- W czwartek zaprowadziłam Wiktorka do przedszkola na godzinę 8 i wróciłam do domu - opowiada pani Anna. - O godzinie 9.55 odebrałam telefon od przedszkolanki, że mojego dziecka nie ma. Wypadłam z mieszkania, zbiegłam na dół. A mój synek stoi przed drzwiami i naciska guziki domofonu! Wzięłam go za rękę i poszliśmy w stronę przedszkola. W połowie drogi spotkałam panie, które go szukały.
Państwo Adach mieszkają w bloku na rogu ulic Jagiellońskiej i Grunwaldzkiej. Przedszkole jest przy ulicy Chrobrego. - To dobre kilkaset metrów. Przecież Wiktorek nie przeszedł tej odległości w pięć minut. Nie wiadomo, jak długo się błąkał. Musiał przejść m.in. przez ulicę Piekoszowską, żeby dotrzeć do domu. A tam jest duży ruch. Jakim cudem dziecko w ogóle wyszło z budynku? Gdzie były wtedy opiekunki? - denerwuje się pani Anna. - Pani opiekunka mnie przeprosiła za to, co się stało, ale dyrektorka nawet do mnie nie wyszła. Dopiero, gdy mąż tam zadzwonił, to wypowiedziała przeprosiny.
KARY W PRZEDSZKOLU
Ewa Martyka, dyrektorka Przedszkola numer 22, też nie ukrywa zdenerwowania. - Pracuję 28 lat i nigdy nic takiego mi się nie przydarzyło. To były sekundy - zapewnia. - Ja w tym czasie byłam w wydziale oświaty, ale znam sprawę z relacji pracowników. Wiktorek był w sali, bawił się samochodem.
Opiekunka prowadziła w tym czasie zajęcia ruchowe. W sali było 18 dzieci. Odwróciła się na moment i nagle okazało się, że chłopca nie ma. Natychmiast na jego poszukiwania wybiegło pięcioro pracowników. W połowie drogi miedzy domem a przedszkolem spotkali matkę z chłopcem. Wszystko trwało może 10 minut. Ja natychmiast wróciłam z urzędu. Zadzwoniłam do matki z przeprosinami, bo już jej u nas nie było. A później oddzwonił do mnie jeszcze ojciec Wiktora. To był nieprzyjemny telefon, ten pan mi naubliżał.
Jak to się stało, że drzwi budynku były otwarte? - To był czas, gdy rodzice jeszcze przyprowadzali dzieci do przedszkola. To jest początek roku szkolnego, rozstania z dziećmi trwają dłużej - tłumaczy pani dyrektor. - Ale faktycznie, drzwi powinny być zamknięte. Ukarałam już woźną, która za to odpowiada. Naganę dostała też opiekunka dzieci. Poinformowałam o sprawie kuratorium.
KŁOPOTLIWE DZIECKO?
- Wiktorek chodzi do przedszkola od 1 września. Od początku panie mówiły, że się tam nie nadaje. Syn ma kłopoty z mówieniem, bywa pobudzony. Panie powiedziały, że może ma ADHD i że powinnam przynieść zaświadczenie. Pani psycholog mi powiedziała, że powinien chodzić do przedszkola. Podobnie logopeda - opowiada pani Anna.
- Chłopiec był u nas pięć razy, po jednej godzinie. Faktycznie, prosiłam o badania z poradni pedagogiczno-psychologicznej - przyznaje Ewa Martyka. - Ale matka ukryła, że dziecko nie nadaje się do przedszkola. Nie ma z nim kontaktu, nie wyraża swoich potrzeb. Nie chciał brać udziału w zajęciach, wybiegał z sali na teren budynku. Był pod szczególną opieką, jedna z naszych praktykantek ciągle trzymała go za rękę. Ale akurat w czwartek jej nie było. Wiem, że to, do czego doszło nie powinno się wydarzyć. Ale każdy jest tylko człowiekiem.
Pani Anna mówi, że Wiktorka więcej do tego przedszkola nie zaprowadzi. Złożyła zawiadomienie na policję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?