MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zatańczyć w ciemnościach

Iza Bednarz
Rodzina w komplecie bywa rzadko, bo rodzice ciągle podróżują, dlatego Mieszko "przylepia” się do nich, kiedy są wreszcie razem.
Rodzina w komplecie bywa rzadko, bo rodzice ciągle podróżują, dlatego Mieszko "przylepia” się do nich, kiedy są wreszcie razem. D. Łukasik
Aktywizacją niepełnosprawnych zajmuje się wiele instytucji, ale Agnieszka i Wojtek robią rzeczy niezwykłe.

Agnieszka Maj

Agnieszka Maj

absolwentka Wydziału Zarządzania i Administracji w kieleckiej Wyższej Szkole Pedagogicznej, ma dyplom politologa. Współpracowała przy organizacji I Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach, pracowała w Targach Kielce, Centrum Wspierania Biznesu przy Staropolskiej Izbie Handlowej. Pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego. Pasjonuje się tworzeniem opisów krajoznawczych dla niewidomych i niedowidzących. Śmieje się, że opowiada nałogowo. Uwielbia gotować, zwłaszcza potrawy podpatrzone podczas podróży zagranicznych.

Agnieszka mocno ściska rękę na przywitanie. Wojtek czeka z wyciągniętą dłonią, w kącikach uśmiechu czai mu się przekora. Kiedy ludzie rzucają się, żeby mu pomóc przy wysiadaniu z autobusu, osadza ich dowcipem: "przepraszam, muszę mieć swobodę laski!".

Oboje z Agnieszką zajmują się aktywizacją zawodową niewidomych. Uczą obsługi komputera, języka angielskiego, komunikacji interpersonalnej, prezentowania swoich mocnych stron. Przekonują, że życie ma sens, a samodzielny nie oznacza samotny. Prowadzą w Kielcach jedyną taką firmę w Polsce.

Nerwy zabierz ze sobą

Trafiłam na odprawę grupy niepełnosprawnych przed wyjazdem na staż aktywizacji zawodowej do Włoch. Wyjazd organizuje Caritas diecezji kieleckiej wspólnie z Agnieszką i Wojtkiem Majami. 25 osób z całej Polski będzie przez dziewięć tygodni uczyć się, że nie są ludźmi drugiej kategorii, a ich niepełnosprawność nie jest przeszkodą w podjęciu pracy. Dodatkowo nauczą się obsługi komputera, lizną języka angielskiego. Są w różnym wieku, od absolwentów szkół średnich po osoby powyżej 45 lat. Inwalidzi pierwszej grupy, głównie z powodu wad wzroku. Większość długotrwale bezrobotna, niektórzy pracują dorywczo. Wszyscy mocno zdeterminowani.

Krzysiek jest podopiecznym Domu dla Niepełnosprawnych w Piekoszowie. Umie i lubi gotować, trochę pogrywa na organach, uczy się niemieckiego, dorywczo pracował jako opiekunka do dzieci. Szuka stałej pracy. Kinga mieszka z mężem w Busku Zdroju, oboje są na rencie. - Jestem po dwóch wypadkach, mam niedosłuch, dyskopatię, porażenie, silnie niedowidzę. Nie udało mi się skończyć nic więcej oprócz szkoły podstawowej, bo ciągle byłam w szpitalach i mam kłopoty z pamięcią - mówi. - Ale bardzo chcę znaleźć pracę. Ja wszystko chętnie robię: sprzątam, gotuję, piorę. Chciałabym, żeby ktoś dał mi szansę. Mam nadzieję, że nauczę się skutecznie szukać pracy. Ten staż to dla mnie jedyna szansa na życie. Żeby nie budzić się rano i jedyne, co robić, to zmagać się z własną chorobą.

Łukasz urodził się z porażeniem mózgowym, skończył liceum poligraficzne i nie ma dalszych planów na życie. Nieśmiały introwertyk. - Na czym umiesz grać? - przepytuje go Wojtek Maj. - Na niczym, chyba na nerwach - wycofuje się chłopak.
- Dobra, zabierz nerwy z sobą!

Świat według Wojtka

Wojtek nie znosi martyrologii. Kiedy studiował anglistykę w Katowicach, był lokalną osobliwością. Przychodził na egzamin z litrem mleka, grywał na gitarze i różnych instrumentach w klubach studenckich, śpiewał. Kolorowa postać. - Rzucałem się w oczy, bo niewidomy, a tu gra i jeszcze śpiewa. Jakbym był widzący, pewnie by mi przebaczyli nawet to mleko na egzaminach. A tak wszyscy na mnie zwracali uwagę - wyjaśnia. - Na przystanku w Katowicach dostałem od gościa gazetą po pysku za to, że grałem na gitarze i nie chciałem pieniędzy.

- Można przepłakać całe życie, a można też odkrywać je na nowo - wykłada swoją filozofię życiową. - Zawsze są problemy na styku pełnosprawna większość i niepełnosprawna mniejszość. W jaki sposób człowiek sobie poradzi, zależy od jego postawy wobec świata, od tego czy świat jest jego trudnym przyjacielem czy uprzykrzonym wrogiem. A świat jest obojętny i w ogóle nie jest do nas nastawiony, a jeśli już to raczej przyjaźnie. Wiele osób chce nam pomagać, co z tego, że nie potrafią? Czy mam gniewać się na nich, że przenieśli mnie przez jezdnię i trochę ubrudziłem sobie włosy, bo akurat zwisała mi głowa? Przecież mam w domu prysznic. Można też społeczeństwo edukować. Na przykład przy wysiadaniu z pojazdu wszyscy chcą mnie z niego wynieść, więc mówię mój techniczny tekst o lasce i nikt się nie obraża.

Swoją pracę traktuje jak misję życiową. - Jest dużo firm, które wyposażają niepełnosprawnych w sprzęt komputerowy, ale zazwyczaj wszystko kończy się na krótkim przeszkoleniu. Od tego nie zmieni się nastawienie człowieka do życia. Trzeba pomóc mu zbudować siebie na nowo - mówi. Ale dopiero z Agnieszką zrealizował swoją koncepcję poprawy świata.

Świat według Agnieszki

Agnieszka jest mistrzem opowieści. Wokół słuchacza buduje od razu całą przestrzeń z detalami krajobrazu, kolorami. - Dzięki niej pierwszy raz w życiu zobaczyłem dolinę Równicy - mówi Wojtek. Poznali się przez jego kolegę, który szukał asystentki zarządu do Browaru Żywiec, "co by była młoda, rzutka i znała angielski". - Ja nie miałem takich znajomości, ale przez znajomych tłumaczy rozpuściłem wici i dowiedziałem się, że jest w Kielcach taka Agnieszka - opowiada Wojtek. - Zadzwoniłem, przedstawiłem się i walnąłem: "Wie pani, kolega mi mówił, że jest pani młoda, rzutka, zna język angielski, niech pani jedzie zatrudnić się jako asystentka zarządu do Żywca".

Agnieszkę zatkało. Z Żywca nic nie wyszło, bo akurat urządzała misję handlową w Szwajcarii, ale znajomość telefoniczna z dziwnym facetem pozostała. Dwa lata umawiali się na kawę i nie mogli się spotkać, bo Agnieszka nie miała czasu. Niezrażeni kontynuowali znajomość. - Jak nie wiedziała, jak jest na przykład prestidigitator po angielsku, to dzwoniła do mnie - śmieje się Wojtek.

Stopniowo rozmowy wydłużały się. Któregoś razu Wojtek pojechał do Ustronia na wakacje do domu Polskiego Związku Niewidomych. Pewnego dnia zadzwoniła Agnieszka. Wygadała się, że jest zmęczona, chciałaby odpocząć. - Niech pani przyjedzie, może w końcu się spotkamy na tej kawie - skusił ją. Wybrali się do "Zbójnickiej Chaty" na Równicy na obiad. - Była piękna pogoda. Agnieszka już wtedy dała popis swoich zdolności opisowych. A ja pierwszy raz w życiu miałem wrażenie, że oglądam z góry tę dolinę. Po drodze zahaczyliśmy o kolibę "Pod Czarcim Kopytem", gdzie dają tylko grzane piwo i solone orzeszki, posiedzieliśmy, pogadaliśmy, zeszliśmy z Równicy na piechotę i tak się zaczęło - tym razem to on opowiada.

- Robiłam w życiu różne rzeczy, mam dyplom politologa, zajmowałam się spedycją targową i drogową, organizowaniem ekspozycji targowych, ale gdzieś tam w środku mnie był nauczyciel - przyznaje się Agnieszka. - Kiedy urodził się nasz syn, zdecydowałam się zająć na poważnie tym, co robił Wojtek.

Fascynowało ją "ulepianie" człowieka od początku, a raczej pomaganie mu w tym procesie. - Ludziom, którzy nagle stracili wzrok, załamuje się cały świat, tracą pracę, znajomych, małżonków. Trzeba ich przekonać, że da się dalej żyć. Nie chodzi o to, żeby się oszukiwać, ale żeby dołożyć trochę starań, zaufać komuś, a przede wszystkim sobie. Nawet zaszaleć i podjąć odważne decyzje - mówi.

Wojciech Maj

Wojciech Maj

pochodzi z Galicji, jest anglistą i tłumaczem przysięgłym języka angielskiego, zajmuje się aktywizacją zawodową niewidomych i niedowidzących, od 7 lat wspólnie z żoną prowadzi firmę Medison zajmującą się wszechstronną obsługą osób z wadami wzroku. Gra na flecie, gitarze, instrumentach klawiszowych i innych. Miłośnik podróży i kuchni swojej żony. Mają siedmioletniego syna Mieszka.

Zmień się dla świata

Na pierwszy staż, który organizowali w 2003 roku, zaprosili swoich znajomych kursantów. Pojechało osiem osób. Drugi i trzeci, przygotowywane wspólnie z Caritasem i Polskim Związkiem Niewidomych, ściągnął przynajmniej dwa razy tylu chętnych. Ale staże to tylko odprysk ich działalności. W sumie przeszkolili już ponad 500 niepełnosprawnych, głównie niewidomych i niedowidzących. Kursy i staże finansują Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, Unia Europejska i Urząd Pracy. O dofinansowanie takiego kursu może starać się każdy niepełnosprawny.

- Najważniejsze to przełamać się. Zrozumieć, że ma się w sobie potencjał - tłumaczy Wojtek. - Każda z tych osób, nawet najbardziej zapyziała w swojej niepełnosprawności coś ma: albo czyta książki, albo uczestniczy w jakichś zajęciach organizowanych przez Polski Związek Niewidomych, jeździ na tandemie, gra w brydża, tańczy. Z tej grupy kilkunastu osób ludzie dowiadują się, że można jeszcze robić coś więcej, nie tylko te książki czytać. Poznają różne rodzaje aktywności. Taki człowiek uświadamia sobie, że oprócz tego, co robi, bo życie wepchnęło go w taką koleinę, może robić coś innego, a jak jest odważny, to nawet coś, czego żadna z tych osób nie robi, a jemu się kołacze w głowie, że chciałby na przykład przepisywać teksty z taśmy albo sam pojechać do Warszawy. Pełnosprawny wsiada do pociągu i jedzie. A niewidomy myśli: zgubię się w tych moich ciemnościach. Uczymy trochę odwagi i że to nie wstyd poprosić o pomoc. Samodzielność nie polega na samotności. To są dwa różne słowa. Inaczej nie byłyby potrzebne oba.

Zajęcia z komunikacji to konik Agnieszki. - Bariery komunikacyjne tkwią w każdym, bo każdy ma w sobie stronę, której nie lubi, wstydzi się. Z tą stroną też trzeba żyć i trzeba czasem ją pokazać - mówi. - Ludzie do prostych zagadnień podchodzą z rezerwą: wielka mi rzecz, zaprezentować się. A kiedy przychodzi do wykonania tego ćwiczenia, są nerwy, drżenie rąk i okazuje się, że wcale nie jest tak prosto. Ale w miarę konsekwentnego prowadzenia zajęć przełamują się, zabierają głos, bronią swojego zdania przed dużym forum.

Pracują nawet nad wyglądem zewnętrznym kursantów. - Kto powiedział, że jak nie widzę, to nie mogę się cieszyć nową bluzką? Wystarczy 9 euro, żeby poprawić swój wygląd. Wielu niewidomych chowa się za ciemnymi okularami jak za tarczą. Zakładają te "mrówy" ze stacji benzynowej i od razu widać, że coś z nimi nie tak. A przecież można wybrać zgrabne okulary i zabłysnąć dyskretną elegancją - Wojtek z dyskretną elegancją prezentuje modne "ciemniówki". - Jak taki gość wejdzie i ktoś zrobi yyyh, to jemu już nie trzeba mówić - stary, wyglądasz dobrze. On to czuje. Powstaje w nim przekonanie - no tak, nie wyglądam jak ostatnia łajza, umiem się pokazać od najlepszej strony, dowiedziałem się nawet jak mogę stawić czoła pracodawcy, który mnie zapyta: "proszę pana, a kto będzie z panem chodził siusiu?". Na przykład mogę mu wypalić: "A z panem kto chodzi?"

Ksiądz Krzysztof Banasik, zastępca dyrektora Caritas diecezji kieleckiej

Ksiądz Krzysztof Banasik, zastępca dyrektora Caritas diecezji kieleckiej

- Mimo że aktywizacją niepełnosprawnych zajmuje się wiele instytucji, Agnieszka i Wojtek robią rzeczy niezwykłe. Potrafią stworzyć taki klimat, dać tyle energii, że ludzie naprawdę zaczynają wierzyć w siebie. Staże doskonalenia zawodowego dla niepełnosprawnych pomagają ludziom uwierzyć w siebie. Po ubiegłorocznym wyjeździe okazało się, że część osób znalazła pracę, a ci, którym się to nie udało, przynajmniej aktywnie jej szukają, wyrwali się z bierności, znaleźli grupę przyjaciół.

Świat marzeń

Agnieszka i Wojtek mają świadomość, że szkoleniami tylko zapalają iskrę. - Tego rozpędu wystarczy na miesiąc, potem będzie malał, dlatego bardzo ważne jest, żeby kursanci jak najszybciej podejmowali decyzje, co chcą dalej robić - tłumaczą. Z ich pierwszego stażu wszystkie osiem osób pracuje albo studiuje. - Dwie osoby są zatrudnione w naszej firmie jako nauczyciele, jedna prowadzi stronę internetową, jedna zajmuje się wyszukiwaniem informacji w Internecie.

Często kursanci pytają ich: "ale co ja mogę robić?" - Każdy musi mieć swój pomysł, nie można zaplanować komuś życia. Każdy może wnieść swoją aktywność - uważa Agnieszka. - Wielu ludzi tego nie potrafi. Dostają wolną rękę, i pytają zakłopotani: co ja mam zrobić z tą wolnością? Jeszcze nie potrafią samodzielnie działać. Dlatego muszą dostać coś na rozpęd. Staramy się dawać im ten rozpęd.
Według Wojtka w Polsce ciągle jeszcze jest syndrom pracowników jak się patrzy. Jak się patrzy, to pracują... - A przecież to fantastyczny układ - jestem samodzielny, sam sobie wyznaczam obowiązki, jestem swoim szefem.

Przez ostatnie kilka lat Agnieszka i Wojtek mieszkali w całej Polsce, bo dojeżdżali do swoich klientów. W ubiegłym roku wreszcie kupili w Kielcach dom. Marzy im się, żeby wybudować małe centrum szkoleniowe z kilkoma pokojami. - Chcielibyśmy, żeby nasi klienci mogli przyjechać do nas ze swoimi opiekunami i żeby poczuli, że są w pełni akceptowani. To byłby model rehabilitacji rodzinnej - tłumaczą.
Szukanie miejsca na taki ośrodek stało się ich hobby od kilku lat. Na razie z determinacji zagospodarowali garaż przy domu na pokój z łazienką dla kursanta z opiekunem.

Mają też drobne marzenia. Agnieszka uwielbia podróżować i opowiadać o tym. Z tych wędrówek przywozi przeróżne przyprawy i specjały tamtejszych kuchni, które potem testuje z powodzeniem na gościach. Na wypadek niespodziewanej wizyty zawsze ma w zanadrzu ślimaki, kurczaka w czekoladzie, windalu albo inną egzotykę. Wojtkowi marzy się, żeby doczekać ładnej pogody, usiąść z rodziną na tarasie, wziąć szklaneczkę napoju i zapalić cygaro. Bo kto powiedział, że nie można tańczyć w ciemnościach?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie