MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Lubię duże wyzwania - doktor Jerzy Skuciński, zdobywca drugiego miejsca w plebiscycie Lekarz Roku 2012 bez tajemnic

Luiza BURAS-SOKÓŁ [email protected]
Jerzy Skuciński
Jerzy Skuciński
Swoim doświadczeniem i wykształceniem zdobywanym nie tylko w Polsce mógłby obdzielić niejednego kolegę po fachu.

Jednak doktor Jerzy Skuciński mimo zaszczytnych tytułów pozostaje skromny. Dwa lata pracy w buskim szpitalu wystarczyły, by pokochali go pacjenci. Dla nich zawsze znajdzie czas, bo, jak sam mówi - jest staromodnym typem człowieka, który jak tylko może, to pomaga.

Dwa lata temu rozpoczął reorganizację oddziału chirurgii w szpitalu w Busku-Zdroju. Papierkowa praca, porządki, opracowanie zupełnie nowego systemu opieki nad pacjentem - z tym, jako świetny menadżer nie miał żadnych problemów, choć na życie prywatne nie pozostawało już wiele czasu. Trud się opłacił. Oddział zanotował zysk, a doktor Skuciński mógł się cieszyć osiągniętym sukcesem.

Mimo, że jego kontrakt nie został przedłużony, a pan doktor musiał wracać do rodzinnego Krakowa, wciąż odwiedza Świętokrzyskie, które jest ważne na jego prywatnej mapie.

Luiza Buras-Sokół: * Pana wykształcenie robi ogromne wrażenie. Proszę je przybliżyć naszym Czytelnikom.

Doktor Jerzy Skuciński: - Jestem absolwentem Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zrobiłem specjalizację z chirurgii, transplantologii, zdobyłem uprawnienia europejskiego koordynatora transplantacyjnego, odbyłem staże i kursy w Paryżu, Barcelonie. Davos. W Krakowie piąłem się po szczeblach kariery - od stażysty do ordynatora. W Emiratach Arabskich pracowałem jako zastępca ordynatora w Johns Hopkins Hospital. Ktoś, kto jest w temacie wie, że to świetna klinika.
A z drugiej strony miałem żyłkę menadżera. Zjazdy, sympozja, kongresy - często zajmowałem się ich organizacją. Już w 1989 roku, czyli rok po rozpoczęciu pracy byłem odpowiedzialny za VIPów i logistykę międzynarodowego kongresu, który liczył 9 tysięcy uczestników. Musiałem m. in. zorganizować sprawny i bezproblemowy transport wszystkich na kopiec Kościuszki w ciągu pół godziny i udało się! (śmiech). Zorganizowałem od podstaw Biuro Przeszczepów Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie w Krakowie. Gdy obejmowałem, jego szefostwo przeszczepialiśmy sześć nerek rocznie, a gdy odchodziłem z kliniki było ich już kilkadziesiąt. Pełniłem również obowiązki kierownika największego Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Krakowie, który również zreorganizowałem i zmodernizowałem. Oddział ten obejmował swoją opieką ponad 250 000 mieszkańców

* Ale wrócił pan do Polski, w Świętokrzyskie, najpierw do szpitala w Jędrzejowie, potem w Busku, gdzie zrobił pan małą rewolucję. Dał się pan poznać jako świetny lekarz i organizator.

- Rzeczywiście wprowadziłem wiele zmian i nowe metody leczenia, oczywiście z myślą o pacjentach. Do współpracy zaprosiłem doktora Andrzeja Gryglewskiego. Dzięki utworzeniu pracowni endoskopowej staliśmy się drugim po Starachowicach ośrodkiem w województwie, który usuwa kamienie żółciowe metodą bezoperacyjną. Znałem szczegółowo każdego pacjenta, na wieczornym obchodzie przez półtora roku pracy w Busku nie byłem zaledwie kilka razy. Własnym sumptem stworzyłem sieć komputerową, by ułatwić i prowadzić we właściwy sposób dokumentację Zatrudniłem rehabilitantów, których do tej pory na oddziale nie było, a co spowodowało, że chorzy bardzo szybko mogli powrócić do zdrowia i wyjść do domu. Ostatecznie mimo olbrzymich nadwykonań oddział przyniósł szpitalowi dochód około 100 tysięcy złotych co jest curiosum w przypadku oddziału chirurgii ogólnej, które w zdecydowanej większości zadłużają szpital.

* Teraz w Busku już pan nie pracuje. Ale niezmiennie od lat pozostaje pan wykładowcą Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, który zresztą sam pan ukończył. Jaki jest współczesny student, przyszły lekarz? Jak pan ocenia tych młodych ludzi, którzy w przyszłości będą leczyć pacjentów?

- Nie można generalizować, ale odnoszę wrażenie, że obecni studenci pozbawieni są etosu zawodu, który chcą wykonywać. Nie widzą w nim misji, a jedynie możliwość zdobycia pozycji w życiu. Zanikł wśród nich należny szacunek do miejsca, w którym się znajdują. Mówię to z perspektywy osoby nowoczesnej, a jednocześnie nieco konserwatywnej. Zawsze powtarzam swoim studentom, że zdobytą wiedzę mogą podzielić na trzy części. Jedna to nauka, którą po zdaniu egzaminu natychmiast się zapomina. Druga część wiedzy to ta, której się uczymy, bo nam się akurat to podoba. A trzecia część wiedzy w przypadku medycyny, której, niezależnie od tego czy to lubimy, czy nie, musimy się nauczyć, to ta związana bezpośrednio z ratowaniem życia. To się wiąże z odpowiedzialnością nie tylko zawodową, ale i moralną. Nie uczymy się dla siebie, ale dla tych ludzi, którzy ufnie w nasze ręce powierzają to co mają najcenniejsze - swoje zdrowie i życie. Uczymy się nie dla ocen, choć muszę przyznać, że na studiach miałem średnią 4,25. Chyba przyzwoitą (śmiech).

* Bardzo dobrą! Czy to znaczy, że z mało odpowiedzialnych studentów rosną mało odpowiedzialni lekarze?

- To przejawia się we wszystkim, nawet w ubiorze. Nie może podejść do pacjenta lekarz ubrany w wyświechtany T-shirt, wymięte spodnie, nieuczesany, z niezadbanymi paznokciami, w brudnych butach. Jakie zaufanie będzie wzbudzał lekarz, z kolczykami, w zmiętym fartuchu, nieogolony z tłustymi włosami i w dodatku nieuprzejmie odnoszący się do chorych ? W szpitalu Johns Hopkins, gdzie pracowałem, był ustalony nawet rodzaj koszuli i krawata, który lekarz ma nosić, mój nauczyciel chirurgii w Krakowie, profesor Popiela, również przywiązywał do tego ogromną wagę. To są może rzeczy formalne, ale niezwykle ważne. Naszym zadaniem jest leczenie ciała, ale nie bez leczenia duszy. Ogromnie ważny jest kontakt emocjonalny z pacjentem, budowanie wzajemnego zaufania, rzetelna i zrozumiała informacja o leczeniu, wsparcie psychiczne podczas pobytu w szpitalu, chorzy tego od nas oczekują - to połowa sukcesu w walce z chorobą. Doktor House, genialny, ale opryskliwy lekarz to bohater serialu. W życiu tak być nie powinno.

* Jest pan osobą bardzo zajętą, wiecznie w biegu. Czym jeszcze się pan zajmuje?

- W międzyczasie prowadzę też badania naukowe. Jestem wykonawcą pierwszego w Polsce przeszczepu od transgenicznej świni. Nerkę od genetycznie zmodyfikowanego zwierzęcia, które nie ma genu odpowiedzialnego za odrzucanie przeszczepu, przeszczepiłem świni, można rzec - normalnej. Grant, którego jestem szefem zajmuje się badaniem możliwości wykorzystania modyfikowanych genetycznie zwierząt jako potencjalnych dawców narządów dla ludzi. To wymaga jeszcze wiele interdyscyplinarnej pracy i cierpliwości, a także ogromnych nakładów finansowych.

* Czyli za jakiś czas człowiek będzie biorcą narządów od specjalnie w tym celu wyhodowanych zwierząt? Kiedy się to stanie?

- Prawdopodobnie tak, ale wymaga to jeszcze od nas ogromnego wysiłku naukowego i to wśród naukowców z wielu dziedzin, którzy nad tym pracują. Dotyczy to m. in. genetyków, immunologów, biologów. Również musi dojść do pewnych przemian w mentalności ludzi, a to wymaga przekazania rzetelnej wiedzy opartej na faktach, a nie pseudonauce opartej na mitach i przesądach. Przed nami jeszcze długie lata pracy nie tylko w dziedzinach naukowych, ale również w sferze społeczeństwa.

* Polska wciąż kuleje, jeśli chodzi o liczbę transplantacji. Co możemy zrobić, żeby na tym polu było lepiej?

- Zarówno lekarze, jak i reszta społeczeństwa muszą być świadomi, że transplantacje to nie metoda doświadczalna, ale uznana metoda lecznicza zaaprobowana na całym świecie, popierana nawet przez papieża Jana Pawła II. W trakcie swego pontyfikatu nie uczestniczył on w żadnym świeckim kongresie naukowym, poza jednym - zorganizowanym w Rzymie przez transplantologów. Powiedział wówczas, że nie ma większego daru, jaki jeden człowiek może podarować po śmierci drugiemu, niż własne narządy.

* Jednak ludzie wciąż boją się wyrażać zgodę na pobranie organów od swoich bliskich zmarłych w nadziei, że ci wrócą do zdrowia. Nie chcą uwierzyć w zgon.

- Kluczową sprawą jest tu rozpoznawanie śmierci pnia mózgu, bowiem to właśnie ona decyduje o faktycznej śmierci człowieka. Stwierdzając ją wyklucza się wszystkie inne stany, które dają podobne objawy. Później wykonuje się dziesięć prób życia w odstępach trzygodzinnych. Jeżeli dwa razy próby potwierdzają śmierć i stwierdzą ją trzej niezależni specjaliści - anestezjolog, neurolog i trzeci z dowolną specjalizacją, możemy mówić o śmierci mózgu.

* Nie może być mowy o żadnej pomyłce.

- Nie ma takiej możliwości.

* Dlaczego więc pobrań jest wciąż tak mało?

- Według naszego prawa obowiązuje zgoda domniemana. Jeśli ktoś za życia nie wyraził sprzeciwu, jego narządy można pobrać. Sprzeciw można zgłosić w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów lub w momencie przyjęcia do szpitala, bądź w obecności dwóch świadków złożyć stosowne oświadczenie. Zgoda rodziny na pobranie narządów wymagana jest tylko w przypadku osób poniżej 18. roku życia lub ubezwłasnowolnionych. W pozostałych sytuacjach zgoda rodziny nie jest obligatoryjna, ale pytać ją należy, o co innego: czy wiedzą, by za życia ich bliski nie zgadzał się na pobranie narządów.

* Co w przypadku, gdy rodzina jednak się nie zgodzi?

- Zgodnie z prawem narządy można pobrać, ale media zrobią z tego niezdrową sensację. W związku z powyższym nikt z nas nawet o tym nie pomyśli.

* W jaki sposób można przekonać tych pogrążonych w rozpaczy ludzi do słuszności tej procedury?

- Jednym z argumentów, jakich używa się w rozmowie jest stwierdzenie, że choć człowiek umarł, dzięki ich decyzji będzie niejako żył dalej w innym człowieku. Warto zapytać, czy ich bliski był dobrym człowiekiem, czy chciał pomagać ludziom. Należy też zadbać o to, by społeczeństwo wiedziało, że nie ma tu mowy o żadnej komercjalizacji. Transplantologią rządzą żelazne przepisy. Spośród oczekujących na przeszczep precyzyjnie wybiera się tego właściwego, kierując się wieloma czynnikami, ale tylko medycznymi.

* Jak długa droga przed nami, byśmy w liczbie przeszczepów zrównali się z wiodącymi w tym temacie krajami?

- W Hiszpanii edukacja dotycząca przeszczepów ma miejsce już w przedszkolu. W Polsce na milion mieszkańców mamy 18 przeszczepów, w Europie jest ich 26-28, natomiast w Hiszpanii to ponad 40, a w niektórych regionach dochodzi do 70. W każdym szpitalu zatrudniony jest koordynator do spraw transplantacji.

* Czy każdy może być dawcą narządów do przeszczepu?

- Generalnie tak. Przeciwwskazaniem bezwzględnym jest obecność wirusa HIV, posocznica bądź nowotwór.

* Zapytam jeszcze o pana lekarską rodzinę. Był pan "skazany" na zawód lekarza?

- Rzeczywiście moja rodzina to głównie lekarze i farmaceuci. Mój tata, Jerzy był lekarzem. Ja już w szkole podstawowej wiedziałem, że będę wykonywał ten zawód. Żona jest lekarzem ginekologiem, syn też zamierza wybrać studia medyczne. Przywiązuję ogromną wagę do najbliższych. Moja rodzina to "krakusy" od wielu pokoleń, choć dziadek urodził się w Kielcach, stąd mój sentyment do tego miasta. Próbując poznać rodzinę doszedłem do czterech pokoleń wstecz. Nawet mam zdjęcie swojego prapradziadka. Posiadam również herb Ślepowron, bo pochodzę ze Ślepowronów-Gradzickich, ale dzisiaj to nie ma już znaczenia. Ważna jest więc dla mnie tradycja i szacunek do ludzi i tego uczę swojego syna Jerzego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie