MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek zawinięty w całun miał grupę krwi B. I bardzo cierpiał

Grażyna Starzak
Naukowcy są bezradni. Nie potrafią wyjaśnić wielu tajemnic płótna, w które miało być owinięte ciało Chrystusa. Może trzeba będzie poczekać na nowe metody badawcze. Być może wielu spraw nigdy nie rozstrzygniemy - mówi profesor Aldo Guerreschi, badacz i najwybitniejszy fotograf relikwii

Prawie sto tysięcy Polaków

Prawie sto tysięcy Polaków

wybiera się niebawem do Turynu, żeby zobaczyć rzadko wystawianą, cenną dla chrześcijan relikwię - Całun Turyński. Płótno, w które miało być zawinięte ciało Chrystusa po zdjęciu z krzyża, jest przechowywane od 400 lat w turyńskiej katedrze św. Jana Chrzciciela. Po raz pierwszy zostało wystawione na widok publiczny w 1356 r. w Lirey, małej miejscowości na północy Francji. Ostatni raz wierni mogli go obejrzeć w 2010 roku. Wówczas prorokowano, że minie sporo czasu, zanim znowu zobaczymy tę relikwię. Tymczasem, zgodnie z decyzją papieża Franciszka, w tym roku, od 19 kwietnia do 24 czerwca ponownie będzie okazja do obejrzenia jej. Na oglądanie całunu - jest ono bezpłatne - zapisało się ponad milion osób z całego świata. Tegoroczne wystawienie całunu na widok publiczny będzie trzecim (a właściwie drugim) w tym stuleciu.

To najdokładniej przebadany obiekt o historycznym znaczeniu na świecie. Mimo to wciąż nie ma jasnego wytłumaczenia, w jaki sposób na tym płótnie powstał obraz ukrzyżowanego. Dlaczego?
Całun Turyński badali naukowcy wielu dyscyplin. W 1978 r. wybitni specjaliści z USA. Korzystali z doskonałej aparatury. Prowadzili pracę nad całunem przez ponad 100 godzin! Pobrali z niego ponad 2500 próbek, które można badać do dzisiaj. Jeśli tylko ktoś ma kompetencje i odpowiednią aparaturę. Doszli do wniosku, że rany na płótnie są autentyczne, a krew jest ludzka. Stwierdzili, że płótno musi pochodzić z Bliskiego Wschodu, na co wskazują między innymi pyłki roślin z tamtego regionu, i że człowiek owinięty w całun został ukrzyżowany. W pewnym momencie zawiesili badania. Powiedzieli, że wrócą do sprawy, jeżeli zostanie wynaleziona jakakolwiek nowa technika badawcza. Włosi pod kierunkiem wybitnego specjalisty - profesora Paolo di Lazaro podjęli próbę wykonania całunu. Pracowali nad tym ponad pięć lat. Eksperyment się nie udał.
Narzędziem weryfikacji niemożliwego do wyjaśnienia cudu Człowieka z Całunu stał się postęp techniki fotograficznej?
To prawda. W 1898 roku entuzjasta nowego wynalazku, jakim była fotografia, włoski adwokat Secondo Pia wykonał pierwsze zdjęcie całunu. Chciał, by obraz świętego płótna ujrzały szerokie rzesze ludzkie. Zupełnie dlań nieoczekiwanie na wywołanej kliszy, w negatywie, pojawił się pozytywowy, wierny obraz człowieka. Już wtedy zyskał on miano Człowieka z Całunu. Na tej podstawie wydedukowano, iż to właśnie negatyw musi być efektem odbicia, które utrwaliło się na płótnie. Jednakże sama idea negatywu, jako odwrotności rzeczywistości, tak ściśle związana z fotografią, sprawiła, że abstrakcja przeszła do sfery konkretu. Przed pojawieniem się fotografii jako takiej pojęcie negatywu było bowiem czymś zupełnie niezrozumiałym. Dlatego adwokata Secondo Pia posądzono wręcz o magię i czarnoksięstwo.
I trzeba było poczekać na Giuseppe Enriego?
Tak, do 1931 roku, kiedy sfotografował całun nowocześniejszym sprzętem, nie tylko potwierdzając wcześniejszy wynik, ale dodając rozmaite szczegóły, co stało się nowym bodźcem dla dalszych badań. Na ich podstawie ustalono, że wizerunek powstał wskutek leciutkiego utlenienia powierzchniowego lnianych włókien płótna. I właśnie tutaj sprawą zasadniczej wagi okazuje się znajomość biało-czarnej fotografii, która ze swej natury dąży do skoncentrowania i skontrastowania przedmiotu, czyniąc w ten sposób z nieuchwytnego obrazu coś zrozumiale widzialnego. Ponadto, gdy wykonano drugą serię fotografii, materiały stosowane do negatywów były dość szczególne, gdyż na przykład nie umiano jeszcze uzyskać czułości chlorku srebra w żelatynie na barwę czerwoną, wskutek czego emulsje nie były wrażliwe na czerwień. Toteż wszystkie elementy czerwone pozostawały jakby utajone. Dlatego na negatywie wydawały się białe i przejrzyste. Obraz na całunie jest wyraźnie czerwonawy, toteż na bieli płótna, która na negatywie jest czarna, znacznie kontrastuje, wyraźnie ukazując doskonały i zrozumiały obraz ludzkiej postaci.
Co nowego wniosły pana badania nad tą relikwią?
Moje badania nad płótnem potwierdziły, że są tam cztery rodzaje śladów: ognia, wody, krwi i ciała. Poza tym odkryłem dwie z wielu tajemnic całunu. Pierwsza, że pojawiają się tam różne odcienie, w zależności od odległości ciała od płótna. Druga polega na tym, że odcisk ciała jest odwrotnie proporcjonalny do odległości ciała.
Pan, o ile wiem, jest uczniem legendarnego Giuseppe Enriego?
To prawda. Zacząłem u niego praktykować, mając 15 lat. To było fascynujące doświadczenie, dlatego później kontynuowałem dzieło mojego mistrza, odkrywając m.in., że Człowieka z Całunu lepiej widać z daleka niż z bliska. Optymalny dystans to od 2 do 4 metrów. Z odległości do jednego metra wizerunek niknie. To również dowód, iż nie jest on namalowany ludzką ręką.
Jest pan w tej grupie badaczy, którzy twierdzą, że wizerunek Człowieka z Całunu jest trójwymiarowy.
Wizerunek ma zaledwie 40 mikronów grubości, a jednak ma charakter trójwymiarowy. Żaden malarz nie byłby w stanie - w erze przedkomputerowej - uzyskać takiego efektu. Trzeba było czekać aż do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, żeby wyjaśnić tę kolejną zupełnie niepowtarzalną cechę płótna. Intensywność obrazu okazuje się bowiem odwrotnie proporcjonalna do odległości między ciałem a płótnem. Tam, gdzie ciało znajdowało się bliżej, intensywność okazuje się większa niż w miejscach, gdzie ciało pozostawało w większej odległości, stąd miejsca te są jaśniejsze. Odkryto więc, że odbicie zawiera niejako bazę danych, której każdy punkt przedstawia odległość ciała od płótna. Opierając się na tej obserwacji, wielu badaczy uzyskało trójwymiarowe obrazy, które okazały się również kolejnym dowodem autentyczności samej postaci, gdyż ujawniały rozmaite szczegóły wymykające się wizerunkowi dwuwymiarowemu.
Całun Turyński badali różni naukowcy. Wierzący i niewierzący. Przedstawiciele wszelkich możliwych rodzajów nauk. Używali laserów, izotopów, supernowoczesnych technik. Które z tych badań wydają się być najbardziej wiarygodne?
Wszystkie, bo wnoszą coś nowego. Mają pomóc zrozumieć nam, kim był człowiek z całunu. Tak naprawdę jednak nigdy nie odpowiemy na pytanie, czy był nim Chrystus. Zawsze pozostanie procent niepewności, że mogło chodzić o kogoś innego, kto cierpiał w dokładnie taki sam sposób. Stosunkowo rzadko mówi się o badaniach ściśle medycznych, a to jest bardzo ciekawy fragment badań nad Całunem Turyńskim. Badacze śladów krwi dowiedli, że Człowiek z Całunu miał grupę krwi B, bardzo bogatą w bilirubinę. O wiele bardziej niż wynosi norma. Bilirubina kumuluje się we krwi wtedy, gdy człowiek bardzo cierpi. Co ciekawe, pod śladem krwi nie ma odcisku konkretnej części ciała. Czyli najpierw pojawiła się krew, a dopiero potem odcisk. W "normalnym" przypadku powinno być odwrotnie. Uczeni, badacze nie potrafią tego wytłumaczyć. W tym wszystkim bowiem jest jedna rzecz, wobec której nauka jest bezradna - to Zmartwychwstanie.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie