Edyta Herbuś wraz z Marcinem Mroczkiem odnieśli jeden z najważniejszych polskich sukcesów na arenie międzynarodowej w ciągu ostatnich lat. Zwyciężyli w konkursie tanecznym Eurowizji.
Tylko nam Edyta Herbuś opowiada o przygotowaniach, o pobycie w szkockim Glasgow i o zatargach z rosyjską parą...
* Co czułaś, gdy trzymaliście z Marcinem zwycięską statuetkę w rękach?
- Trudno jest opisać cały wachlarz emocji, jaki przetaczał się wtedy przez moją głowę. To nie do opowiedzenia. Przede wszystkim ogromną radość, ulgę i satysfakcję, że się udało, że wygraliśmy! Wtedy trudno było walczyć z emocjami, co było widać w telewizji!
* To prawda, wasza radość była bardzo spontaniczna. Chyba nawet nie byliście przygotowani, aby odpowiadać w języku angielskim na pytania prowadzących, gdy odbieraliście statuetkę.
- W takich emocjach myśli i czuje się po polsku. Dlatego zaczęłam mówić coś, już nawet teraz nie pamiętam co, po angielsku, po czym spontanicznie przeszłam na język polski. Wiem tylko, że wszystkim dziękowałam i pozdrawiałam moją mamę. Nie przygotowywaliśmy żadnego przemówienia, to nie jest praktykowane. Działaliśmy, chyba oboje wciąż pod wpływem ogromnej adrenaliny.
* Opowiedz trochę o dniach przed finałowym występem. Jak wyglądał wasz pobyt w Glasgow?
- Z Polski wylecieliśmy we wtorek o godzinie 6, więc na miejscu byliśmy około godziny 12. Zawieziono nas do hotelu, który był zaraz przy stacji BBC, czyli w miejscu, gdzie odbywał się konkurs. Rozpakowaliśmy się w hotelu i zaraz wyszliśmy na dwugodzinną, indywidualną próbę, o którą prosiliśmy organizatorów, będąc jeszcze w Polsce. Wieczorem odbyły się konferencje prasowe i wieczór zapoznawczy ze wszystkimi trzynastoma parami. Na drugi dzień od rana mieliśmy próby wspólnego tańca, który wykonywaliśmy podczas finału. Wieczorem znowu nasze próby. Kolejnego dnia były już pierwsze ćwiczenia z kamerą, nagraliśmy nasz taniec, a potem mogliśmy ocenić, co było nie tak i zgłosić ewentualne sugestie do organizatorów, czyli na przykład, w którym momencie chcemy, aby kamera była na wprost nas albo gdzie powinna się znaleźć w danej chwili naszego układu.
Ćwiczyliśmy również naszą prezentację i nagrywaliśmy reklamówkę. Na drugi dzień była próba z jurorami, którzy już wtedy nas oceniali, okazało się, że podczas tych występów zajęliśmy pierwsze miejsce u sędziów! To nas bardzo zmotywowało i wywołało niemały popłoch wśród innych zawodników.
* Czy dali wam w jakiś sposób odczuć, że jesteście najlepsi, czy pojawiały się takie opinie jeszcze przed finałem?
- Dokładnie tak. Gdy szliśmy korytarzem, szeptali o nas: "To ci - faworyci". Trochę nas to deprymowało, ponieważ mogło wyglądać tak, że jest jakiś układ i może nie do końca czysto się to odbywa. A przecież wcale tak nie było. Później, chyba żeby zamazać obraz nas, jako potencjalnych zwycięzców otrzymywaliśmy od sędziów, na kolejnych próbach z nimi już niższe noty.
* Jaki nastrój panował za kulisami tanecznej Eurowizji? Kto był waszym największym zagrożeniem?
- Zdecydowanie największym rywalem była para z Rosji, oni byli pierwszymi faworytami do zwycięstwa. Powszechnie znane są ich waleczność oraz wieczna chęć zwyciężania. A tu okazuje się, że para z Polski w opinii sędziów jest najlepsza. Bywały nawet takie momenty, że tancerka rosyjska przed wyjściem na próbę złośliwie naśladowała moje taneczne ruchy, wyśmiewając się z nas.
W pierwszej chwili chciałam nawet zareagować, ale pomyślałam sobie, że chyba nie warto spierać się o mało istotne rzeczy. Odpuściłam sobie i nie czułam się z tym źle. Po finale, na przyjęciu ze wszystkimi parami Rosjanka podeszła do mnie i pogratulowała sukcesu. Powiedziałam jej, że według mnie jest naprawdę świetną tancerką, a ona na to, że wie, ale ja też jestem niezła (śmiech).
* Były jakieś inne niemiłe zdarzenia?
- Teraz, chociaż minęło bardzo mało dni, już nie chce się pamiętać o tym, co było złe. Ale muszę przyznać, że nie do końca wszystko odbywało się sprawiedliwie podczas tego konkursu. Zasada była taka, że pary biorące udział w tym konkursie miały być mieszane, czyli jeden zawodnik to profesjonalny tancerz, a drugi to amator.
Okazało się jednak, że nie do końca sprawdzono uczestników. Była na przykład para z Grecji, którą nasz trener przed laty zawodowy tancerz - Roman Pawelec - doskonale znał z wyjazdów na turnieje. Okazało się, że to była para, która zawodowo tańczy, ale dla kamuflażu wpisano do życiorysu, że mężczyzna uprawia zawodowo windsurfing.
Podobnie było z dwójką z Azerbejdżanu, która również składała się z profesjonalnych tancerzy, a ci na dodatek prowadzili podczas występu miejscami niesmaczną kampanię reklamową swojej szkoły tańca. Pojawiły się ulotki z ich szkoły oraz reklamy.
Zobacz występ Edyty i Marcina na finale Eurowizji
* Mówiłaś o tym, że sędziowie przyznali wam pierwsze noty. Czy już wtedy pojawiło się przeczucie, że może to wy wygracie?
- Jechałam tam z nastawieniem, że muszę to wygrać. Byłam niesamowitą optymistką. Powiem nawet, że - co jest bardzo dziwne - prawie nie miałam tremy przed wyjściem na scenę na finale! Byłam tak naładowana pozytywną energią, nie mogłam usiedzieć na miejscu. Poza tym podczas próby generalnej w kostiumach odpiął mi się but, ale nie mogłam wtedy przerwać i go zapiąć. Tuż przed wyjściem na finał zrobiłam sobie dodatkową dziurkę i zapięłam go mocniej.
Żartowałam wtedy, że to pewnie na szczęście. Moje przeczucia się sprawdziły i jestem chyba najszczęśliwszą osobą na świecie. Życzę każdemu, aby miał w swoim życiu taki moment, jak ja, gdy stałam przed tym milionem osób, który oklaskiwał nasz występ i który później cieszył się z naszego zwycięstwa. Bo tak naprawdę oceniła nas publiczność i za to dziękujemy.
* Czy poza popularnością, którą poprzez zwycięstwo osiągnęliście i statuetką, poszły też pieniądze?
- Za udział i wygraną na Eurowizji nie otrzymaliśmy pieniędzy. Tylko tę najpiękniejszą na świecie statuetkę, którą musimy się dzielić. Natomiast jeszcze w Glasgow rozdzwoniły się nam telefony i otrzymaliśmy mnóstwo różnych propozycji, zarówno Marcin, jak i ja.
Teraz muszę na spokojnie usiąść i pomyśleć o tym, w co się zaangażować, a co od razu odrzucić. Nie chcę rozmieniać się na drobne i brać udział w czymś, co budzi mój opór. Na razie skupiam się na nagraniu filmu rosyjskiego, w piątek jadę z ekipą kręcić dalsze zdjęcia. A potem? Zobaczymy...
* Odnoszę wrażenie, że udziałem w tym konkursie postanowiłaś udowodnić trochę, że masz nie tylko śliczną buzie, ale prawdziwy talent do tańca, o czym niektórzy trochę zapomnieli.
- Dokładnie tak. Ciężko z Marcinem trenowaliśmy przez całe wakacje. Włożyliśmy w ten występ mnóstwo energii i czasu, a także serca. Wygrywając Eurowizję, chyba zamknęłam trochę buzie krytykantom. Pokazaliśmy, że można wygrywać i że warto walczyć. Teraz już nic nikomu nie muszę udowadniać, zresztą chyba nigdy nie musiałam, ale chciałam. Znam swoją wartość i czas, aby inni odkryli ją również. Zresztą to tyczy się również Marcina. Oboje baliśmy się trochę tego występu, bo tworzymy dosyć kontrowersyjną parę, która była dosyć mocno obecna w mediach. Teraz pokazaliśmy, że stać nas na sukcesy.
* Dziękuję za rozmowę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?