatek chciał potrzeć swój nos o mój, bo tak zwyczajowo się u nich wita. Gdy go przytuliłem, reakcje lokalnej społeczności były niezwykle pozytywne, wytworzyła się fajna atmosfera. Potem na widok około 140-kilowego prosiaka, który był darem dla rodziny zmarłego, wyrwałem się, aby go ponieść. Rodowitych Sumbian tak to ujęło, że zaczęli ubierać mnie w szaty królewskie. Dali specjalny miecz, który przywiozłem zresztą do Polski, i okrzyknęli nowym królem. Wytłumaczyli, że czują we mnie dobrego człowieka i chcą, abym z nimi został. Przyprowadzili dwie kobiety - młodszą i starszą, za każdą zaproponowali bydło i ziemię. Oczywiście niezwykłej propozycji nie przyjąłem, ale bardzo miło wspominam tę przygodę i na pewno kiedyś ponownie odwiedzę Sumbian.

Podczas całej wyprawy wywoływał Pan takie pozytywne reakcje?
Na całym świecie, poza dwoma incydentami, spotkałem tylko pozytywnych ludzi, niesamowicie odjechanych, mających zupełnie inne wyobrażenie o świecie. Nie interesowały ich pieniądze, lecz przyroda, podróżowanie, ludzie, żeby jeden dla drugiego był dobry. Po tym doświadczeniu Europa zaczęła mnie przerażać.

Nie uwierzę jednak, że przykre doświadczenia Pana ominęły...
Tak kolorowo rzeczywiście nie było. W Kolumbii trafiliśmy do aresztu. Wszystko przez mężczyznę, który na lotnisku kręcił się przy naszych bagażach, gdy na chwilę od nich odeszliśmy. Gdy tylko go spostrzegłem, próbowałem odgonić od naszej własności, ten jednak był nieugięty. Uderzyłem go. We wszystko wtrąciła się policja. Przy człowieku, który nas napadł, nic nie znaleziono, ale był on znany funkcjonariuszom z kradzieży i przemytu. Tym razem nie było jednak dowodów. On z kolei zgłosił pobicie i w efekcie wylądowaliśmy na 24 godziny w areszcie w Kambodży. Proszę mnie nie pytać, w jakim towarzystwie przyszło mi spędzać te godziny.

To może teraz przyjemniejsze pytanie. Z pewnością jadł Pan niezwykle oryginalne potrawy - które szczególnie zapadły w pamięć?
W Wietnamie próbowałem kobry. Bardzo mi posmakowała. Co więcej, piłem także krew z węża, bo powiedziano nam, że bardzo dobrze wpływa na potencję. Jeden z kolegów dowiedziawszy się natomiast, że serce kobry to najlepszy na świecie afrodyzjak, bez zastanowienie połknął od razu całe!

Taka wyprawa wymaga nie tylko dostosowania się do lokalnej kuchni, lecz także nawiązania porozumienia z ludźmi. Problemy z językiem czy komunikacją się zdarzały?
Raczej nie, choć mieliśmy jedną ciekawą sytuację z językiem związaną. Na granicy brazylijsko-argentyńskiej, gdzie znajdują się przepiękne wodospady Iguazu, natknęliśmy się na znaną podróżniczkę Beatę Pawlikowską. Nie byliśmy pewni, czy to ona, dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy mówi po polsku. Podczas rozmowy okazało się, że od miesiąca podróżuje po Ameryce Południowej. W pewnym momencie zapytała, jak po hiszpańsku mówi się „powodzenia”, a my w pięciu chłopa, bo podróżowaliśmy wtedy w większej grupie, stanęliśmy z rozłożonymi rękami i nikt z nas nie znał odpowiedzi. Do tej pory nie pamiętam tego słowa!

Jak długo pozostanie Pan teraz w Polsce?
Nie mogę złożyć oficjalnej deklaracji, ale myślę już o kolejnych podróżach. Zastanawiam się nad priorytetem - czy najważniejsze jest to, żeby odwiedzić wszystkie państwa na świecie, czy wybrać, choćby i po raz kolejny, te najbardziej mnie pociągające... Wszystko przede mną.
Życzę w takim razie dobrych wyborów i dziękuję za rozmowę.

World Expedition 2015
Kielczanin Jacek Słowak zwiedził wraz z przyjacielem Michałem Szpakiem sześć kontynentów: Azję, Australię i Oceanię, Amerykę Północną, Południową, Afrykę, Europę, a w nich łącznie 35 krajów, przejechał prawie 80 tysięcy kilometrów w ciągu niecałych sześciu miesięcy. Podróżował chyba wszystkimi możliwymi środkami lokomocji, nie wyłączając balonów czy riksz.
Jak sam mówi, budżet przewidziany na wyprawę nie był wielki - dziennie miał do wydania 80 złotych. Musiał za to opłacić noclegi, zapewnić sobie jedzenie, zwiedzanie zabytków, podróże. Gdy brakowało pieniędzy, oszczędzał na jedzeniu i przez kilka dni głodował. Jak mówi - dało się wytrzymać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie