MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Do Anglii wyjechały w ostatnich miesiącach tysiące Polaków. Jak tam żyją? Co robią? Przez kilka dni towarzyszyliśmy im w Londyni

Piotr KUTKOWSKI

Jadą do Londynu mając kilkadziesiąt funtów w kieszeni i nadzieję, że w krótkim czasie zamienią się one w tysiące, a tysiące przyniosą miliony. Bezrobotni i ludzie, którzy porzucili pracę w Polsce. Cwaniacy i naiwni, pracowici obok obiboków. Londyn, który ma być rajem, dla wielu staje się piekłem. Tyle że piekłem, z którego nie chce się wracać do kraju...

Listopad, Londyn, dzielnica Hammersmith. Kilkanaście minut metrem od centrum miasta. Nie ma wieżowców, szklanych budynków. Niska zabudowa, wrażenie prowincji. Dwieście metrów od przystanku kolejki sklepowa wystawa dokładnie zapełniona naklejonymi od wewnątrz ogłoszeniami. Sklep należy do Hindusów, ogłoszenia są w języku polskim. Na jednej szybie anonse dotyczące mieszkań, na drugiej - pracy. Przed wystawą kilkanaście osób. Młodzi, starzy, kobiety i mężczyźni.

- Te Hindusy to cwaniaki - ktoś mówi - za przyklejenie jednego ogłoszenia na tydzień biorą pięć funciaków, a ogłoszeń jest ze 300, łatwo policzyć ile zarabiają...

Ktoś inny wzdycha: - Żebym ja tyle zarobił...

To miejsce i wystawa są słynne wśród Polaków. Nazywają je "ścianą płaczu". Łzy się leją, bo niejeden już tu zapłakał nad swym losem.

Czytający ogłoszenia głośno komentują, które jest wiarygodne, a które należy z góry przekreślić. Najbardziej doświadczona w tym gronie jest 50-letnia kobieta. - Pracowałam w Londynie już dziesięć lat temu, pracował też mój mąż - chwali się. - Teraz tylko ja przyjechałam, ale obecnie jest znacznie trudniej o zajęcie niż dawniej. Jest więcej Polaków, z doskonałą znajomością języka, no i ja o te dziesięć lat starsza.

Mężczyźnie, który jest chyba jej rówieśnikiem i który przebywa w Londynie dopiero od trzech dni, od razu zadaje pytanie: - Jak z fachem?

- W Polsce byłem ekonomistą, ale teraz mam rentę. Robić mogę wszystko, na przykład w budowlance - nieśmiało odpowiada mężczyzna.

- Jak coś się trafi, mów pan konkretnie: "Umiem malować" i to nawet wtedy, jak pan nie umie. Najwyżej wyrzucą pana z roboty. Tu człowiek musi walczyć o przetrwanie - słyszy poradę.

Rad jest jeszcze kilka: jak umawiać się z pracodawcą, jak nie dać się oszukać. - Mój mąż został razem z kolegą zatrudniony przez Polaka, który remontował Anglikowi dom - opowiada kobieta. - We dwóch tyrali przez dwa miesiące, mieli na koniec dostać 2 tysiące funtów. Gdy przyszedł czas na zapłatę, Polak zaczął zwodzić, potem nawet klęknął i przysięgał, że pieniądze przyniesie na drugi dzień. Więcej już się nie pojawił, jego telefon nagle przestał odpowiadać. Mąż poszedł do Anglika, ale ten pokazał kwity, że wszystko ma uregulowane.

Pierwsza opowieść przynosi kolejne. Chłopak w dżinsowej kurtce przestrzega przed cwaniakami, którzy werbują przed "ścianą płaczu" naiwnych Polaków, potem wywożą ich za Londyn, kwaterują w jakimś koszmarze i obiecują zatrudnienie w ciągu kilku dni. Wcześniej jednak kasują pieniądze, a potem z każdym dniem powiększają rachunek. Gdy w końcu człowiek dostaje pracę, haruje tylko na zapłatę rachunków i spłatę wydumanych długów.

- Kiedy kumpel zbuntował się i powiedział, że o wszystkim powie policji, pojawiło się zaraz trzech rosłych byczków. Usłyszał ostrzeżenie co z nim zrobią, jak się odważy poskarżyć. Uciekł, ukrywał się i drżał na dźwięk każdego dzwonka do drzwi - relacjonuje chłopak.

- Ale nie zawsze jest tak źle - pociesza kobieta. - Mój znajomy znalazł na tej szybie o ogłoszenie o pracy poza Londynem. Zaryzykował i teraz sobie chwali. Wstaje co prawda o czwartej, by zdążyć na siódmą do pracy, ale z drugiej strony zawożą go tam i przywożą, a jak wraca, to ma już na stole obiadek. Robi przy obcinaniu brokułów i po odliczeniu kosztów spania i żarcia dużo mu jeszcze zostaje.

Cyfrowe zdjęcie

Po drugiej stronie ulicy młody człowiek robi zdjęcia "ściany płaczu" i stojących przed nią ludzi. - Damian Siwiec - przedstawia się. - Kupiłem sobie dzisiaj cyfrowy aparat i pierwsze zdjęcia postanowiłem nim zrobić właśnie tu. Rok temu też tu przyjeżdżałem i przez miesiąc, codziennie czytałem te ogłoszenia.

Damian mieszka w Polsce, w Siedlcach. Ukończył matematykę na wyższej uczelni, pracował jako programista. Do Londynu przyjechał w poszukiwaniu ciekawszego życia. - Początki były koszmarne - wspomina. - Przez pierwsze kilka dni nocowałem u kolegi, ale przecież nie mogło to trwać wiecznie. Wyprowadziłem się i szukałem roboty. Dostałem ją dzięki znajomemu i do tej pory się przy niej trzymam. Nic nadzwyczajnego - jestem kelnerem w hotelowej restauracji. Cztery godziny dziennie, tygodniowo - dwadzieścia. Czasami, jak są jakieś specjalne bankiety czy uroczystości, dorabiam nadgodzinami. Na początku starałem się odkładać pieniądze, ale potem odpuściłem. Żyję specjalnie nie oszczędzając i wydaję tyle, że wychodzę praktycznie na zero. Tyle tylko, że przez ten rok nauczyłem się dobrze angielskiego i skończyłem angielski kurs programistów komputerowych.

Damian jest prawdziwym kompendium wiedzy o pracy legalnej i nielegalnej w Londynie, o możliwości znalezienia dodatkowych źródeł zarabiania, o noclegach. - Sam zmieniłem kilka razy kwaterę - przyznaje. - W pierwszej dzieliłem pokój z kilkoma Polakami. Jeden z nich był chyba przez kogoś ścigany, bo kiedyś słysząc pukanie do drzwi wyskoczył przez okno. Drugą kwaterę wynajmowałem od Chińczyka. Wyprowadziłem się, jak innego lokatora strasznie pogryzło robactwo. Innym razem miałem mieszkanie w miarę tanie i porządne, ale tuż przy lotnisku. Co minutę, dwie startował albo lądował samolot. Makabra. Dopiero teraz mam w miarę dobre lokum, choć też nie samodzielne. Ludzie są jednak w porządku i można spokojnie mieszkać.

Rozmowę przerywa sygnał telefonu komórkowego. - Dostałem potwierdzenie, że z Polski idzie do mnie paczka - cieszy się Damian - Ci, co zabrali ją do autobusu, biorą za to 100 złotych, ale mnie i tak się opłaci. Dostanę 25 kilogramów różnych rzeczy, w tym karton papierosów. Opchnę go później Polakom, oni będą zadowoleni, że zaoszczędzili, ja trochę zarobię. Nie ryzykuję, odbieram tyle, co wolno - jeden karton, ale wiem, że inni zarabiają na fajkach całkiem niezłe pieniądze. Kolega poszedł kiedyś do jednego ze sklepów, co to niedawno powstały z myślą o Polakach i zobaczył na wystawie ciemne ciasto. Chciał kawałek, sprzedawca najpierw poprosił o powtórzenie zamówienia, potem uważnie otaksował kolegę wzrokiem i zaczął coś pakować pod ladą. Potem podał paczkę w siatce i poprosił o pieniądze. Kolega zdziwił się, co tak drogo, a sprzedawca na to, że bardzo tanio. Okazało się, że w siatce były zapakowany karton papierosów, a "ciemne ciasto" było hasłem umownym dla wtajemniczonych.

Damian rodzinny kraj odwiedza dwa, trzy razy do roku i nie ma zamiaru wracać do Polski. - Tu czuję, że jestem panem własnego losu, mam dużo czasu wolnego, robię to, co mnie interesuje. Nie snuję dalekich planów na przyszłość, ale chyba już tu zostanę...

Twarożek za dwa funty

Kilka kroków od "ściany płaczu" i hinduskiego sklepu jest też polski sklep. Można tu dostać darmową, wydaną w Londynie w języku polskim prasę, można kupić polską żywność. Ceny - angielskie. Na półce stoją majonez "kielecki" i sos tatarski, w chłodziarce twarożek radomskiej firmy "Figand", za 2 funty, czyli 12 złotych oraz maślanka ze spółdzielni "Rolmlecz", w cenie 75 pensów. Jeden pączek kosztuje 80 pensów, butelka 0,7 litra wódki - prawie 18 funtów. Kogoś, kto przyjeżdża z Polski, ceny mogą szokować, dla miejscowych nie są one wcale wygórowane.

- Zaopatruje się u nas dużo Polaków, którzy tu pracują - potwierdza sprzedawczyni. - Ale sporo też przychodzi tylko po to, by się pożalić albo poprosić o pomoc. Trafiają tu prosto od "ściany płaczu". Niedawno był tu człowiek, który skarżył się, że stracił wszystkie pieniądze, nie znalazł żadnej pracy i od tygodnia głoduje. Prosił, by dać mu coś do zjedzenia, nawet przeterminowanego. Są i tacy, którzy po tygodniu czy dwóch pobytu w Londynie postanawiają wracać do Polski, a nie mając na podróż, próbują sprzedać wszystko, co im zostało...

Radio na pomoc

Przystanek metra Hanger Lane, okazały, nowoczesny biurowiec, portierka pytana o polskie Radio "Radioheynow" wręcza identyfikator i kieruje na siódme piętro. Radio powstało 31 grudnia 2003 roku, zakładali je Krzysztof Ruszczyński oraz Ewa Kamińska, jego zastępczyni. Pani Ewa urodziła się w Zwoleniu, potem mieszkała w Radomiu. W Londynie jest od 12 lat. Krzysztof Ruszczyński - od 25.

- Pracowałem w angielskich firmach, przechodząc na emeryturę zacząłem bliżej interesować się Polakami, którzy nagle zaczęli masowo napływać do Londynu - opowiada. - Nietrudno było zauważyć ich kłopoty, wiele z nich wynikało z niedoinformowania. Pomyślałem, że istnienie polskiego radia mogłoby tę sytuację po części zmienić.

"Radioheynow" jest radiem internetowym i jak podkreślają jego założyciele, ma charakter globalny i interaktywny. Działa przez całą dobę, od godziny piątej do północy audycje robione są na żywo. Praca to jeden z dominujących tematów.

- Niestety, wielu Polaków przyjeżdża do Londynu zupełnie do tego nieprzygotowanych - podkreśla Krzysztof Ruszczyński. - Słabo znają język angielski albo nie znają go wcale, niewiele wiedzą o obowiązujących tu regułach i przepisach. Mając polskie dyplomy są przekonani, że od razu będą mieli takie same uprawnienia, co i w Polsce, wielokrotnie zwiększą natomiast swoje zarobki. Nic bardziej mylnego! Droga do zalegalizowania pracy, uzyskania wszystkich pozwoleń, wymaga tygodni, a bywa, że miesięcy czy lat. Tu nawet od budowlańca wymaga się w życiorysie, by przedstawił swoją historię zawodową, udokumentował kwalifikacje. Jeżeli ktoś jest stolarzem, to Anglicy chcą wiedzieć, czy specjalizuje się w robieniu okien, czy drzwi. I najlepiej, jeśli jest to potwierdzone.

- Ogromną szkodę wyrządzają publikowane w Polsce artykuły o rynku pracy w Londynie, które przedstawiają kompletnie fałszywy obraz rzeczywistości - dodaje Ewa Kamińska. - Ludzie czytają i spodziewają się, że czeka ich tu kraina mlekiem i miodem płynąca. A potem wsiadają do autobusów z pożyczonymi albo zaoszczędzonymi funtami, kwaterują się na kilka dni u kolegi i czekają na szczęście. Rzeczywistość jest inna od oczekiwań. Tu na najskromniejsze przeżycie potrzeba co najmniej 100-120 funtów na tydzień. Jak nie ma się pracy, zapasy szybko się kończą. A wtedy zaczynają się pojawiać dramaty, nocowanie na dworcach, szukanie pomocy.

Radiowcy często udzielają porad, organizowali także w tym celu spotkania ze słuchaczami. Ilu Polaków przebywa obecnie na Wyspach Brytyjskich pracując bądź poszukując pracy? - Trudno jest odpowiedzieć - przyznaje Krzysztof Ruszczyński. - Angielski rząd mówi, że po 1 maja 2004 roku liczba gości ze wszystkich krajów Europy Wschodniej wzrosła do 90 tysięcy. Opozycja mówi, że jeszcze przed 1 maja było tych ludzi co najmniej pół miliona, a teraz jest ich dwa razy więcej. Największą grupą pośród nich są Polacy, zapewne wielu z nich zresztą było już tu wcześniej, ale dopiero po wstąpieniu Polski do Unii zalegalizowało swoją pracę. W związku z tym pojawiły się kolejne pretensje - minimalna płaca to 4,80 funta na godzinę, tyle tylko, że to płaca brutto i od tego należy odliczyć różne podatki i składki. Gdy przychodzi do wypłaty, ludzie dostają znacznie mniej niż się spodziewali.

Zdaniem Krzysztofa Ruszczyńskiego, najwięcej Polaków pracuje w branży budowlanej, a także w barach oraz w usługach hotelarskich. Zaczynają się też pojawiać osoby dysponujące dużym kapitałem i gotowi zainwestować w Londynie duże, nawet jak na tutejsze warunki, pieniądze. - Ale to nieliczni - zastrzega. - Znacznie częściej spotykamy tu tych, którzy mają kłopoty. Polacy potrafią zaskakiwać Anglików swoim zachowaniami - kłamią na temat tego, co potrafią robić, próbują sprzedawać innym swoją pracę. A tu obowiązuje inna mentalność.

Ewa Kamińska wielokrotnie już spotykała się z przypadkami oszukiwania Polaków przez różne firmy ogłaszające się jako pośredniczące w załatwianiu pracy. - W Internecie można sprawdzić każdą zarejestrowaną w Wielkiej Brytanii firmę. Jeśli jej nie ma, to znaczy, że ma się do czynienia z oszustwem. Krętactwem pachnie też każde ogłoszenie, w którym mówi się o pieniądzach za pośrednictwo. W Wielkiej Brytanii tego typu usługi można wykonywać jedynie bezpłatnie - przestrzega.

Dyplom w ramkach

Tani hotel w dzielnicy Clapham. Obok duży park, na jego obrzeżach punkty gastronomiczne. Dziewczyna, która serwuje parówki z bułkami, od razu rozpoznaje polski akcent. - Jestem Polką, mam na imię Marzena - śmieje się.

Pochodzi z Kielc, skończyła ekonomię. Zaraz po studiach zdecydowała się na wyjazd z Polski. W Londynie jest od trzech miesięcy, pracuje od dwóch. - Jak ktoś zna dobrze angielski i nie wybrzydza, szybko znajdzie zatrudnienie - przekonuje. - Tyle tylko, że na początek trzeba zapomnieć o dyplomie i ambicjach. Podstawowy warunek to złapać nawet mało płatną, ale uczciwą i legalną robotę, by się utrzymać, a dopiero potem stopniowo szukać czegoś lepszego i zdobywać kwalifikacje.

Identycznie myśli Ania, która pracuje na portierni w hotelu. Do Londynu przyjechała w wakacje z Leska, gdzie mając ukończone studia pedagogiczne uczyła w szkole dzieci. - Miałam satysfakcję zawodową, ale żadnej motywacji ekonomicznej. To zadecydowało o wyjeździe - twierdzi.

Pracę znalazła poprzez Internet, w hotelu jeden jej dyżur trwa jedenaście godzin. Jej zmiennikiem jest Węgier, który ukończył dwa kierunki studiów. - Nawet o tych dyplomach nie mówimy innym, bo nikogo one nie interesują. Można je spokojnie oprawić w ramki, powiesić na ścianie i traktować jako ozdobę. W Londynie ważne jest, żeby dobrze porozumiewać się po angielsku.

Pośrednik

Dworzec Victoria. Tu krzyżują się linie metra i kolei, tu przyjeżdżają autobusy z Polski. Jeden z nich pojawia się o godzinie 14. Z wnętrza wychodzi grupa zmęczonych podróżą ludzi. Wynoszą walizki, rozglądają się w poszukiwaniu tych, którzy mieli ich odebrać. W końcu na peronie zostaje trzech młodych mężczyzn z torbami. - Nie wie pan gdzie jest taka znana w Londynie fontanna? - zagadują po polsku.

Nazwy fontanny nie znają, ani też nazwy dzielnicy, gdzie może być położona. - Miała stać zaraz przy dworcu - przypomina sobie jeden z nich.

Gdy słyszy, że fontanna stoi na dworcu, nie ukrywa radości: - O, właśnie o to nam chodziło, tam mamy się spotkać z facetem, który zawiezie nas do pracy...

Pracować mają pod Londynem, na jakiejś budowie. Co będą robić i gdzie, dokładnie nie wiedzą. Mówią, że zapłacili pośrednikowi jeszcze w Polsce po 600 złotych, a jedynym dokumentem, jaki od niego otrzymali, jest jego wizytówka. - A może nas przekręcono? - zaczyna się niepokoić jeden z nich, gdy próbując połączyć się z "komórki" z pośrednikiem, słyszy tylko komunikat w języku angielskim.

O możliwości pracy w Londynie dowiedzieli się nie z ogłoszenia, a od kolegi, który polecił im tego pośrednika i przekonywał, że sam skorzystał z jego usług. - 600 złotych, plus 320 złotych za autobus w jedną stronę - wyliczają swoje dotychczasowe, podstawowe koszty. Szybko muszą doliczyć jeszcze dwa funty, bo tyle kosztuje ich na dworcu butelka wody mineralnej.

- Rzeczywiście k...wsko drogo - zgadza się z kolegami ten, który kupił napój. Pociesza ich, że widział też w dworcowej knajpce polskie piwo "żubr", na którego nalepce był napis z sugerowana ceną detaliczną "1,99 złotych". - A opychają to piwo po 3,5 funciaka, czyli 22 złote...

Mijają minuty, pod podanym na wizytówce numerem telefonu nadal nikt nie odpowiada. - Mieliśmy dzwonić, jak tylko przyjedziemy, ale pośrednik powiedział nam też, by w razie czego czekać do godziny 17 i do tego czasu on na pewno się pojawi. Nie mamy wyjścia - czekamy...

Inni Polacy stoją przy innym wejściu. Świeci słońce, jedni siedzą na schodach, niektórzy leżą na betonie. To ci, którym się nie powiodło. Bez pieniędzy i perspektyw. Koczują gdzie się da, jedzą to, co uda się zdobyć.

Chłopak w zielonej kurtce operuje głównie czterema kwiecistymi wyrazami, wśród których dominuje "k...wa". Zarzeka się, że nawet w tej sytuacji, w jakiej się znalazł, nie wróci do Polski. - Warszawa jest ściekiem ludzi z całej Polski. Londyn to też ściek, ale dla całego świata. Wolę być tutaj gównem na dnie niż w Warszawie jako gówno pływać po wierzchu...

Trzeba zapomnieć o dyplomie

Marzena z Kielc, skończyła ekonomię. Zaraz po studiach zdecydowała się na wyjazd z Polski. W Londynie jest od trzech miesięcy, pracuje od dwóch. - Jak ktoś zna dobrze angielski i nie wybrzydza, szybko znajdzie zatrudnienie - przekonuje. - Tyle tylko, że na początek trzeba zapomnieć o dyplomie i ambicjach.

Jest sposób na oszustów

Pani Ewa urodziła się w Zwoleniu, potem mieszkała w Radomiu. W Londynie jest od 12 lat. - W Internecie można sprawdzić każdą zarejestrowaną w Wielkiej Brytanii firmę. Jeśli jej nie ma, to znaczy, że ma się do czynienia z oszustwem. Krętactwem pachnie też każde ogłoszenie, w którym mówi się o pieniądzach za pośrednictwo. W Wielkiej Brytanii tego typu usługi można wykonywać jedynie bezpłatnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie