Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Tadeusz opowiedział nam swoją wojenną historię

Marek Maciągowski
Tadeusz Wałek do dziś przechowuje oryginał wyroku niemieckiego sądu, skazującego go na obóz pracy
Tadeusz Wałek do dziś przechowuje oryginał wyroku niemieckiego sądu, skazującego go na obóz pracy Marek Maciągowski
Swoją wojenną historią podzielił się z czytelnikami "Echa Dnia" Tadeusz Wałek, mieszkaniec Kielc, emerytowany inżynier, długoletni pracownik Kieleckich Zakładów Wyrobów Metalowych.

Urodziłem się w 1923 roku we Francji, gdzie mój ojciec pracował jako górnik w miejscowości Dourges. Tu chodziłem cztery lata do komunalnej szkoły podstawowej. To wtedy opanowałem dobrze język francuski. W 1933 roku rodzice postanowili wrócić do Polski. Przyjechaliśmy w rodzinne strony dziadka Jana Wałka - do Szydłowa niedaleko Chmielnika.

We wrześniu zostałem zapisany do piątej klasy szkoły powszechnej, którą ukończyłem w 1938 roku. Lubiłem się uczyć, więc chciałem kontynuować naukę. Niestety, ojca nie było stać na opłacenie internatu i szkoły w buskim gimnazjum. Niewiele mysląc napisałem list do ówczesnego premiera rządu polskiego Felicjana Sławoja Składkowskiego z prośbą o przyznanie mi stypendium. Jakież było zdziwienie ojca, sąsiadów i miejscowych urzędników, ze do Wałków przyszedł list akceptujący prośbę młodego chłopaka żądnego wiedzy.

Od września 1938 roku stałem się uczniem pierwszej klasy gimnazjalnej w Busku Zdroju. Miałem wspaniałych nauczycieli, z sentymentem wspominam obozy harcerskie i ostatnią wyprawę w wakacje 1939 roku pod namioty w Bieszczady.

Wybuch II wojny światowej przerwał moją naukę. W domu rodzice starli się utrzymać jako taki poziom życia. Moja dzielna mama co jakiś czas wyprawiała się koleją do Warszawy taszcząc na handel worki z wieprzowiną i suszonymi liśćmi tytoniu. Ja, jako najstarszy z rodzeństwa, towarzyszyłem jej w tych niebezpiecznych wyjazdach.

Podczas jednej z takich eskapad, była to już wiosna 1942 roku niemieccy żandarmi zrobili łapankę na stacji w Sędziszowie. Spośród podróżnych wybrali młodych, zdrowych mężczyzn, między innymi i mnie. Wywieźli nas do Częstochowy, gdzie był punkt zborny, a po odwszeniu, wysyłano ludzi na przymusowe roboty do Rzeszy. Niemcy byli na froncie, a w fabrykach i w gospodarstwach potrzebne były ręce do pracy.

Mnie wywieziono az pod granicę holenderską. Znalazłem się w Oldenburgu, gdzie tamtejszy urząd pracy dał mi skierowanie do bauera Hermana Bollinga ze wsi Sand-Krug. Ponieważ byłem młody, odważny i trochę butny i nie bardzo wierzyłem w zwycięstwo Hitlera, to nie kryłem się ze swoimi przekonaniami. Nie zdawałem sobie sprawy, że ktoś może mnie zdradzić i "podkalblować". Moja harcerska naiwność sprawiła, że znalazłem się w więzieniu.

W Oldenburgu siedziałem kilka miesięcy. Tam na mocy wyroku z 14 października 1942 roku skazano mnie na pobyt w karnym obozie pracy. W wyroku uzasadniono, ze zostałem skazany za wrogie wypowiedzi przeciwko hitlerowskim Niemcom, gdyż w czerwcu 1942 roku powiedziałem do pracujących ze mną Polaków: " Nie powinniśmy za dużo pracować, tak wiele tyrać dla Niemców. Oni i tak przegrają wojnę. Wojna nie potrwa zbyt długo. Pracujmy na tyle, by zarobić tylko najedzenie, a ty ( zwróciłem się do poznaniaka Władysława Kaprala) - po co wylewasz tyle potu dla Niemców?".

W wyroku napisane jest, ze podobne słowa skierowałem również do Niemczyka, polskiego robotnika pracującego razem z kapralem. Ale to właśnie usłużny Władysław Kapral zadenuncjował mnie miejscowemu żandarmowi.

Wyrok zapadł 14 października 1942 roku, a już 29 października przetransportowano mnie do Hanoweru. Tam znów byłem przesłuchiwany przez gestapo, przy czym często i gęsto bity, zresztą - wszystkich bili, najwięcej Rosjan, których katowano na śmierć. Ja ich wyciągałem na zakrwawiony korytarz. W Hannowerze w więziennej celi przesiedziałem kilka miesięcy, pracowałem wtedy przy wyrobie szczotek ryżowych.

W 1943 roku znów przewieziono mnie, tym razem do Zigburgu. Zostałem skierowany do pracy w fabryce sztucznej wełny. Nieopodal fabryki w pięciu barakach mieszkali jeńcy z Francji, Holandii i Polski. Na pytanie komendanta obozu, kto zna się na mechanice, szybko zgłosiłem się do pracy. Co prawda na ślusarstwie nie bardzo się wyznawałem, ale wolałem taka robotę, niż tę przy wytwarzaniu sztucznej wełny, staniu przy wannach pełnych chemikaliów, czy przy gorących piecach. Moim zadaniem było zadbać o stan techniczny pieców suszących mokrą wełnę, wymieniać łożyska, naprawiać wentylatory, urwane drzwiczki. Praca była o tyle dobra, że miałem sucho i ciepło. Niestety, panował dokuczliwy głód. Na śniadanie dostawaliśmy trzy czwarte litra lurowatej czarnej kawy bez cukru i kromkę ciemnego chleba. Na obiad, w tym samym ocynkowanym garnku trzy czwarte litra zupy z brukwianych liści, bez kartofli lub rozgotowaną białą albo czerwoną kapustę. Na kolację znów czarna kawa, kromka chleba, od czasu do czasu omaszczona marmoladą. Dziś z sarkazmem stwierdzam, że może to dzięki tej hitlerowskiej "diecie cud" nie choruję, nie odwiedzam lekarzy, jestem sprawny fizycznie i umysłowo.
Ciężka praca i niedożywienie były przyczyną dużej śmiertelności więźniów. Wielu zapadło na tyfus plamisty. Mnie również dosięgła ta choroba. Dwa tygodnie leżałem nieprzytomny w gorączce. Dzięki warszawskiemu kolejarzowi o nazwisku Socha, który na się karmił mnie obozowa zupa, wyszedłem z choroby. W latach pięćdziesiątych przypadkowo spotkaliśmy się w Warszawie. Zobaczyliśmy się w mijających się tramwajach. Poznał mnie, pomachaliśmy sobie tylko rękami.

W niemieckich więzieniach-obozach pracy przesiedziałem przeszło trzy lata (Oldenburg, Hanower, Zigburg).

Po kapitulacji Niemiec i wkroczeniu do nadrenii wojsk amerykańskich wszyscy więźniowie zostali uwolnieni. Wielu moich współtowarzyszy niedoli przyjęło propozycję wyjazdu na Zachód. Ja przez krótki czas pracowałem w punkcie repatriacyjnym jako tłumach - znałem język polski, francuski i niemiecki. Nie podzieliłem losu wielu kolegów i nie skorzystałem z propozycji wyjazdu, wolałem wrócić do Polski. Przyjechałem do rodzinnego Szydłowa. Zacząłem dorosłe życie założyłem rodzinę, skończyłem studia, długie lata pracowałem w Kieleckich Zakładach Wyrobów Metalowych. Dziś mieszkam w Kielcach jestem 86 letnim emerytowanym inżynierem. Po wyzwoleniu udało mi się zdobyć oryginał niemieckiego wyroku skazującego mnie na karny obóz pracy. Mam go do dziś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie