MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Poszukiwacze kolorowego życia

Magdalena PORWET<br />Współpraca Klaudia TAJS, Marcin GENCA

Piotr Targowski, który wytrwał w czwartej edycji "Baru" aż trzy miesiące, nie może przejść spokojnie ulicami rodzinnego Skarżyska, bo bez przerwy ktoś prosi go o autograf. Kielczance Julicie Woś, która jako pierwsza w naszym regionie została "barmanką", popularność tak dała się we znaki, że z blondynki przefarbowała się na brunetkę. Kim są mieszkańcy naszego regionu, którym udało się dostać do reality show? Dlaczego wystartowali w tych programach? Czy ta przygoda odmieniła ich życie?

Wszystko zaczęło się w 2001 roku. Na początku marca komercyjne stacje telewizyjne, TVN i PolSat równocześnie zaserwowały widzom nową rozrywkę, "wypożyczoną" z zachodnich telewizji - reality show, czyli program, którego uczestnicy są ciągle pod obstrzałem kamer i mikrofonów, przez co miliony telewidzów mogą podglądać walczących o główną nagrodę. Niestety, zarówno w debiutanckim "Big Brotherze", emitowanym w TVN, jak w PolSatowskich "Dwóch Światach" nie dane nam było "obserwować" ludzi z naszego regionu. Nie przeszli przez eliminacyjne sito.

Aż dwie na pierwszy ogień

Ta zła passa trwała aż do 17 czerwca. Dokładnie w dniu finału pierwszej edycji "Big Brothera", tuż przed ogłoszeniem wyników, TVN wyemitował prolog kolejnego programu typu reality show - "Ekspedycji". I okazało się, że wśród dwunastu "wspaniałych" walczących o "subaru forester" są aż dwie nasze zawodniczki - rodowita kielczanka, od lat mieszkająca w Krakowie, Mirosława Smulska i pochodząca z Kozienic, a od kilku lat mieszkająca w Kielcach, Daria Kowalska. Jako pierwsza z tego duetu odpadła Mirosława.

- Przez "Ekspedycję" stałam się najpopularniejszą nauczycielką w Liceum Muzycznym imienia Fryderyka Chopina w Krakowie - wspomina.

- Moi uczniowie przez cały czas trzymali za mnie kciuki. Gdy odpadłam z gry, wielu twierdziło, że byłam ekstrazawodniczką. To samo słyszałam też od nieznajomych, którzy zaczepiali mnie na ulicy. Nagle zrobiłam się bardzo popularna. Nawet gdy robiłam zakupy w osiedlowym sklepie, to odbierałam gratulacje i rozdawałam autografy - opowiada.

I choć od emisji minęły już trzy lata, to Mirosława Smulska nadal jest rozpoznawana i w Krakowie, i w Kielcach. - Mimo że zmieniłam fryzurę, to często ktoś nieznajomy obdarza mnie ciepłym uśmiechem i dopytuje się, czy przypadkiem nie startowałam w programie "Ekspedycja". Że też ludzie jeszcze mnie pamiętają - uśmiecha się nauczycielka wychowania fizycznego.

Przyznaje, że często sięga po kasety wideo z nagraniem programu. - Najfajniej ogląda mi się moją "Ekspedycję" z wnuczkami - ponaddwuletnią Emilką i dziesięciomiesięczną Lilianną. Starsza pannica nawet prosi, by pewne fragmenty przewinąć od nowa, bo chce jeszcze raz zobaczyć swoją wysportowaną babcię - opowiada właścicielka jednego z krakowskich klubów fitness.

Była zawodniczka kieleckiego klubu "Tęcza" zdradza, że wysłała zgłoszenie do "Ekspedycji" z prostego powodu - bo ciekawią ją sporty ekstremalne. A tych w programie było pod dostatkiem.

Z kolei Daria Kowalska, instruktorka fitness i fotomodelka, która pożegnała się z "Ekspedycją" dosłownie tuż przed finałem, zgłosiła się do programu, "bo chciała się przekonać się na własnej skórze ile jest w stanie wytrzymać". Sprawdzian zdała na piątkę. Bo i wspinała się po górach, i dryfowała w ciężkim kombinezonie po morzu, a nawet "uczepiona" za pomocą solidnej liny do helikoptera Mi-8 jeździła na nartach wodnych. Program dał jej też popularność. Jednak dziś nie chce opowiadać o tamtej przygodzie. - Było miło - kwituje.

Pani kapitan z... saksofonem

Za to pierwsza "barmanka" z naszego regionu, czyli kielczanka Julita Woś, uczestniczka drugiej edycji programu "Bar" - reality show emitowanego w PolSacie - na rozmowę godzi się bez oporów. - Chciałam dostać się już do pierwszego "Baru", ale musiałam zrezygnować, bo gdy zaczynał się program, mnie czekała matura. Dlatego, gdy ogłoszono nabór do drugiej edycji, od razu się zgłosiłam. I choć byłam przekonana, że na tym ta moja przygoda z "Barem" się zakończy, to nie tylko zostałam "barmanką", ale i kapitanem jednej z dwóch "barowych drużyn" - wspomina 21-latka.

W programie wytrwała sześćdziesiąt dni. Zasłynęła jako "barmanka" z... saksofonem. - Zabrałam go do "Baru" z premedytacją - wyznaje. - Od wielu lat uczę się grać na saksofonie. Śpiewam też w jednym z kieleckich zespołów, który występuje na zamkniętych imprezach, najczęściej na weselach. Miałam wielką nadzieję, że przez mój udział w programie zyska cały nasz zespół.

Choć nie zrobiła kariery w świecie show biznesu, to przez "Bar" przestała być taką zwyczajną, nikomu nieznaną nastolatką. - Po powrocie do Kielc byłam rozpoznawana na każdym kroku. Rozdawałam autograf za autografem. Pozowałam do zdjęć z fanami. I to było miłe - uśmiecha się na wspomnienie takich przejawów popularności.

Bierze głęboki oddech i dodaje, że poczuła też na własnej skórze "cienie" tej "barowej popularności". - Znalazły się osoby, które zarzucały mi, że poszłam do "Baru", by zrobić karierę, by stać się gwiazdą. Takie opinie bolały, bo były bardzo niesprawiedliwe - przyznaje.

Bolały do tego stopnia, że postanowiła na powrót wtopić się w szary tłum. - W ramach tego kamuflażu przefarbowałam się z blondynki na brunetkę. W ten sposób znów stałam się Julitą Woś, a nie Julitą z "Baru". Teraz jestem studentką dziennikarstwa, która dwa lata temu przeżyła wielką przygodę - oświadcza.

Chciałam zobaczyć jak to naprawdę wygląda...

Jednak mimo kruczoczarnych włosów nadal wielu rozpoznaje w niej Julitę z "Baru". Jedna z takich "konfrontacji" miała niespodziewany finał... - Któregoś dnia minęłam Julitę na przejściu dla pieszych. Dosłownie mi mignęła, bo tak gdzieś pędziła. Uznałam, że to znak z niebios, bym, tak jak ona, powalczyła o prawo do startu w tym programie - mówi kielczanka Julia Sowińska.

Tak też zrobiła. W efekcie ta 20-letnia studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego trafiła na listę rezerwową trzeciej edycji "Baru". - Na początku niczym kania dżdżu wyczekiwałam momentu, aż jakiś "barman" zostanie wykluczony z programu, bym mogła wskoczyć na jego miejsce. I choć powoli ekipa zawodników topniała, to mój telefon komórkowy milczał. Aż wreszcie zadzwonili do mnie z biura producenta programu. Wtedy jednak musiałam odmówić. Inne rzeczy były dla mnie ważniejsze - opowiada Julia.

Przyznaje, że była święcie przekonana, iż drugiej takiej szansy nie dostanie. Stało się inaczej. - Drugi raz zadzwonili rano dokładnie 6 grudnia. Tym razem nie musieli mnie namawiać. Raz dwa spakowałam walizki, ucałowałam mojego narzeczonego i... weszłam do programu - relacjonuje.

I choć w "Barze" była tylko 120 godzin, to ocenia, że lepszego prezentu na Mikołaja nie mogła sobie wymarzyć. - Nie szłam po sławę, ani po pieniądze. Ja po prostu chciałam na chwilę poczuć się "barmanką" i zobaczyć jak taki program wygląda od kuchni. Tymczasem już pierwszego dnia rozdawałam autografy. To niebywałe, że wystarczył niespełna tydzień istnienia w tym programie, bym stała się "właścicielką" sporego fanklubu - dziwi się 20-latka.

- Było mi niezmiernie miło, gdy już po powrocie do Kielc czytałam w Internecie komentarze telewidzów na mój temat. Jedna z takich "recenzji" brzmiała: "Jesteś super. Chyba Bóg cię zesłał do tego programu". A zatem nawet dla samych takich komplementów warto było choć na trochę zostać "barmanką" - śmieje się Julia.

Dla ludzi o mocnych nerwach

- "Bar" był dla ludzi o mocnych nerwach, którzy potrafili walczyć o swoje i grać. Ja taka nie jestem - wspomina Bernadetta Przybylska z Nowej Dęby, która jako pierwsza opuściła ostatnią edycję tego reality show. Przegrała z przystojnym Sebastianem, w którym podkochiwała się większość uczestniczek.

Przygoda Bernadetty z "Barem" trwała zaledwie tydzień. - To wystarczyło, aby zobaczyć na czym to wszystko polega, jak podkręcają się uczestnicy, do czego są zdolni, aby przetrwać do następnego czwartku - mówi. - Nie żałuję, że tak szybko wróciłam do dzieci i mamy, która jest szczera, kochająca i zawsze mogę na nią liczyć.

Mama Bernadetty, pani Leokadia przeczuwała, że córka wróci do domu szybko. - Ona się do tego nie nadawała - tłumaczy córkę. - Jest zbyt skryta. Ma swoje zdanie, potrafi go bronić. Czasami żyje w innym świecie. Tam byli zupełnie inni ludzie. Inne realia - kwituje.

Po powrocie do domu Bernadetta nie oglądała kolejnych odcinków "Baru". - Byłam zajęta dziećmi, miałam mnóstwo innych zajęć. Poza tym denerwowało mnie zachowanie ludzi, którzy zostali. Ich granie przed kamerami. To, że nie mieli własnego zdania. Byli jak chorągiewki. Zachowywali się stosownie do sytuacji - ocenia swoich konkurentów.

Kolejny raz miała okazję spotkać się z nimi na wielkim finale, 12 czerwca. - Z tego podsumowania przywiozłam dużo miłych wspomnień - informuje.

Na studia przez... "tournee"

W historii polskich reality show to właśnie czwarta edycja "Baru" okazała się rekordowa dla naszego regionu. I to podwójnie rekordowa. Bo po raz pierwszy "barmanami" zostało aż dwoje kandydatów z naszego regionu - wspomniana już Bernadetta Przybylska z Nowej Dęby i 26-letni model ze Skarżyska-Kamiennej, Piotr Targowski. I to właśnie Piotr jest "sprawcą" kolejnego rekordu. Otóż najdłużej ze wszystkich uczestników z naszego regionu utrzymał się w programie typu reality show. Wytrwał aż trzy miesiące. Odpadł na dwa tygodnie przed wielkim finałem.

- Nie rozpaczam, że główna nagroda, czyli góra złota, przeszła mi koło nosa. Za to jest mi żal, że nie dane mi było choć o kilka dni dłużej pobyć w "Barze". Tam było super. Świetna atmosfera. Świetni ludzie. My wszyscy chcieliśmy się tylko dobrze bawić. Kiedy słyszę opinie typu, że poszliśmy do "Baru" dla kasy, to aż mnie z nerwów rozrywa na kawałki - oświadcza.

- Jedyne, o czym jeszcze każdy z nas marzył, to odrobina popularności. Nasze prośby zostały wysłuchane. I to w niektórych przypadkach aż w trzystu procentach - cieszy się Piotr.

Na dowód tych słów robi mały pokaz. Przechadza się po swoim osiedlu. Nie mijają dwie minuty, jak pojawia się pierwsza tura fanów. - Piotrek, oglądałem cię w telewizji. Widziałem każdy odcinek z tobą! - wrzeszczy pyzaty nastolatek.

- Piotrek, to ty powinieneś wygrać. Kiedy odpadłeś, to przestałam oglądać "Bar" - wyznaje szczupła blondynka i śląc "barmanowi" uśmiech za uśmiechem prosi o szczególny autograf. - Napisz "Dla kochanej Ani". I narysuj serduszko. O, tutaj w rogu kartki - zaczerwieniona wciska mu do ręki swój pamiętnik.

- Zanim poszedłem do "Baru", byłem zwyczajnym szaraczkiem z tłumu, który próbował zrobić coś dobrego ze swoim życiem. Dlatego startowałem w wyborach Mistera i to tak skutecznie, że zdobyłem tytuł II Wicemistera Regionu Świętokrzyskiego 2002. Próbowałem też sił w polityce. Startowałem na radnego. Choć się nie udało, to nie powiedziałem jeszcze w tej kwestii ostatniego słowa. Bo ja nie należę do gości, którzy skuleni grzecznie na krześle czekają aż los przyniesie im coś dobrego, tylko sam szukam pomysłu na życie. Właśnie start w "Barze" był takim kolejnym pomysłem. I to udanym. Dzięki temu, że pokazałem się w reality show i to pokazanie trwało długo teraz w wakacje szukuje się dla nas, "eks-barowiczów" mnóstwo pracy. Zapowiada się, że będziemy występować w lokalach w całej Polsce. A za taką trasą kryje się jedno - pieniądze. W ten sposób zdobędę kasę na to, by kontynuować przerwane studia - cieszy się niedoszły student wychowania fizycznego w Ostrowcu Świętokrzyskim.

- A może jeszcze przy okazji tego "tournee" znajdę dobrą pracę - odpukuje w niemalowane, drewniane okiennice, by nie zapeszyć.

Z "Amazonek" do... baru

Właśnie takie szczęście spotkało Dariusza Zatonia z Radomia, uczestnika emitowanego w PolSacie reality show "Amazonki". Ale dopiero gdy po programie przeniósł się do Białegostoku. Tam od trzech lat studiuje filologię polską, a jednocześnie pracuje jako barman w jednym z najlepszych pubów w mieście.

- Właścicielka od razu rozpoznała we mnie uczestnika "Amazonek" i z miejsca przyjęła do pracy - uśmiecha się Darek, który trzy lata temu walczył o względy pięknych "Amazonek" jako rozmarzony przystojniak o ksywie "Poeta".

Choć w tropikalnej scenerii widowiska spędził tylko trzy tygodnie, to wystarczyło, by spec od niezłych wierszy stał się popularny. - Rozpoznawały mnie panie w sklepach i urzędnicy. Ta sława okazała się bardzo pomocna przy załatwianiu wielu spraw. Nawet policjanci zrezygnowali kiedyś z wlepienia mi mandatu - wspomina.

- To było bardzo przyjemne, ale zarazem męczące. Często nie mogłem wręcz przejść ulicą, bo zaraz byłem otaczany przez osoby, które widziały mnie w telewizji - żali się.

I dodaje, że do dziś zdarza się, iż ktoś wykrzyknie na jego widok: - Rany, to przecież "Poeta"!

Choć program mógł stać się trampoliną do sukcesu, to świadomie z tej okazji zrezygnował. - Po zakończeniu przygody z "Amazonkami" zamieszkałem na pół roku w Warszawie. Starałem się brać udział w rozmaitych castingach. Jednak żebym cokolwiek osiągnął, musiałbym poświęcić niemal wszystko, także prywatność. Poza tym bardzo ciężko przebić się przez zamknięty dla innych krąg "ludzi z branży". Dużo tam zawiści i obłudy. Dlatego wolałem się z tego wycofać - tłumaczy Darek.

Nadal szuka sposobu na życie. Razem z białostockimi twórcami muzyki hip-hop zamierza niebawem wydać płytę. - Może fakt, że jestem "Poetą" z "Amazonek" pomoże nam w promocji - uśmiecha się 27-latek.

I jeszcze raz...

O płycie marzy też Julita Woś. - To będzie krążek pełen rockowych kawałków - uchyla rąbka tajemnicy. Jednak dla potrzeb promocji nie szykuje się do ponownego startu w programie "Bar". - Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki - stawia jasno sprawę. - Teraz chyba zgłoszę się do "Idola" - stwierdza.

O ponownej przygodzie z telewizją czasem myśli też Mirosława Smulska. Zastanawia się nad startem w powstającym właśnie na PolSacie programie "Nieustraszeni". - Uczestników czeka wiele emocji, niespodzianek i sporo wysiłku fizycznego. Zatem to, co ja lubię najbardziej - kwituje.

- Czy poszłabym znów do "Baru"? - zastanawia się głośno Bernadetta Przybylska. - Pod warunkiem, że rywalizowałabym z innymi ludźmi niż było mi to dane. Z takimi, którzy byliby sobą, potrafiliby bawić się na luzie i bronić swoich racji - tłumaczy.

Przygoda życia za grosze

Zapytany o to samo Piotr Targowski kiwa głową i uśmiecha się od ucha do ucha. - To wspaniale, że istnieją tego typu programy, bo w ten sposób szary człek z ulicy dostaje szansę przeżycia przygody swego życia jedynie za parę groszy - mówi. - A czasem może tak się zdarzyć, że za tego SMS-a plus VAT uda się kupić sobie nowe, kolorowe życie...

Kiedyś pieniądze, teraz przygoda

Marta Libner, rzecznik prasowy programu "Bar": - Programy typu reality show dają szansę szarym ludziom stać się aktorami, muzykami, sprawiają, że ich marzenia stają się rzeczywistością. Przyciągają rzesze tak zwanych naturszczyków niczym magnes. W przypadku "Baru" z edycji na edycję ten "magnes" jest coraz bardziej silny. Liczba chętnych wzrasta, a do tego dochodzi do zmiany w "piramidzie przyczyn". Bo na początku przyczyna numer jeden brzmiała: "Chcę wygrać główną nagrodę, chcę stać się bogaty". W przypadku zgłoszeń do czwartej edycji "Baru" dominowały już tłumaczenia w rodzaju: "Chcę się dobrze bawić", "Chcę odpocząć od nudnego codziennego życia pełnego problemów", "Chcę przeżyć superprzygodę".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie