MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Drugie życie byłego esbeka

Wojciech Malicki, współpraca Michał Leszczyński
Były porucznik Służby Bezpieczeństwa i obecny nauczyciel języka polskiego to ten sam człowiek.
Były porucznik Służby Bezpieczeństwa i obecny nauczyciel języka polskiego to ten sam człowiek. archiwum
Kiedyś wysoki oficer Służby Bezpieczeństwa zajmujący się śledzeniem księży, dziś nagradzany nauczyciel języka polskiego w szkole koło Sandomierza.

Rok 1982 - porucznik Służby Bezpieczeństwa Zbigniew Łyczek za sukcesy w akcji wymierzonej przeciwko biskupowi Edwardowi Frankowskiemu zostaje przodownikiem pracy. Rok 2005 - nauczyciel języka polskiego Zbigniew Łyczek dostaje z rąk Ryszarda Legutki, ministra edukacji, nagrodę za wybitne osiągnięcia w pracy. Porucznik i nauczyciel to ten sam człowiek.

Rok 1990. Lipiec. Kilkanaście miesięcy po upadku Polski Ludowej w Służbie Bezpieczeństwa trwa weryfikacja funkcjonariuszy. Kapitan Zbigniew Łyczek, były naczelnik Wydziału IV w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Tarnobrzegu, chce nadal pracować w resorcie. Pisze do przełożonych, że interesuje go każdy rodzaj pracy operacyjnej albo prewencyjnej. Może być to być w policji albo w nowo powstającym Urzędzie Ochrony Państwa. Ale komisja kwalifikacyjna stwierdza, że kapitan nie ma moralnych kwalifikacji, aby pozostać w służbie.

Poirytowany i rozżalony zarzuca weryfikatorom, że stosują bezprawie, odpowiedzialność zbiorową i łamią zasady wynikających ze... społecznej nauki Kościoła.

"Prezentuję pozytywne wartości moralne. A alienacja ludzi wykształconych poprzez sformułowanie niepotwierdzonych zarzutów przeczy wszelkim zasadom cechującym demokratyczne społeczeństwa" - pisze w odwołaniu.

Ostre słowa nic się dają. Centralna Komisja Kwalifikacyjna odrzuca odwołanie. Jej szef Krzysztof Kozłowski, pierwszy szef Urzędu Ochron Państwa, pisze do Łyczka zdawkowo formułkę: "Wyrażam nadzieję, że znajdzie pan nowe satysfakcjonujące zatrudnienie poza resortem spraw wewnętrznych". I Łyczek je znajduje. Zatrudnia się jako nauczyciel języka polskiego.

PO CO DO TEGO WRACAĆ

Umawiamy się w kawiarni na sandomierskim rynku o godzinie 14. Przychodzę punktualnie co do minuty, ale szczupły, niewysoki 50-latek już siedzi w środku.

Popija kawę i pali papierosy. Gdy pytam o Służbę Bezpieczeństwa, z trudem maskuje irytację. Nie zgadza się, abym nagrywał rozmowę na dyktafon. I mówi:

- Dlaczego pan do tego wraca i pyta o tamte czasy. Było, minęło. Zaszkodzi mi pan. I nie tylko, jeśli stracę tę pracę, to skrzywdzi też uczniów i ich rodziców. I wylicza sukcesy swoje i swoich uczniów. Jest tego naprawdę sporo.

- Wstydzi się pan tego, co robił przez 12 lat? - pytam.

- Nie, bo nie mam sobie nic do zarzucenia i spokojnie patrzę w lustro przy goleniu. Zresztą w moim środowisku wszyscy wiedzą, gdzie wcześniej pracowałem. A jak ktoś coś do mnie ma, to niech mnie poda do sądu.

NAGRODA I MEDAL

Październik 2007 rok. Ryszard Legutko, minister edukacji narodowej w rządzie Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, przyznaje nagrody z okazji Dnia Nauczyciela. W powiecie sandomierskim otrzymuje je tylko dwóch pedagogów.

Jednym z nich jest Zbigniew Łyczek, nauczyciel języka polskiego w Zespole Szkół w Wilczycach koło Sandomierza. To jego kolejny znaczący zawodowy zaszczyt, bo w dorobku ma już prestiżowy Medal Komisji Narodowej.

- Łyczek jest sumiennym, dobrym nauczycielem, to fakt. Ale słowo daję, że od pana pierwsze słyszę, że był wysoko postawionym funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, który walczył z Kościołem - mówi Adam Bodura, wójt gminy Wilczyce.

NIE WSZYSTKO ZNISZCZYLI

W latach 1989-1992 Służba Bezpieczeństwa niszczy swoje archiwa. Ocalała jedynie połowa akt osobowych, kart, zbiorów operacyjnych. W Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Tarnobrzegu niszczenie udaje się nadzwyczaj dobrze.

Bezpowrotnie przepada większość zasobów, ale teczka personalna kapitana Zbigniewa Łyczka przetrwała. Trafiła do archiwów rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie mi ją udostępniono. Przeglądam pożółkłe karty. Niegdyś tajne, dzisiaj jawne.

CHCIAŁEM DOSTAĆ MIESZKANIE

Rok 1978. 25-letni Zbigniew Łyczek z Sierosławia gmina Końskie, absolwent filologii polskiej na Wyższej Szkole Pedagogicznej w Kielcach i Centrum Szkolenia Oficerów Politycznych w wojsku, kandydat na członka Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, składa podanie o przyjęcie do Milicji Obywatelskiej. "Zdaję sobie sprawę, że jest to bardzo odpowiedzialna praca, która cieszy się wysoką rangą moralną" - pisze w podaniu o pracę.

Sandomierz. Kawiarnia. Łyczek odpala kolejnego papierosa.

- To był przypadek. Skończyłem studia, zależało mi, aby się wyrwać ze swojej wsi. W milicji dawali szybko mieszkanie, nie kazali czekać 15 lat - opowiada. Łyczek zostaje przyjęty do Służby Bezpieczeństwa na stanowisko młodszego inspektora operacyjnego. Dostaje mieszkanie - dwa pokoje z kuchnią, i zajmuje się inwigilacją księży katolickich. Jego szef pisze o nim tak: "Pozyskuje wartościową agenturę.

Aktualnie posiada cztery jednostki tajnych współpracowników oraz dwóch kandydatów na tajnych współpracowników. W 1979 pozyskał jednego Tajnego Współpracownika z aktywu katolickiego. Jest sumienny i zdyscyplinowany".

Rok później naczelnik znowu chwali Łyczka i wnioskuje, aby w nagrodę skierować go do Studium Podyplomowego Akademii Spraw Wewnętrznych.

DEWOTĄ NIE JESTEM

Sandomierz. Kawiarnia. - Czym się pan zajmował w Służbie Bezpieczeństwa? - pytam.

Łyczek znowu zapala i macha rękę: - Zbierałem informacje. A właściwie to nawet nie ja, tylko moi pracownicy. Trafiały one gdzieś tam do komitetu partii albo do kosza. Nikomu nie szkodziłem.

Mariusz Krzysztofiński, historyk z rzeszowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej:

- Informacje zbierane przez Służbę Bezpieczeństwa nie trafiały do kosza. Wykorzystywano je do walki z Kościołem i przeciwko osobom, które go wspierały.

Przykład? Wiernych, którzy brali udział w ważnych uroczystościach kościelnych fotografowano lub filmowano, aby potem wyciągać wobec nich sankcje służbowe.

- Czy wstępując do Służby Bezpieczeństwa był pan katolikiem? - pytam Łyczka.
- Tak, oczywiście - odpowiada.
- I chodził pan do kościoła?
- No nie, wtedy nie. Był zakaz.
- A teraz?
- Teraz tak, jak mam okazję to chodzę. Ale dewotą nie jestem.
TO BYŁA MACHINA

- Czym zajmowali się funkcjonariusze Wydziałów IV Służby Bezpieczeństwa w Wojewódzkich Urzędach Spraw Wewnętrznych? - pytam Mariusza Krzysztofińskiego.
- Zwalczaniem Kościoła - odpowiada historyk.
- W jaki sposób?
- Było ich wiele, Służba Bezpieczeństwa między innymi inwigilowała duchowieństwo, próbowała skłócić go z wiernymi i opozycją, powstrzymywała budownictwo sakralne. Słowem, robiła wszystko, aby osłabić autorytet Kościoła i pozbawić go możliwości oddziaływania na społeczeństwo.
- Jakich metod używano w walce z Kościołem?
- To była potężna, dobrze zorganizowana machina. Potrzebne informacje zbierała na wiele sposobów: dostawała je od administracji, urzędów do spraw wyznań, partii, zdobywała je również metodami operacyjnymi.

AKCJA KRYPTONIM CZARNY

Rok 1980. Koniec grudnia. Służba Bezpieczeństwa rozpoczyna sprawę operacyjnego rozpracowania o kryptonimie "Czarny". To akcja wymierzona przeciwko księdzu, a od 1989 roku biskupowi sandomierskiemu Edwardowi Frankowskiemu, już wówczas sławnemu na cały kraj niezłomnemu kapłanowi opozycjoniście, kapelanowi stalowowolskiej Solidarności. Podstawa operacji: "prowadzi wrogą działalność godzącą w ustrój i interes Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej". Akcja potrwa aż upadku Polski Ludowej, czyli do 1989 roku.

- W tamtych czasach funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa szkodzili nam bardzo. I to podwójnie. Po pierwsze, śledzili nas, przez co znali nasze zamiary i mogli je udaremniać. Po drugie, represjonowali nas. Bogu dziękuję za to, że żyję, bo wiem, że podejmowali działania zmierzające do pozbawienia mnie życia - mówi ksiądz biskup Edward Frankowski.

Mariusz Krzysztofiński: - Nie można wykluczyć, że Służba Bezpieczeństwa chciała zabić biskupa Edwarda Frankowskiego. Kilka tomów akt dotyczących jego osoby zostało bowiem skrzętnie zniszczonych. Dlatego wątpię, aby w ocalałych aktach znalazł się jakiś ślad.

PRZODOWNIK PRACY

Rok 1982. Zbigniew Łyczek za szczególne osiągnięcia w ramach w pracy operacyjnej i wyniki w ramach akcji o kryptonimie "Czarny" zostaje mianowany przodownikiem pracy Wydziału IV. Przełożony pisze o nim tak: "Jego postawa ideowo-moralna oraz zaangażowanie jest wzorem do naśladowania dla innych funkcjonariuszy".

Przeglądam w Instytucie Pamięci Narodowej pożółkłe karty. I czytam: "Prezentuje skrystalizowany i ugruntowany marksistowsko-leninowski światopogląd", "Postawa etyczna i moralna wzorcowa", "Bierze na swoje barki cały ciężar pracy operacyjnej w trudnym środowisku kleru w Stalowej Woli", "Posiada dobre rozeznanie wrogiego środowiska".

Gdy cytuję Łyczkowi te laurki macha ręką i mówi lekceważąco: - Przełożeni coś musieli pisać, nie miałem na to wpływu. I nie ponoszę za to żadnej odpowiedzialności.

Ale za laurkami w papierach idą nagrody: pieniężne, rzeczowe. I to z najwyższej półki, bo od samego ministra spraw wewnętrznych. Błyskawicznie awansuje w strukturze Służby Bezpieczeństwa. Zostaje kolejno: kierownikiem Grupy Operacyjnej w Stalowej Woli, szefem sekcji IV w Komendzie Miejskiej Milicji Obywatelskiej w Stalowej Woli, zastępcą i naczelnikiem IV Wydziału Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Tarnobrzegu. W 1990 roku kieruje wydziałem studiów i analiz.
W międzyczasie udziela się społecznie i politycznie, zostaje radnym Miejskiej Rady Narodowej w Stalowej Woli, sekretarzem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i szefem koła Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej.

SIEDEM STRON ZASŁUG

Łyczek przysyła mi maila wraz z załącznikiem. To siedem stron maszynopisu jego inicjatyw, przedsięwzięć, osiągnięć, sukcesów, nagród, które dostawał od ministrów różnych opcji. - Mnie polityka nie interesuje. Dostawałem nagrody, bo nie szczędzę swojego prywatnego czasu, aby moi uczniowie odnosili sukcesy - mówi.

- O tym, że nie szczędził pan wolnego czasu czytałem wiele razy w pańskich opiniach ze Służby Bezpieczeństwa - zauważam.

- Bo ja taki jestem, jak coś robię, to dobrze i sumiennie.

Izabela Skrok, była przewodnicząca komitetu rodzicielskiego w Zespole Szkół w Wilczycach, potwierdza: - Jest świetnym nauczycielem. Wiem, co mówię, bo uczył trójkę moich dzieci. I to się liczy, a nie jego przeszłość. Służba Bezpieczeństwa?

Kompletnie mnie to nie interesuje. Mam dość odgrzewanych kotletów - mówi.
Dobrą opinię o nauczycielu Łyczku ma także jego przełożona, dyrektora szkoły Bożena Mrozowska. Ale: - Nie wnikałam w jego życiorys, ale jak się dowiedziałam, że walczył z Kościołem, zrobiło mi się bardzo nieprzyjemnie.

Maria Kajput, dyrektorka Łyczka z jego poprzedniej szkoły w Radoszkach, nie chce o nim rozmawiać. Nauczycielka z tej szkoły:

- Coś tam słyszeliśmy, że pracował w milicji, ale nikt w to nie wnikał, bo był dobrym nauczycielem i fajnym kolegą. Tak go wspominaliśmy, gdy kilka lat temu odszedł z naszej szkoły. Do czasu, gdy wydarzył się u nas pewien drobny incydent, który posłużył Łyczkowi, żeby obsmarować nas w lokalnym tygodniku. Zachował się jak bardzo nielojalnie. Pokazał swoją nieszczerą twarz.

Stefan Chałupczak z Radoszek nie może spokojnie rozmawiać o Łyczku.

- Uczył moje dziecko i źle to robił, bo ciągle go nie było. Bo zamiast na lekcjach, załatwiał "coś" w gminie, w Sandomierzu. Na wywiadówce chciałem o tym głośno powiedzieć, to wyciągnął dyktafon i zaczął mnie nagrywać. Drugie dziecko wysłałem do gimnazjum w Sandomierzu, żeby nie miało z Łyczkiem nic wspólnego - mówi.

CO JA TUTAJ ROBIĘ

- Jakimi sposobami agenci Służby Bezpieczeństwa pozyskiwali agentów wśród kleru? - dopytuję Mariusz Krzysztofińskiego.

- Metody werbunku funkcjonariusze dostosowywali do konkretnej osoby. Ich wachlarz był bardzo szeroki: szantaż, manipulacja, wywieranie presji, przekupstwo, odwoływanie się do pobudek patriotycznych.

Wiesław Wojtas, legenda stalowowolskiej Solidarności, o agentach Służby Bezpieczeństwa mówi dosadnie: - To byli wredni dranie. Łamali ludzi na różne sposoby, a tych, którzy się nie dawali, okropnie prześladowali. Przez tych łobuzów wielu moich kolegów poszło siedzieć lub miało wielkie kłopoty.

JA NIC NIE WIEM

Rok 1984. Październik. Trzech funkcjonariusze Samodzielnej Grupy "D" Departamentu IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych porywają, torturują i mordują księdza Jerzego Popiełuszkę, kapelana Solidarności. Kapitan Grzegorz Piotrowski, szef grupy, skazany za tę zbrodnię na 25 lat więzienia, po latach opowie tak: "Gdyby akcja z 19 października się nie powiodła, już przygotowany był następny wyjazd. Wiedzieliśmy, że ksiądz Jerzy miał jechać do Stalowej Woli. Tam ksiądz Frankowski działał. Mieliśmy wszystko dopięte, i w komendzie w Tarnobrzegu, i w Sandomierzu".

- Nie miałem z tym nic wspólnego. Nawet wtedy nie wiedziałem, że ksiądz Popiełuszko ma przyjechać do Stalowej Woli - mówi Łyczek, który w 1984 roku pełni funkcję kierownika Sekcji IV Służby Bezpieczeństwa zajmującą się walką z Kościołem w Komendzie Miejskiej Milicji Obywatelskiej w Stalowej Woli. Łyczek kończy nasze spotkanie. Gdzieś się spieszy. Na koniec pytam go wprost: - Niech pan mi powie szczerze, czy nigdy nie pomyślał tak: Pracuję w firmie, która broniąc chorego systemu politycznego, robi szmaty z ludzi. I nigdy nie zapytał pan siebie samego, tak po męsku, co ja tutaj robię?

- Nie. Bo ja nikogo nie krzywdziłem. Zachowywałem się przyzwoicie, przestrzegałem prawa. Nic nie mam sobie do zarzucenia - recytuje jak mantrę.

- Nigdy? Nawet wtedy, gdy pańscy "koledzy" z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zamordowali księdza Jerzego Popiełuszkę?

- Tak. Wtedy byłem przerażony i potwornie zdziwiony, jak to się mogło stać.
- I co?
- I nic. Przecież nie mogłem ot tak odejść ze służby. Miałem rodzinę, dwójkę małych dzieci. Musiałem przecież z czegoś żyć.

DOTĄD NIE PRZYSZEDŁ

Ksiądz biskup Edward Frankowski - do dziś biskup pomocniczy diecezji sandomierskiej - wie, kim jest Zbigniew Łyczek. Co robił i co robi teraz. Pytam go wprost, co sądzi o tym, że jego były prześladowca uczy dzieci polskiego.

- Nasza wiara daje ludziom szansę przemiany. Jeśli on tylko szczerze żałuje tego, co kiedyś robił, to ja go nie przekreślam jako człowieka i nauczyciela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie