Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po aferze bankowej w Grębowie ciąg dalszy procesu. Przed sądem przesłuchani zostali członkowie Rady Nadzorczej

Marcin Radzimowski
Marcin Radzimowski
Jako pierwszy przez dwie godziny wyjaśnienia składał Marian R. Na siedząco, możliwie blisko sędziego Macieja Olechowskiego, z uwagi na poważne problemy z chodzeniem i ze słuchem
Jako pierwszy przez dwie godziny wyjaśnienia składał Marian R. Na siedząco, możliwie blisko sędziego Macieja Olechowskiego, z uwagi na poważne problemy z chodzeniem i ze słuchem Marcin Radzimowski
Były przewodniczący Rady Nadzorczej Banku Spółdzielczego w Grębowie oraz jego zastępczyni zostali przesłuchani w procesie dotyczącym wielomilionowych przekrętów bankowych, które w konsekwencji doprowadziły do bankructwa banku. Przed Sądem Okręgowym w Tarnobrzegu we wtorek 21 listopada 85-letni Marian R. nie przyznał się do winy, choć w końcowym etapie wiedział już, że doszło do wyłudzenia kredytów wysokości 19 milionów złotych, a jego podpis został podrobiony na bankowych dokumentach.

Proces "banksterów" z Banku Spółdzielczego w Grębowie

Przypomnijmy, że to ciąg dalszy procesu byłych pracowników banku i członków rady nadzorczej placówki, którym prokuratura przestawiła szereg zarzutów. Najpoważniejsze usłyszała była prezes banku, Janina K. Informowaliśmy o tym: Bank Spółdzielczy w Grębowie doprowadzili do bankructwa, chcąc zarobić miliony na giełdzie.

Na środę 22 listopada sąd zaplanował przesłuchanie Krzysztofa K., syna byłej prezeski banku. Dzień wcześniej - we wtorek, sąd przesłuchał dwójkę byłych członków prezydium Rady Nadzorczej Banku Spółdzielczego w Grębowie, 85-letniego Mariana R. i 81-letnią Helenę K. Oboje to bardzo schorowani ludzie w bardzo podeszłym wieku.

Jako pierwszy przez dwie godziny wyjaśnienia składał Marian R. Na siedząco, możliwie blisko sędziego Macieja Olechowskiego, z uwagi na poważne problemy z chodzeniem i ze słuchem. Senior nie przyznał się do stawianych mu zarzutów braku sprawowania należytego nadzoru nad bankiem. Na początku opowiedział, jak to się stało, że w ogóle trafił do Rady Nadzorczej banku, a której zasiadał przez trzy kadencje, więc 12 lat. Zostały wybrany jako delegat z sołectwa Wydrza, następnie spośród 30 delegatów w kolejnym głosowaniu do sześcioosobowej Rady Nadzorczej banku, a z czasem także na przewodniczącego tejże rady.

- Byłem społecznikiem, radnym gminnym, prezesem OSP Wydrza, także prezesem zarządu gminnego OSP. Można powiedzieć, że cieszyłem się poważaniem i dlatego zostałem wybrany jako delegat z sołectwa - mówił Marian R. - Z Janiną K. nie miałem nic wspólnego, ona z innego sołectwa jest. Ja w ogóle nie miałem częstych kontaktów z personelem banku, który zasiada tutaj na ławie oskarżonych.

  • - Czy miał pan kiedyś cokolwiek wspólnego z bankowością? - dociekał sędzia Maciej Olechowski.
  • - Z wykształcenia jestem rolnikiem, skończyłem technikum rolnicze. Byłem społecznikiem, wydawało mi się, że dam sobie radę. Bycie prezesem OSP to też nie jest taka prosta sprawa. Nie miałem obycia w materiałach stricte bankowych - przyznał szczerze oskarżony.
  • - Czy wie pan, co to jest maksymalny limit koncentracji? - to kolejne pytanie sędziego.
  • - Nie wiem - odparł oskarżony.
  • - Czy zna pan Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej w sprawie wymogów ostrożnościowych dla instytucji kredytowych i firm inwestycyjnych? - padło kolejne pytanie.
  • - Nie wiem co to - odparł oskarżony.

Po kolejnych pytaniach i odpowiedziach było wiadomo, że przewodniczący Rady Nadzorczej Banku Spółdzielczego w Grębowie nie miał w zasadzie żadnego pojęcia o prawie bankowym, o funkcjonowaniu instrumentów finansowych, a nawet o swoich prawach, jako przewodniczącego Rady Nadzorczej banku. Mógł, o czym nie wiedział, powołać biegłego rewidenta, żeby zweryfikować dokumenty bankowe, które przez lata przedkładał mu zarząd banku.

- Proszę wysokiego sądu, my, jako rada nadzorcza, nie mieliśmy powodów podejrzewać, że coś jest nie tak. Informacje od instytucji z zewnątrz były takie, że bank działa bardzo dobrze, nawet miał trzecie czy czwarte miejsce w jakimś rankingu banków spółdzielczych. Także wszystkie audyty i dokumenty z kontroli biegłego rewidenta z Warszawy świadczyły o tym, że bank funkcjonuje prawidłowo - wyjaśniał Marian R.

Dodał, że co jakiś czas kontrolowano wyrywkowo po dziesięć kont bankowych, historię operacji. I wszystko było w porządku. Kiedyś nawet w rozmowie z członkiniami prezydium rady (zastępczyni i panią sekretarz) zaproponował, żeby może nieco głębiej sprawdzić, ale w odpowiedzi usłyszał: "Skoro wszystko jest dobrze, to po co chcesz szukać dziury w całym?".

Ciekawym fragmentem wyjaśnień był ten dotyczący wydarzenia, które w obliczu zarzutów stawianych oskarżonemu Marianowi R. było niezwykle istotne. To było w czasie, kiedy do banku miał przyjechać biegły rewident.

- Przed południem, około godziny 10 do mnie do domu przyjechała pani prezes z synem obecnym tu na sali. Przedstawili mi cztery wnioski kredytowe - na panią prezes, na jej męża i na dwóch synów. Te kwoty były horrendalne, w milionach (z odczytanych później wcześniejszych wyjaśnień oskarżonego wiadomo, że chodziło o 19 milionów złotych - przyp. autor.). Powiedziałem, że ja tego nie podpiszę. Dodam, że Prezydium Rady Nadzorczej musiało akceptować kredyty udzielane członkom zarządu banku, ale ich rodzinom już nie. Zauważyłem, że tam są daty wypłaty sprzed chyba dwóch miesięcy, czyli te pieniądze już zostały wypłacone. Chodziło im o to, żeby to wszystko w dokumentach grało.

O próbie bezprawnego zaciągnięcia kredytu wysokości 19 milionów złotych nie powiadomił Komisji Nadzoru Finansowego, mimo że maksymalny limit koncentracji środków banku to około 10 milionów złotych i miał tego świadomość.

Wkrótce okazało się, że te cztery wnioski o udzielenie kredytów na 19 milionów złotych i tak zostały "załatwione", bo pojawiły się na nich podpisy Mariana R. W sądzie zarzekał się, że nie podpisał dokumentów, w zeznaniach na policji mówił, że może postawił jedną parafkę. Podpisy się jednak pojawiły. Pozostałe dwie członkinie Prezydium Rady Nadzorczej widząc podpisy szefa, też się podpisały. O wszystkim Marian R. dowiedział się tydzień później, ale też nie zgłosił tego do KNF, nie powiadomił też (o podrobionych podpisach) policji. Zamiast tego zwołał nadzwyczajne spotkanie Prezydium Rady Nadzorczej z zarządem banku.
- Powiedziałem "Coś ty prezeska zrobiła?", na co ona odarła, że bierze to wszystko na siebie i że wszystko spłaci. Wierzyłem jej, że to załatwi. Jakoś zaufałem jej, chociaż zostałem oszukany - mówił oskarżony Marian R., a na koniec ze wzruszenia zalał się łzami.

Po przerwie sąd rozmawiał z Heleną K., byłą zastępczynią Mariana R. Kobieta z uwagi na fatalny stan zdrowia i złe samopoczucie nie chciała składać wyjaśnień ani odpowiadać na pytania. Sędzia ograniczył się więc do odczytania jej wcześniejszych wyjaśnień. Wynikało z nich, że ona znała się na sprawach bankowych, ale jako rada nadzorcza oceniali przedkładane im dokumenty. A z tych wynikało, że sytuacja banku jest dobra.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie