MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie się podziało 50 milionów?

Jarosław PANEK
Echo Dnia

Najpotężniejsze korporacje świata, największe międzynarodowe banki, najlepsze polskie przedsiębiorstwa i lokalni świętokrzyscy producenci. Nawet najbardziej szczwane lisy polskiej gospodarki miały paść ofiarą niewątpliwego talentu szefów zbankrutowanej kieleckiej spółki "Lider Market", Andrzeja E. i Roberta B., którzy w sumie - zdaniem śledczych - nigdy nie oddali swoim kontrahentom niemal... 50 milionów złotych. Sieć sklepów "Lider Market", uchodząca swego czasu w naszym województwie za symbol sukcesu, była wedle kieleckiej Prokuratury Okręgowej sprawnie działającą maszynką do... wyłudzania kasy.

W szczytowym okresie swej działalności, czyli... tuż przed swym głośnym bankructwem "Lider Market" miał niemal 30 supermarketów w województwie świętokrzyskim oraz całej południowo-wschodniej Polsce. Sklepy rosły jak grzyby po deszczu, firma hojną ręką sponsorowała sport i zatrudniała coraz więcej personelu.

600 świadków do przesłuchania

Balon pękł w październiku 2002 roku, kiedy to okazało się, że długi spółki przewyższają jej kapitały, a dostawcy, którym wciąż nie płacono za wcześniejsze partie towaru, przestali dostarczać następne. "Lider Market" z głośnym hukiem zbankrutował, pozostawiając po sobie ogromne długi i mnóstwo wierzycieli. Tuż po plajcie prezes Andrzej E. tłumaczył dziennikarzom, że bankructwo było wynikiem kryzysu na rynku, jaki istotnie zresztą miał wtedy miejsce oraz ekspansją zagranicznych sieci handlowych. Te ostanie, zdaniem oskarżonego dziś prezesa, miały mieć tak ogromne kapitały i być tak bezwzględne, że po prostu zniszczyły jedną z nielicznych dużych polskich sieci handlowych, jaką właśnie był "Lider Market". Ale Prokuratura Okręgowa w Kielcach nie dała wiary tym tłumaczeniom. Rozpoczęło się bardzo żmudne i długie śledztwo, w którym przesłuchano 600 świadków i prześledzono kilka tysięcy faktur. Wreszcie w sylwestra tego roku powstał akt oskarżenia. Prezesowi "Lider Marketu" Andrzejowi E. oraz wiceprezesowi Robertowi B. postawiono po kilka zarzutów, wśród nich oszustwa, wyłudzenia, fałszowanie dokumentów, działanie na szkodę spółki, niezgłoszenie na czas upadłości. Akt oskarżenia ma... 7 tomów, a zebrany materiał dowodowy liczy... 72 tomy. Co wyłoniło się z kilogramów dokumentów, przez jakie prokuratorzy musieli przebrnąć, aby sprawdzić, co rzeczywiście było przyczyną upadku firmy?

Zyski niby rosły

Początki złego były miłe. W 1996 roku powstała nowa spółka, nazwana "Lider Market", która miała zawojować handel detaliczny w naszym regionie. Wojować czym nie było, bo firma miała ledwie 100 tysięcy złotych kapitału udziałowego, ale prezesom firmy własne pieniądze nie były potrzebne, aby w krótkim czasie stworzyć ogromną sieć supermarketów. Już dwa lata później na scenie dramatu pod tytułem "Lider Market" pojawił się jeden z oskarżonych - Robert B., który 23 marca 1998 roku został prezesem tej spółki. Później doszło do kilku przetasowań, które w styczniu 2000 roku wyłoniły zarząd: Robert B. został wiceprezesem, a Andrzej E. nowym prezesem. W dniu, kiedy ten drugi obejmował kluczowe w firmie stanowisko, jego żona została przewodniczącą Rady Nadzorczej.

Przez cały ten czas zyski niby rosły, ale chyba nie spełniały pokładanych oczekiwań, bo co to za wynik 37 tysięcy złotych za rok 1998 i 178 tysięcy za rok 1999? Wspólnikom pieniędzy wystarczało tylko na to, aby uciułać kapitał zapasowy w wysokości trochę ponad 350 tysięcy złotych. Od czego jednak byli dostawcy i banki. To właśnie oni już w okresie 1998-1999 podnieśli majątek spółki aż do... 46 milionów złotych! Cud? Nie. Po prostu wszyscy uwierzyli w sukces nowego przedsięwzięcia, a że rynek był trudny, a "Lider Market" kupował dużo, nikt specjalnie nie pytał o zapłatę, tylko przywoził kolejne partie towaru, czekając grzecznie na swoje pieniądze. Kłaniały się klasyczne w polskim biznesie odroczone terminy płatności. Majątek firmy rósł imponująco, ale w rzeczywistości był to majątek cudzy. Zdaniem biegłych, pierwsza czerwona lampka ostrzegawcza powinna się zapalić zarządowi już na koniec 1999 roku, kiedy to kapitał własny firmy w porównaniu do tego, czym zarządzała, wynosił ledwie 0,76 procenta. Wszystkie inne pieniądze, jakim rozporządzał "Lider Market', były pieniędzmi cudzymi. Już na koniec tego właśnie roku długi wobec dostawców towaru sięgały 34 miliony złotych, a sytuacja płatnicza spółki zaczynała być coraz trudniejsza. "Lider Market" miał coraz większe problemy ze spłatami, więc płacił coraz więcej rozmaitych odsetek od kredytów, wciąż nie spłacając kapitału. Coraz większe odsetki od coraz większych długów sprawiały, że spółka nie mogła wygenerować zysku. Rok później kapitały własne wynosiły już wprawdzie ponad 7 milionów złotych, ale długi wobec ZUS, urzędu skarbowego i innych instytucji sięgały 2,7 miliona złotych, suma nie spłaconych kredytów bankowych doszła do 17 milionów złotych, a dostawcy czekali już na niebotyczną kwotę... 39 milionów złotych. Nic dziwnego, że kolejny rok, czyli 2001 "Lider Market" zamknął stratą w wysokości niemal 4 milionów złotych, a w listopadzie 2002 roku doszło do załamania finansów i bankructwa. Zdaniem biegłych, dane z dokumentów pokazują jednak zafałszowany obraz, bo w firmie zaczęło się dziać źle już o wiele wcześniej. Według ustaleń prokuratury, szefowie spółki powinni zgłosić jej upadłość nie w roku 2002, a już w styczniu 2001 roku, kiedy były znane rzeczywiste katastrofalne wyniki spółki za rok 2000. Katastrofalne, bo wedle wyliczeń biegłych, długi o trzy miliony przewyższały majątek spółki. Ale według prokuratury, tych prawdziwych danych poza oskarżonymi praktycznie nikt inny nie znał. Nie znał, bo gdyby znał, nie dałby kolejnej partii towaru bez pieniędzy, nie dałby kolejnego kredytu.

"Kreatywna" księgowość

To właśnie wtedy, według prokuratury, rozpanoszyła się w firmie "kreatywna" księgowość, która niewiele miała wspólnego z obowiązującymi przepisami. Z prokuratorskich ustaleń wynika iż, aby "podrasować" trochę wyniki tonącego statku szefowie firmy postanowili pod koniec roku 2000 wprowadzić swoje zasady obliczania amortyzacji. Obniżając wysokość stawek amortyzacyjnych o połowę, udało się na papierze obniżyć koszty o około milion złotych zarówno w roku 2001, jak i 2002. Na więcej lat rozłożono również okres rozliczania kosztów, jakie powstały przy remoncie i modernizacji sklepów. Na ten cel spółka wydała w sumie 24 miliony złotych, chociaż zdaniem biegłych, zupełnie nie miała na to pieniędzy. Podobny mechanizm "rozkładania" kosztów na dłuższy czas dotyczył pieniędzy, jakie "Lider Market" przeznaczył na sponsorowanie Klubu Sportowego "Iskra", który dostał w sumie od zadłużonej po uszy spółki aż 1,8 miliona złotych. I to w czasie, gdy inny dostawcy nie mogli się doprosić 100 tysięcy złotych za zaległe faktury. Obniżona amortyzacja i wydłużone okresy rozliczeń inwestycji, powodowały wzrost zysku w skali roku, choć oczywiście tylko na papierze. W ten sposób, zdaniem śledczych, zysk za lata 2001-2002 zawyżono niemal aż o 4 miliony złotych. Nic jednak lepiej nie przekonywało bankowców do dawania kolejnych kredytów, jak właśnie zyski. Najprawdopodobniej byli o tym przekonani szefowie "Lider Marketu", bo co rusz udawali się do kolejnych banków po pożyczki. A banki przekonane, że robią dobry interes, pożyczały kolejne miliony w złotówkach, dolarach i jenach. Tu milion, tam cztery miliony, gdzie indziej siedem milionów. Za każdym razem mechanizm był ten sam. Banki oczywiście skrupulatnie przestrzegały procedur, wymagały zabezpieczeń, bilansów, wyliczeń. I dostawały je, tylko - zdaniem prokuratury - była to dokumentacja nijak nie odpowiadająca rzeczywistej, bardzo już trudnej sytuacji spółki. Na przykład w październiku 2000 roku, gdy "Lider Market" ubiegał się o pożyczkę w kieleckim Oddziale Banku Śląskiego, oskarżeni prezesi przedłożyli bankowcom dokumenty, z których wynikało, iż kapitały własne ich zbankrutowanej spółki wynosiły ponad 7 milionów, gdy tymczasem według prokuratury wynosiły minus 3,3 miliona złotych. Podobną dokumentację przedstawiano potem następcy Banku Śląskiego, czyli ING Bankowi Śląskiemu oraz Deutsche Bankowi i BIG Bankowi Gdańskiemu. Ten ostatni miał dostać załączniki do wniosku kredytowego, z których wynikało, iż "Lider Market" ma sumę aktywów równą sumie pasywów, czyli wpływy równają się wydatkom, gdy tymczasem biegli wyliczyli, że w tym czasie długi "Lider Marketu" przekraczały wartość jego majątku już o 15 milionów złotych! Na papierze badanym przez biegłych rewidentów wszystko wyglądało świetnie, firma się rozwijała i miała solidne zabezpieczenia, więc czemu banki nie miałyby pożyczać? W latach 2000-2002 pożyczyły więc około 17 milionów złotych. Nie wiedziały, że zdaniem prokuratury nawet dokumenty potwierdzające wartość zabezpieczeń, dalece mijały się z prawdą. Na przykład wartość lokalu w Chełmie, który miał stanowić zabezpieczenie kredytu w Banku Śląskim wynosiła wedle załączników około 4 milionów złotych, gdy tymczasem, według prokuratury, to własnościowe prawo do spółdzielczego użytkowania warte było około 1,5 miliona złotych. Podobne tricki dotyczyły zabezpieczeń przedstawianych w innych bankach, które czarowano imponującym rozwojem sieci, rozmachem działalności i wspaniałymi zyskami. W jaki sposób można było przecież podejrzewać o niecne zamiary firmę, która przelała na konto Klubu Sportowego ISKRA w Kielcach 1,8 miliona złotych? Przecież ktoś, kto nie ma takich pieniędzy, nie wydawałby je na coś bez czego można się obyć - rozumowały zapewne kieleckie banki i niestety rozumowały źle. Bo, zdaniem prokuratury, tak to właśnie było.

Dostawca nieświadomym sponsorem

"Lider Market" wprawdzie nie miał własnych pieniędzy, ale - według biegłych - wydawał cudze, nie płacąc dostawcom. W rzeczywistości, to oni byli bezimiennymi sponsorami klubu, ale też sponsorami ogromnych remontów prowadzonych w całej sieci. To kolejny zarzut podnoszony przez prokuraturę w akcie oskarżenia. Ale nieostatni. Oto bowiem w toku śledztwa ustalono, iż "Lider Market", który tak bardzo próbował zaniżać koszty przed bankami i biegłymi rewidentami, gdzie indziej wręcz szastał pieniędzmi zupełnie z kosztami się nie licząc. Przykładów na to w akcie oskarżenia jest kilka. Oskarżeni prezesi Andrzej E. oraz Robert B. nie tylko pracowali w "Lider Markecie". Byli także udziałowcami różnych spółek, które z "Lider Marketem" prowadziły rozmaite, czasem mocno zaskakujące interesy. Na przykład Andrzej E. był udziałowcem spółki dosyć znanej w branży chemii gospodarczej hurtowni "Pamex" z Kielc. I to właśnie prezes E. jako udziałowiec "Pameksu", wystawił... "Lider Marketowi" fakturę za wyszukanie lokalizacji dla sklepów w Starachowicach, Tarnobrzegu i Bochni "zgodnie z umową", jak napisano w owej fakturze, tyle że, zdaniem prokuratury, żadnej takiej umowy nigdy nie znaleziono. Inna spółka należąca do byłego prezesa "Lider Marketu" Andrzeja E. o nazwie "Consulting Inwestycje i Zarządzanie" również zajmowała się podnajmem sklepów oraz innymi pracami zleconymi dla "Lider Marketu" na zasadach, jakie według prokuratury były bardzo dochodowe dla "Consulting Inwestycje i Zarządzanie", a nie dla "Lider Marketu". Zdaniem biegłych, oskarżeni prezesi mieli gest, tylko nie zawsze tam, gdzie trzeba. W okresie, gdy tysiące bezrobotnych szukały w naszym regionie pracy, "Lider Market" zapłacił w latach 1999-2000 260 tysięcy złotych za... wyszukiwanie pracowników. Firma chętnie płaciła również tak zwane inicjalne, czy niejako dodatkowe opłaty do czynszu. Jak ustalili prokuratorzy, do czynszu wynegocjowanego z właścicielem lokalu pod dany sklep nie raz oskarżeni prezesi dodawali jednorazową wpłatę w postaci tak zwanego inicjalnego. Zebrało się tego w sumie na 690 tysięcy złotych, chociaż ta suma niknie w porównaniu z innymi zaległościami. Wygląda też na to, że nikt specjalnie nie przejmował się stratami wynikającymi z ubytku towarów. Biegli obliczyli, iż w latach 2000-2002 w 26 sklepach "Lider Marketu" marnowało się bądź ginęło w nie wyjaśnionych okolicznościach mnóstwo produktów. Tylko w roku 2000 straty z tego tytułu Prokuratura Okręgowa w Kielcach wyliczyła na niemal 3 miliony, w 2001 na 4 miliony, a w 2002 na około 3,5 miliona, czyli łącznie w tych trzech latach wyniosły one aż 10,5 miliona złotych. Nawet biegłych zdumiał ten fakt, tym bardziej że z początku spółka nawet nie podpisywała z kierownictwem stosownych umów o odpowiedzialności materialnej za znikający towar. Zaczęła to robić dopiero pod koniec działalności, zupełnie jakby nikogo nie obchodziło, co tak naprawdę dzieje się w firmie. Z jednej strony towary znikały, ale z drugiej... cudownie się rozmnażały. Zwłaszcza wtedy, gdy biegli rewidenci przychodzili sporządzić doroczny bilans. Jak ustaliła prokuratura, straty wynikające z braku ogromnych partii towaru, wiceprezes firmy Robert B. nakazał księgować jako "towary w drodze" lub "towary w sklepach". W księgowości istnieje taka możliwość, a dzięki jej wykorzystaniu biegli rewidenci, którzy przychodzili sporządzić bilans, nie potrafili wykazać rzeczywistej straty, gdyż opierali się na nieprawdziwych dokumentach. Aby dojść do prawdy, musieliby z góry założyć, że ktoś ich chce oszukać i z góry założyć, że ktoś przedstawia im sfałszowane papiery.

Głośny upadek

W listopadzie roku 2002 roku "Lider Market" upadł. Za badanie tego spektakularnego bankructwa zabrała się prokuratura. W akcie oskarżenia zarzuciła ona byłym szefom "Lider Marketu" dokonanie w sumie kilkuset przestępstw. 490 z nich miał się dopuścić Andrzej E., a 350 Robert B. Obu aresztowano. Wyszli za poręczeniem. Pierwszy musiał wpłacić pół miliona, drugi - 250 tysięcy złotych. Prokuratura zabezpieczyła także ich majątki na poczet przyszłych ewentualnych należności. Udziały w kilku spółkach, domy, oszczędności na kontach, łącznie na kwotę 2,6 miliona złotych. Nie wystarczy to nijak na pokrycie strat, jakie zdaniem prokuratury poniosły pokrzywdzone firmy. Firmy nie byle jakie. Urokowi "Lider Marketu" i jego przebojowym szefom dali się zwieść producenci napojów, tacy jak "Coca Cola" czy "Pepsi", producent nożyków do golenia "Wilkinson Sword", producent lodów "Schoeller", producent przypraw "Kamis", producent pieczywa "Schulstad", producent wyrobów z soji "Polgrunt", producent szkła "Dajar", producent wyrobów ziołowych "Herbapol", producent wyrobów mleczarskich "Mlekowita", producent kosmetyków "Kolastyna", czy w końcu jeden z większych graczy w handlu detalicznym w Polsce, sieć handlowa "Geant". Swoich pieniędzy nie zobaczyły nigdy także firmy z naszego regionu: Wytwórcza Spółdzielnia Pracy "Społem" z Kielc, "Kolporter", "Kolporter Service", "Complex Computers", "Radostowa", "Hochel", Zakłady Mięsne z Kielc, starachowicki "Constar", PZZ Zakłady Zbożowe w Kielcach, a nawet Klub Sportowy "Vive Kielce". A to tylko kilka przykładów spośród całej masy tych, którzy stracili.

Nie przyznają się

A co na to oskarżeni prezesi? Nie przyznają się. Prezes Andrzej E. stwierdził w prokuraturze, że spółka działała zgodnie ze strategią budowy sieci sklepów, a wszelkie decyzje w inwestycjach były poprzedzone solidnymi ekonomicznymi analizami wykonanymi przez drugiego oskarżonego. Według prezesa, "Lider Market" upadł, bo trafił na słabą koniunkturę gospodarczą i morderczą konkurencję zagranicznych sieci handlowych.

Wiceprezes Robert B. też nie przyznaje się do winy. W prokuraturze zeznał, że... był jedynie figurantem do podpisywania decyzji prezesa Andrzeja E. Przyznał jedynie, że spółka istotnie nie miała pieniędzy na przykład na remonty i modernizacje sklepów, co tak ochoczo robiła. Czy obaj prezesi są rzeczywiście winni? Rozstrzygnie to sąd, zapewne niezbyt szybko, bo czeka go mozolne przedzieranie się przez dziesiątki tomów akt i przesłuchanie najprawdopodobniej kilkuset świadków.

Cel ostateczny

Z aktu oskarżenia w sprawie "Lider Marketu": "Można przyjąć, że celem ostatecznym właściciela spółki Andrzeja E., z którym prawie do końca jej działalności współpracował wiceprezes spółki Robert B., było doprowadzenie do upadłości tej spółki przy dużych stratach, których jedną z głównych przyczyn było kooperowanie na niekorzystnych dla spółki zasadach z »Pamexem« oraz »Consulting Inwestycje i Zarządzanie«". Obu oskarżonym prezesom, jeśli sąd uzna ich winę, grozi do 10 lat więzienia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zakaz handlu w niedzielę. Klienci będą zdezorientowani?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie