MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Drodzy, gdzie jesteście?

Lidia Cichocka [email protected]
Marian Zapart jest znany ze swej miłości do skoków spadochronowych. Skacze dokładnie 45 lat, a swoją pasję chce przekazać dzieciom z domów dziecka.
Marian Zapart jest znany ze swej miłości do skoków spadochronowych. Skacze dokładnie 45 lat, a swoją pasję chce przekazać dzieciom z domów dziecka. archiwum
Władza ludowa potraktowała "Ciocię" podle, oni chcą to naprawić. Dzieci z domu dziecka w Zagnańsku szukają kolegów i wychowawców.

Po ponad pół wieku od zamknięcia wychowankowie małego domu dziecka w Zagnańsku postanowili spotkać się. Po Polsce i świecie szukają kolegów, a pierwszą rzeczą jaką zrobili było odnalezienie i uporządkowanie grobu "Cioci", Eleonory Urbanowskiej, założycielki domu.

Jedną z osób, która zjazd wychowanków wymyśliła jest Marian Zapart, kielczanin znany nie tylko z imponujących wąsów, ale i swego zamiłowania do skoków spadochronowych. Każdy Dzień Dziecka pan Marian obchodzi uroczyście skokiem do domu dziecka, w ubiegłym roku zachwycał dzieci z Winiar. Robi to, bo sam dzieciństwo spędził w przytułkach. Zaliczył ich wiele, ale najpierw był dom w Zagnańsku. - Najlepszy, tak go zapamiętałem, chociaż wcale się w nim nie przelewało - mówi.

SIEROTY JADĄ DO CIOCI

Rodzeństwo Zapartów do domu dziecka trafiło na początku lat pięćdziesiątych. Mieszkali w Jędrzejowie, ale po śmierci rodziców, kiedy nie miał im kto pomóc, starsza siostra załatwiła ten dom. - Przyjechała po nas milicja - pamiętam to jak dzisiaj - opowiada Marian Zapart. - Bardzo się bałem, ale i ciekawy byłem, bo pierwszy raz w życiu jechałem pociągiem. Do Zagnańska. Wzięli nas pięcioro, trzech braci i dwie siostry. Dwie najstarsze były już za duże.

Zjazd we wrześniu

- Ten dom i "Ciocia" śnią mi się po nocach, to mój azyl - mówi Władysław Staniec, pierwszy z lewej. Obok stoją: Janek Serafin, żona Mariana, Maria Zapart, Basia Zakrzewska i Zygmunt Serafin.
(fot. archiwum)

Zjazd we wrześniu

Zjazd wychowanków domu dziecka w Zagnańsku odbędzie się 9-10 września. Osoby, które chcą wziąć w nim udział lub są w posiadaniu informacji o losach wychowanków proszone są o kontakt z Marianem Zapartem telefon 880-459-970.

Sierociniec w Zagnańsku mieścił się w zwykłym, niewielkim domu. Dzieci było około 40, rządziła nimi "Ciocia". - Tak ją wszyscy nazywali. "Ciocia" była sama, bo mąż zginął w czasie wojny. Chłopaki opowiadali, że był lekarzem, pomagał partyzantom i otoczony przez gestapo popełnił samobójstwo by nie wpaść w ich ręce. Dla nas, dzieciaków znających wojnę z opowieści dorosłych, to był bohater.

"Ciocia" miała dwójkę własnych dzieci, ale postanowiła założyć dom dziecka dla sierot. To były ciężkie czasy. Władysław Staniec, także wychowanek tego domu, pamięta jak "Ciocia" z własnych bluzek szyła im koszule, gotowała, doglądała lekcji i tego, żeby dach nie ciekł. Była kobietą bardzo energiczną i zdecydowaną. - Musiała taką być, bo inaczej by sobie z nami nie poradziła - mówi Staniec. - Ja już jestem na emeryturze, a da pani wiarę, że ten dom mi się po nocach śni? To taki mój azyl, jest mi tam dobrze i bezpiecznie.

Obaj panowie podkreślają, że to czego nauczyli się od "Cioci" bardzo im się w życiu przydało. - Dobrze wychowałem swoje dzieci, nie muszę się wstydzić, ani one mnie - mówi pan Władysław.

W NAGRODĘ WĘDRÓWKA

Marian Zapart dom w Zagnańsku opuścił po kilku latach. W nagrodę za dobre sprawowanie i wyniki w nauce przeniesiono go do wzorcowej placówki utworzonej w Policach. To był kombinat, gdzie wagary i kradzieże były na porządku dziennym. Domy dziecka nie wysyłały tam najlepszych, ale najgorszych wychowanków.

Wyjechał z bratem, który po roku usamodzielnił się i odszedł. Spotkali się po wielu latach, już jako dorośli mężczyźni. Reszty rodzeństwa też długo nie oglądał. Ich rozesłano po innych domach dziecka, a najstarsze siostry nie było stać na przejazdy. Nikt wtedy nie przejmował się uczuciami dzieci, ich tęsknotą za najbliższymi.

Na szczęście dla pana Mariana placówkę w Policach, nie mogąc sobie poradzić z kłopotami wychowawczymi, zlikwidowano. Dzieci odesłano, Marian wrócił na kielecczyznę, ale nie do Zagnańska. Ten dom już nie istniał.

WYRZUCONA

Po latach pan Marian dowiedział się, że władza ludowa odebrała "Cioci" wszystko. Z własnego domu wygoniono ją do starej pralni, nie pozwolono niczego zabrać. Przez wiele lat pani Eleonora mieszkała w pokoiku z betonową podłogą, z którego wychodziło się prosto na dwór. Dzieciaki donosiły jej jedzenie, bo bywało, że przymierała głodem.

- To było typowe dla władzy ludowej - mówi inny wychowanek Zygmunt Serafin. - Pani Eleonora zaraz po wojnie zorganizowała ośrodek opieki nad sierotami wojennymi. Zaczęła sama, potem uzyskała pomoc z UNRA i Polskiego Czerwonego Krzyża. Potem jej ochronkę przejęło państwo i nazwało domem dziecka. Pani Eleonora prowadziła go na wzór domu rodzinnego. Była "Ciocią" dla ponad 40 dzieciaków w wieku od 3 do 15 lat, była dla nich mamą i tatą. Ale państwo obeszło się z nią podle. Dom zlikwidowano w 1955 roku, dzieci rozpędzono, a "Ciocię" zwolniono zabierając jej dom.

- Odwiedzałem to miejsce i panią Eleonorę, kiedy była już bardzo chora i prawie nie widziała, poznawała mnie - cieszy się pan Marian. - To ty Maniuś mówiła, dobry byłeś chłopak.

Pan Marian we Wrocławiu skończył studia, wrócił do Kielc, ożenił się ma trójkę dzieci. - Zabierałem je do Zagnańska i pokazywałem - tu jest ten dom, patrzcie. Opowiadałem o "Cioci".

SPOTKANIE NA PUSTYNI

Wiele lat temu pracując na kontrakcie w Iraku pan Marian spotkał kolegę z Zagnańska, Janka Serafina. - To była dziwna sytuacja, bo prawie rok mijaliśmy się codziennie w obozie, ale jakoś nie miałem odwagi podejść i zapytać: "Janek, to ty?" On był wtedy szychą z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a ja zwykłym inżynierem.

Ale w końcu powspominaliśmy stare dzieje i postanowiliśmy zorganizować spotkanie zagnańszczaków. Trochę to nam zeszło, jakieś 20 lat, ale Janek jest już na emeryturze i ma teraz więcej czasu więc niedawno spotkaliśmy się w kilka osób. Jasiek, Władek i Basia Zakrzewska z Łodzi.

To było kilka dni wspominania i opowiadania o sobie. Wspólnie ułożyli listę - nazwiska 48 dzieciaków, które do 1955 roku były w Zagnańsku. Przy wielu nazwiskach adnotacja: nie żyje, przy wielu: miejsce zamieszkania nieznane. Ale jak wynika z tych zapisków spora grupa ukończyła studia. Anna Boroń ze Sławna wspomina w liście dwie koleżanki absolwentki Uniwersytetu Warszawskiego: Helenę Maj - polonistyka i Dzidkę - sinologia, Jurek Nowicki jest po Akademii Rolniczej w Olsztynie. O wychowawcach wiedzą jeszcze mniej, zapisują: Janusz Rutkiewicz - wspaniały wychowawca, instruktor tańca i lotnictwa, hrabina - uczyła nas śpiewu, żona prokuratora - miała córeczkę niemowę.

Ci, z którymi już rozmawiali chcą przyjechać do Zagnańska. Chcą też postawić pomnik "Cioci" i jej mężowi, bo kiedy zajrzeli na cmentarz znaleźli zaniedbany grób. Nie było nawet tabliczki. Chcą by pamięć o Eleonorze i Albinie Urbanowskich przetrwała. Może uda się nawiązać kontakt z ich córka, która prawdopodobnie mieszka w Argentynie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie