Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kocham Kielce jak Irlandię. Gareth Mc Kinney 20 lat temu przyjechał do Kielc. Co o nas myśli? Jego wnioski są niezwykłe

Piotr BURDA [email protected]
Rodzina McKinney. Od lewej: Ryan, tata Gareth, Sean, mama Marlena i najmłodszy syn Dylan.
Rodzina McKinney. Od lewej: Ryan, tata Gareth, Sean, mama Marlena i najmłodszy syn Dylan. Aleksander Piekarski
Straszono go Polską, jako dzikim krajem, gdzie krowy chodzą po ulicach. Irlandczyk Gareth Mc Kinney od 20 lat mieszka w Świętokrzyskiem i nie żałuje, że został. Co myśli o Polakach?

Gareth Mc Kinney o dwudziestu latach pobytu w Kielcach i regionie świętokrzyskim postanowił napisać …książkę. Ma niezwykłe obserwacje, w końcu spędził u nas pół życia.

Pochodzi spod Belfastu w Irlandii Północnej. Nie było tam spokojnie. Irlandczycy podzielili się na probrytyjskich i tych, którzy chcieli niezależnej Irlandii. Trwała wojna pomiędzy Irlandzką Armia Republikańską, a żołnierzami brytyjskimi. Do tego doszły sprzeczki religijne pomiędzy katolikami i protestantami. - Codziennie w wiadomościach słyszałem o bombach, zamachach, ofiarach. To było obok mnie. Do tego mój tata jest protestantem, mama katoliczką. To były ciężkie czasy - mówi Gareth Mc Kinney. - Na ulicy jedni na drugich nie mogli patrzeć. Było mi z tym źle - dodaje. Do dziś problem istnieje, co jakiś czas pojawiają się informacje o starciach i demonstracjach.

DZIKI KRAJ

Gareth postanowił szukać pracy zagranicą, jako nauczyciel języka angielskiego. Jakiś czas przebywał w Hiszpanii, potem przyszła oferta z Polski. Początek lat dziewięćdziesiątych był czasem, kiedy Polacy zaczęli się masowo uczyć języka angielskiego. Szkoły językowe były oblężone. Brakowało dobrych nauczycieli języka angielskiego i lektor z Irlandii był rarytasem. Gareth bał się Polski.

- Kumple pytali mnie: dokąd się wybierasz? Tam kury i krowy chodzą po ulicach. Dla Irlandczyka Polska była Rosją, dzikim krajem. Wcześniej słyszałem coś o "Solidarności" i papieżu - mówi.

IDZIESZ NA PIWO?

W 1993 roku dwudziestotrzyletni Irlandczyk pojawił się na dworcu w Warszawie.

- To był szok, bo dworzec jest ogromny. Jakaś Łada zawiozła nas do Kielc, Droga była fatalna, ale żadnych krów i kur nie zobaczyłem. Kielce były dużo większym miastem niż myślałem. Od razu byłem zadowolony - mówi. Pierwszą pracę podjął w szkole językowej Globall Village. - Przyjechałem z kolegą Anglikiem, było dwa tygodnie do rozpoczęcia zajęć. Chodziliśmy po ulicach, chcieliśmy wpaść do jakiegoś pubu, ale nie mogliśmy trafić, dogadać się. Jak szliśmy ulicą Sienkiewicza rozmawiając po angielsku ludzie pokazywali nas palcami. To nie było fajne - mówi.

Miał dość samotności, chciał już wrócić do Irlandii. Przyszły jednak pierwsze zajęcia w szkole. Wtedy na kursy językowe przychodziły głownie starsze osoby. Nie było dzieci. Na pierwszej lekcji Garetha dwóch panów nerwowo kręciło się w ostatniej ławce. Na koniec podeszli do nauczyciela. Zapytali "Gareth, chcesz iść na piwo?" - Woow! Odetchnąłem. No wreszcie - wspomina. Już nie chciał wracać do Irlandii.

ROCK I BIGOS

Zaczęło się życie towarzyskie.

- Były non stop imprezy. Miałem dużo zaproszeń, głównie do domów, bo wtedy nie chodziło się tak często do pubów. Tam nie było bezpiecznie. Poznałem smak domowych pierogów, bigosu - mówi. Były prywatki z muzyką Budki Suflera, Maanam czy Lady Pank. - Najbardziej z polskiej muzyki podoba mi się Hey, a zwłaszcza Myslovitz - mówi. Dla Garetha muzyka jest bardzo ważna. Założył w Kielcach rockowy zespół The Elements, obecnie występuje w grupie Stone Tree. Śpiewa i gra na gitarze. Co jakiś czas występuje w kieleckich klubach.

Z ANGIELSKIM LEKTOREM

Języka polskiego uczy się od dwudziestu lat. - To nie jest łatwe, bo to bardzo trudny język dla Irlandczyka - mówi. Dlatego, kiedy ogląda zagraniczny film siada bliżej telewizora. - Żeby lepiej słyszeć oryginalny dubbing, który jest zagłuszany przez polskiego lektora - śmieje się. Po dwóch latach w Polsce poznał dziewczynę. - Taka sytuacja dużo zmienia w planowaniu życia, potem pojawiły się dzieci - mówi.

Myśl o powrocie do Irlandii odsuwała się coraz bardziej. Po czterech latach rozstał się ze szkołą Globall Village. - Pracowałem indywidualnie, w kilku kieleckich szkołach. To były nowe doznania, które mnie wiele nauczyły - mówi.

Dziś jest rozpoznawany przez swoich uczniów. Podczas spacerów ulicą Sienkiewicza zawsze spotka któregoś z nich. Przywita się, pogada. - Jest w Polakach otwartość na drugiego człowieka. Może wy tego nie widzicie, ale mnie to się bardzo podoba. Nie tylko mnie to urzekło, ale także rodziców i znajomych, których zapraszam do Kielc. Tyle, że ostatnio jakoś mniej tej otwartości w Polakach. Chyba dlatego, że jest mniej pracy. Sześć, siedem lat temu był większy entuzjazm. Ale tak jest w całej Europie.

IRISH PUB

Wielu Kielczan zna Garetha Mc Kinneya z Moores Irish Pubu, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych powstał przy ulicy Klonowej. Przez rok był tam managerem, na początku działalności pubu.

- To była największa knajpa w Kielcach, jakiej wcześniej nie było. W piątki i soboty mieliśmy pełno ludzi. Była irlandzka muzyka, pracowali Irlandczycy, był fajny klimat. Cały czas coś się działo. Pracowałem tam rok, bo to nie było dobre miejsce dla człowieka, który ma rodzinę, dzieci - mówi.

NIE MA ZNACZENIA

Osiem lat temu założył szkołę Gareth's School, która mieście się na rogu Placu Wolności i ulicy Głowackiego. Od niedawna działa tam też angielskie przedszkole. A Gareth myśli już o utworzeniu szkoły podstawowej. Myśli też o Irlandii. - Czasem patrząc na moje dzieci zastanawiam się, jaka czeka ich przyszłość. Czy będzie im lepiej w Polsce, czy tam? Dzieci nie tracą kontaktu z Irlandią.

- Dziś z nie ma problemu z wyjazdem, biletami. Często jeździmy na Wyspy, także na szkolne obozy. Dziś odległości nie mają znaczenia. To czy jesteś w Polsce, czy w Irlandii nie robi dużej różnicy - podkreśla. Trójce swoich synów dał imiona Ryan, Sean i Dylan. - Pasują do nazwiska. Śmiesznie byłoby jakby się nazywali Stanisław Mc Kinney - mówi. Choć były i problemy z imionami. - Babcia Marleny [żona Garetha - red.] dziwiła się imieniu Sean, bo brzmi trochę jak chrzan - śmieje się Gareth.

MLEKO W TORBIE

Ciągle śmieszą go w Polsce błahe rzeczy. - Sean kupił niedawno mleko w torbie foliowej. Może Polaków to nie śmieszy, ale mnie rozbawiło, że można sprzedawać mleko w torbie - mówi.
Mniej go śmieszy polska biurokracja, chodzenie po urzędach, mnóstwo potrzebnych dokumentów. Do tej pory nie wystąpił o polskie obywatelstwo.

- Teraz we wspólnej Europie nie ma to większego znaczenia. Moje dzieci też nie mają irlandzkiego paszportu - przyznaje.

W tym roku mija 20 lat od jego przyjazdu do Kielc. Gareth Mc Kinney zdecydował się napisać o tym książkę. - To przez znajomych, którzy ciągle mnie pytają, dlaczego zostałem. W końcu już połowę swojego życia spędziłem w Kielcach. Nie żałuję tej decyzji - mówi. Swoje wspomnienia z 20 lat w Polsce Irlandczyk będzie publikował w Internecie na stronie gareth.pl. W przyszłym tygodniu pojawi się pierwsza część.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie