Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Donaldówka" - rura na postrach. Ocenia ją już drugi ekspert od broni palnej. Czy to terrorystyczne narzędzie?

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
"Donaldówka” używana podczas lutowej manifestacji w Hucie Stalowa Wola.
"Donaldówka” używana podczas lutowej manifestacji w Hucie Stalowa Wola. Z. Surowaniec
Najsłynniejsza polska rura to pochodząca z Huty Stalowa Wola "Donaldówka". Służyła związkowcom Solidarności do detonacji petard na manifestacjach.
Henryk Szostak przy najnowszym egzemplarzu rury do detonacji petard.
Henryk Szostak przy najnowszym egzemplarzu rury do detonacji petard. Z. Surowaniec

Henryk Szostak przy najnowszym egzemplarzu rury do detonacji petard.
(fot. Z. Surowaniec)

Biegły z tytułem profesora uznał jednak, że to groźna broń samodziałowa, wykonana domowym sposobem. I że podobnej używają palestyńskie bojówki terrorystyczne Hamas do walki z Izraelem.

"Donaldówka" znajduje się w depozycie Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście i diabli wiedzą, co z tego wyniknie. Prokuratura wszczęła śledztwo, a związkowcy domagają się zwrotu rury, która jest ozdobą manifestacji i wzbudza powszechne zainteresowanie. Do tego stopnia, że dziennikarzy bardziej interesuje właśnie rura niż to, o co walczą związkowcy.

ŚWIADEK PROTESTÓW

Rura z przyspawaną podpórką i celownikiem jest od sześciu lat stałym elementem związkowych protestów. A raczej była, dopóki nie zarekwirowali jej warszawscy policjanci na marcowej manifestacji pracowników przemysłu zbrojeniowego. Wracający z protestu autobus ze związkowcami Solidarności z Huty Stalowa Wola, został zatrzymany na jednej z głównych ulic stolicy. Policja zachowała szczególne środki ostrożności. Pod autobus podjechało sześć policyjnych wozów. Policjanci zabrali "Donaldówkę", spisali do kogo należy i pozwolili ludziom odjechać.

Ciekawa jest historia powstania rury. Powstała, bo niektórzy mieli już dość wybuchających pod nogami petard. Właśnie w roku 2003 wirująca petarda rzucona w górę na manifestacji przed siedzibą starosty stalowowolskiego, upadła na ramię dziennikarki i eksplodowała przy jej uchu, co spowodowało przykre konsekwencje dla jej zdrowia. Pogotowie zabrało ją do szpitala i przeleżała tam kilka dni.
Wtedy ktoś wpadł na pomysł, aby zrobić urządzenie do detonacji petard. - Bo rzeczywiście, petardy rzucane były pod nogi. Kilka eksplodowało nawet przy mojej nodze, a to bardzo nieprzyjemne - przyznaje szef hutniczej Solidarności, Henryk Szostak.

DOSKONALSZA WERSJA

- Pierwsza rura powstała na stalowni - przypomina Szostak. - Miała grube ścianki, nie miała denka, nie była tak bezpieczna - pamięta. Ale już wywoływała zainteresowanie, kiedy była niesiona w pierwszym szeregu na manifestacjach. Druga wersja była już znacznie doskonalsza. I nic w tym dziwnego, bo wykonali ją na Z-5, czyli w Centrum Produkcji Wojskowej, specjalizującym się w produkcji broni pancernej. Miała denko, na które spadały petardy, podpórkę i celownik, który był raczej ozdobą.

Pierwotnie rura nazywana została "Luśnią" od nazwiska srogiego wachmistrza z powieści sienkiewiczowskiej. Wrzucane do "Luśni" petardy bezpiecznie eksplodowały, w przeciwieństwie do rzucanych pod nogi czy nawet na ludzi. Były to czasy rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej i szybko "Luśnia" została przemianowana na "Millerówkę", od nazwiska lewicowego premiera.

Rządy Jarosława Kaczyńskiego przeszły bez wielkich eksplozji, bo Solidarność jawnie go wspierała. Nie powstała więc "Kaczorówka". Dopiero kiedy nastał Donald Tusk, rura została odkurzona i przemalowana na "Donaldówkę". Ten rok był dla "Donaldówki" bardzo pracowity. W lutym doszło do wielkiej manifestacji w hucie, po upadku zatrudniającego blisko tysiąc ludzi Zakładu Zespołów Mechanicznych. Rura grzała się na mrozie przed budynkiem dyrekcji od wrzucanych do niej petard.

EMERYTOWANY BOMBARDIER

Potem wywieziona została na postrach do Rzeszowa, gdzie doszło do wielkiej manifestacji, jakiej stolica województwa nie widziała. I wreszcie "Donaldówka" pojechała ze związkowcami do Warszawy. Jak zwykle obsługiwał ją emeryt, Zdzisław Kulig, zwany bombardierem, bo kochał eksplozje. Z werwą używał także korkowca, przypominającego prawdziwy pistolet. Z tego powodu, po opublikowaniu zdjęcia strzelającego Kuliga w "Echu Dnia", policja prowadziła nawet dochodzenie, czym jest ta groźnie wyglądająca broń.

Henryk Szostak dziwi się, co takiego się stało, że nagle "Donaldówką" zainteresowali się warszawscy policjanci. Bo przecież od lat z rurą nikt się nie krył. Dobrze znali ją policjanci w Stalowej Woli, w Rzeszowie, także w Warszawie. - Była na wielu manifestacjach, a dopiero kiedy użyto jej podczas manifestacji pracowników przemysłu zbrojeniowego, została uznana za niebezpieczną broń - dziwi się.

Przede wszystkim związkowcy postanowili na własną rękę sprawdzić, co jest bronią, a co nią nie jest. - W słowniku Gutenberga wyczytałem, że broń to rzecz, która przez odpowiednie użycie stwarza zagrożenie dla życia. Nawet długopisem można człowieka pozbawić życia - mówi szef hutniczej Solidarności.

AUTORYTET OD BRONI

Związkowcy napisali więc list do Antoniego Rusinka, dyrektora należącego do huty Centrum Produkcji Wojskowej, jakie ma zdanie o "Donaldówce", jak ocenią tę "broń". Odpowiedź na razie nie przyszła. - Rusinek jest dla nas autorytetem, bo produkuje dobrej jakości broń pancerną - uśmiecha się Szostak.

I w siedzibie Solidarności prezentuje kolejny egzemplarz rury, jeszcze pachnącej świeżością, gotowej do użycia, gdyby przyszła godzina ogniowej próby. Na razie bez nazwy. Będzie używana - jak zajdzie potrzeba - obok beczki na kółkach, która też służy o detonacji petard, ale nie wzbudza takich emocji jak "Donaldówka".

Tymczasem, jak nam powiedział szef warszawskiej prokuratury Robert Myśliński, powołany został drugi ekspert do oceny jaki rodzaj materiału wybuchowego znajduje się wewnątrz "Donaldówki". - A niech sprawdzają, przekonają się, że to resztki petard - dogaduje zastępca szefa hutniczej Solidarności, Kazimierz Rychlak.

ZLECONE PRZESŁUCHANIE

A z Rychlakiem rozmawialiśmy we wtorek po południu, kiedy był po przesłuchaniu w komendzie policji. Bo warszawska prokuratura zleciła przesłuchanie Rychlaka, który podczas zatrzymania autobusu w Warszawie przyznał, że rura jest pod jego pieczą.

- Nasi policjanci są bardzo mili, zrobili, co do nich należało i przesłuchali mnie - przyznał. A na koniec użył sobie na warszawskiej prokuraturze: - Ktoś dorobił dramatyczną historię do kawałka rury. Jak tak dalej pójdzie, to każdego hydraulika, który niesie rurę, będzie można uznać za terrorystę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie