Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna wybrała zdrowie

Zbigniew TYCZYŃSKI

Kiedy koleżanka, z którą pracowała przy zbiorze winogron, trafiła do szpitala psychiatrycznego, a do Pueblo del Almoradiel koło Toledo dotarła wiadomość, że kolega z Ostrowca zasłabł na polu i zmarł, postanowiła wrócić do kraju po dwunastu dniach legalnego zatrudnienia w Hiszpanii. - Docierały coraz to nowe skargi na warunki pobytu i pracy, pomyślałam, że ważniejsze jest zdrowie i wróciłam - mówi Joanna.

Wesołe autobusy

Hiszpanie po raz pierwszy zaskoczyli w Lyonie. Na Polaków nie czekały zapowiadane autobusy. Przyjechały z kilkugodzinnym opóźnieniem, a kierowcy nie wiedzieli kogo mają zabrać. - Sto osób, z których żadna nie znała hiszpańskiego, biegało od autobusu do autobusu z bagażami - wspomina Joanna, której w Kielcach, kiedy przed wyjazdem zapytała o tłumacza lub przewodnika, odpowiedziano, że nie jedzie na wycieczkę, tylko do pracy. - Na szczęście znalazła się koleżanka, która już raz była w Hiszpanii i pomogła porozumieć się z kierowcami. Jeden z nich był zresztą wstawiony.

Za mało łóżek

Każda z przydzielonych do innej plantacji winogron grup miała numer. - Z ciekawości zobaczyłyśmy w jakich warunkach została zakwaterowana pierwsza grupa jadących z nami chłopaków - mówi Joanna. - Pokoiki były bardzo ciemne i brakowało łóżek. Podobnie było z nami. Pan, po siedemdziesiątce, wziął same dziewczyny. Która miała większy biust, nie odstępował na krok. Co prawda nie dotykał, ale zainteresowanie wyrażał.

Joanna z konieczności spała z koleżanką na jednym łóżku, w którym zapadała się gąbka. Kolejna, która dojechała z opóźnieniem, trafiła na... podłogę. Pod prysznicem beton, zatykająca się wanna i cieknąca ubikacja. - Po pracy wchodziłyśmy po kostki w wodę - wspomina.

Pranie dziewczęta od winogron robiły w małych miedniczkach, a do lodówki strach było cokolwiek włożyć. - Lodówkę gospodarz przywiózł po kilku dniach nieco lepszą, ale stołu do tej pory nie wstawił i koleżanki, z którymi mam stały kontakt, nadał jadają obiady... z ręki.

Gospodarz, starszy pan, nazwany przez dziewczęta "Dziadkiem", a potem... "Hitlerem", choć uprawiał 200 hektarów winogron i 2 tysiące drzewek oliwnych, okazał się wyjątkowym sknerusem.

W pole traktorem

Na miejsce pracy dziewczęta dojeżdżały czterdzieści minut zadaszoną przyczepą. Kiedy jedną z nich złapał atak choroby w polu, właściciel nie miał możliwości wezwania pogotowia. - Pomógł nam chłopak, Rumun, który u "Dziadka" pracował przy winogronach kolejny rok i znał miejscowe obyczaje - mówi Joanna, która do dziś z obrzydzeniem wspomina zabieraną w pole wodę w plastikowych kanistrach. - Gdy podgrzała się na słońcu, smakowała jak woda z chlorowanego basenu na KSZO - dodaje. Tymczasem praca w czterdziestostopniowym upale przy zbiorze wymagała wysiłku. - Gdy któraś z dziewcząt wstała, by wyprostować kręgosłup, "Dziadek" zaraz pytał, czy już skończyła z obcinaniem krzaka - mówi Joanna. - Zawsze zwrócił uwagę, gdy niosłyśmy kosz nie do pełna załadowany winogronami, choć nie było nikogo do pomocy, by ładował na przyczepę.

Psychika nie wytrzymała

Poza ciężką pracą i sposobem traktowania, nie do zniesienia okazały się warunki wypoczynku. - Klitki bez jakichkolwiek szafek, na suficie deski, z których coś się sypało na... pożółkłą, sfatygowaną pościel, cztery palniki na butlach zamiast kuchni i kran w ścianie, pod który podstawiono wiadro na ściekającą wodę. To wszystko nie pozwalało w ogóle wypocząć po dwunastu godzinach pracy - wspomina Joanna, która do pracy wyjeżdżała tuż po godzinie siódmej, a wolny czas dla siebie miała po... dwudziestej drugiej. - Kiedy jedna z koleżanek trafiła do szpitala psychiatrycznego, a do Pueblo del Almoradiel koło Toledo, gdzie pracowałam, dotarła wiadomość, że kolega z Ostrowca zasłabł na polu i zmarł, postanowiłam wrócić do kraju. Docierały do nas coraz to nowe skargi Polaków na warunki pobytu i pracy w Hiszpanii, pomyślałam, że ważniejsze jest zdrowie i wróciłam - dodaje.

"Dziadek"-sknerus posądził ją o kradzież sekatora, ale pieniądze wypłacił. - Wcześniej zwolnił trójkę dziewcząt, które, jego zdaniem, źle pracowały - mówi Joanna. - Wiem, że zanim wróciły do kraju, musiały noc spędzić w Madrycie. "Dziadek", który się o tym dowiedział, posądził je o to, że poszły się zabawić.

Gospodarz nie musi się martwić o siłę roboczą. Już po wyjeździe Joanny zatrudnił dodatkowo dziewięciu Rumunów i trzy Rumunki. - Nie wiem jak teraz śpią robotnicy w Pueblo del Almoradiel, bo nowych łóżek "Dziadek" nie dostawił - mówi Joanna, która za dzień pobytu w Hiszpanii zarabiała 40 euro. - To i tak dobrze, bo inni gospodarze, po odliczeniach, płacili tylko 37 euro - dodaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie