MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przed dwoma laty wyjechała do Włoch, rok temu rodzina straciła z nią kontakt. Szukają Doroty, korzystając nawet z wróżb.

Iwona ROJEK

- Od prawie roku nie zmrużyłam oka - rozpacza Marianna Król, mieszkanka Momocichej koło Radoszyc. - Odkąd straciłam kontakt z córką we Włoszech nie przespałam ani jednej nocy. Żeby jakoś żyć muszę brać środki uspokajające.

28-letnia Dorota Król ostatni raz kontaktowała się ze swoimi bliskimi w kwietniu 2004 roku. Zapowiedziała przez telefon swój przyjazd do Polski na maj i od tamtej pory, a minęło już długich jedenaście miesięcy, nie dała znaku życia. - Czekaliśmy na jej telefon albo przyjazd, a po dwóch tygodniach zaczęliśmy się bardzo niepokoić - opowiada matka. - Od chwili wyjazdu dzwoniła do nas regularnie przynajmniej raz albo dwa w miesiącu. Kiedy się nie odezwała my zaczęliśmy do niej dzwonić, bo dość często kontaktowaliśmy się na jej telefon komórkowy, ale nie odpowiadał. Gdy usłyszałam w słuchawce - abonent niedostępny, ogarnęło mnie przerażenie.

Do Włoch za chlebem

- Dorota wyjechała ze swojej rodzinnej miejscowości Momocicha do Włoch dokładnie w styczniu dwa lata temu. Wcześniej skończyła technikum odzieżowe, zatrudniła się na jakiś czas w Radoszycach, a potem znalazła pracę w Warszawie. Pracowała tam jako sprzedawca w dużym sklepie. Była z niej w zasadzie zadowolona, ale potem stwierdziła, że dostając niewiele ponad 800 zł po opłaceniu wynajmu za mieszkanie, rachunków i jedzenia niewiele jej z tego zostaje, więc siedzenie w stolicy jest mało opłacalne. Nadarzyła się okazja popracowania we Włoszech i postanowiła z niej skorzystać. Z naszej miejscowości bardzo dużo osób wyjeżdża za chlebem do Niemiec, Włoch, Anglii, a nawet Ameryki, bo tu teraz nie ma żadnej pracy - opowiada Marianna Król. - Dorotce pracę załatwiła znajoma jej koleżanki ze Szczecina, zapłaciła za nią ponad 200 euro. Miała to szczęście, że trafiła na uczciwą osobę i zatrudnienie miała od razu, nie musiała na nie czekać. Poszła do baru na kelnerkę, bo nie chciała zajmować się ludźmi starszymi ani dziećmi. Nie lubiła siedzieć w jednym miejscu, była ruchliwa, bystra, otwarta i komunikatywna. Mówiła, że ma dobrego szefa i mieszka przy samym barze. Nigdy na nic się nie skarżyła, wyglądało na to, że jest z pobytu tam zadowolona. Planowała zrobić sobie miesiąc wakacji w maju i przyjechać do nas, ale od tamtej pory już nigdy więcej nie zadzwoniła. W czasie tych dwóch lat pobytu odwiedziła rodzinne strony tylko raz, zaraz na początku przyjechała na Wielkanoc.

Po miesiącu milczenia Marianna Król zawiadomiła o zaginięciu córki policję, najpierw w Radoszycach, potem Końskich. Funkcjonariusze z Końskich powiadomili z kolei policję w Kielcach. - Przesłali informację o córce do Internetu i do Itaki, która zajmuje się odszukiwaniem zaginionych zagranicą. Umieścili Dorotkę w specjalnej broszurze razem z innymi zaginionymi i kazali czekać na jakieś wieści. Dowiedzieli się, że niektórzy nie dają znaku życia już od 10, 15 lat, a bliscy nadal ich szukają. Radzili, żeby nie tracili nadziei, bo dużo osób się odnalazło nawet po latach - mówi mama Doroty.

Pani Marianna dowiedziała się o różnych losach zaginionych, nasłuchała się nieprawdopodobnych historii. Jedna z Polek wracała właśnie z Włoch razem z małym dzieckiem sześć lat temu i do tej pory nie dojechała. Rodzina odprowadziła ją do autobusu i wszelki ślad po niej zaginął. Inna kobieta zaginęła we Włoszech, a znalazła się po trzech latach w Niemczech.

Poszukiwania nie przyniosły efektu

- Jednocześnie napisaliśmy do ambasady Polski we Włoszech - dopowiada 22-letni Andrzej brat Doroty. - Ona z kolei zawiadomiła policję włoską. Obiecali nam, że rozpoczną poszukiwania. Ale za jakiś czas przysłali nam dwa pisma, z których wynika, że nie mają siostry w elektronicznej bazie danych i nie mogą absolutnie ustalić gdzie aktualnie przebywa. Byłoby to możliwe tylko w trzech przypadkach, gdyby miała pozwolenie na pracę i legalny pobyt, tak zwane permesso di soggiorno, jeśliby weszła w konflikt z prawem albo była hospitalizowana. Żadna z tych sytuacji jej nie dotyczyła.

Andrzej, podobnie jak reszta rodzeństwa, bardzo przeżywają zaginięcie Doroty. Każde uczestniczy w poszukiwaniach siostry. Marianna Król ma pięcioro dzieci, 26-letnia córka skończyła studia, mieszka i pracuje w Warszawie, jeden z braci jest zawodowym wojskowym, drugi osiadł w pobliżu, najmłodszy, Andrzej, zdecydował się objąć gospodarstwo po nieżyjącym ojcu.

- Siedem lat temu byłem świadkiem śmierci ojca, a teraz znów przeżywam to, co stało się z siostrą - opowiada chłopak. - Trudno to wszystko pojąć. Człowiek jest i nagle znika. A jego matka dodaje, że na całe szczęście, że syn mieszka z nią w domu, bo inaczej całkiem by zwariowała. Samotność przy takim nieszczęściu jest straszna. Nie może sobie w ogóle z sobą poradzić ani miejsca znaleźć. - Niektórzy mówią, że jak się ma więcej niż jedno dziecko to można skupić się na pozostałych i tak bardzo nie przeżywa się tego dramatu, ale to wcale nie jest prawdą. Każde dziecko kocha się tak samo i gdy któremuś dzieje się krzywda, to cierpienie jest jednakowe - mówi.

Ona z Dorotką nigdy nie miała najmniejszego kłopotu. Dziewczyna była bardzo grzeczna, dobrze się uczyła. Pani Marianna pokazuje nam świadectwa córki z bardzo dobrymi stopniami. - Miała dobrze poukładane w głowie, myślała o tym, żeby najpierw w życiu czegoś się dorobić, a dopiero potem układać sobie życie osobiste. Dokładnie nie wiedziała jak długo chce zostać we Włoszech, mówiła: mamuś dopóki jest praca, to tam pobędę, a potem zobaczymy. W Polsce nie miała żadnego stałego chłopaka, jakiejś wielkiej miłości. Uważała, że wszystko jest jeszcze przed nią i na pewno spotka kogoś dla siebie, jak nie w kraju, to zagranicą - opowiada.

Domownicy mówią, że nie wiedzą co to znaczy, ale jednej nocy Dorotka śniła się jednocześnie trzem osobom. Mamie i bratu, że znajduje się w towarzystwie mężczyzn i nie może się nigdzie ruszyć, bo była powiązana, a sąsiadce, że jest ubrana w jasnoniebieską garsonkę i chciałaby coś powiedzieć, ale w końcu nic nie przekazała.

Chwytają się wszystkiego

W końcu Marianna Król jednego dnia już zupełnie nie mogła dać sobie z sobą rady i postanowiła iść do wróżki, aby zapytać czy córka w ogóle żyje. Najpierw udała się do Kielc i tam jedna z najbardziej znanych wróżek pocieszyła ją, że jest żywa, ale prawdopodobnie uwięziona i niewiele może zrobić. - Tak mnie to zaniepokoiło, że zrozpaczona pojechałam prawie od razu do innego wróża Ryszarda Zawadzkiego z Końskich - opowiada. - On z kolei powiedział mi zupełnie co innego. Stwierdził, że z Dorotką nic złego się nie dzieje, prawdopodobnie przebywa na Sardynii i jest jak gdyby na dorobku, zarabia na mieszkanie. A potem dodał, że może nawet urodziło jej się dziecko.

- Gdyby to była prawda byłbym szczęśliwy - komentuje przewidywania Andrzej. - To znaczyłoby, że siostra jest żywa, a ja byłbym wujkiem. - Jak tak myślimy co się mogło stać, to do głowy przychodzą nam rozmaite rzeczy - dopowiada mama. - Może córka kogoś poznała, zaszła w ciążę, a ten ktoś nie chce z nią być i ona nie ma odwagi się do tego przyznać. A może nawet już urodziła i nie wie co ma robić. Albo się wstydzi, że nie układa jej się z pracą i głupio jej, że nie potrafiła zarobić pieniędzy. A może nie ma za co wrócić. Cokolwiek by się stało to najważniejsze jest to, żeby dała znak, że żyje. Przecież dziecko to nie jest żaden dramat, pomoglibyśmy jej wychowywać i nic wielkiego by się nie stało.

Andrzej mówi, że nieraz myślą o gorszych rzeczach, że siostra została przez kogoś porwana albo ktoś ją więzi i nie pozwala się skontaktować z rodziną. Tak naprawdę nie wiedzą z kim tam się przyjaźniła, jakie miała towarzystwo, kim był jej szef, jaką miała ostatnio pracę. Podczas przedostatniej rozmowy telefonicznej opowiadała tylko, że zmieniła pracę na lepiej płatną, w nowej dostało o 100 euro więcej. Nie chciała rozgadywać się przez telefon, obiecała, że o szczegółach opowie jak przyjedzie do Polski na wakacje. Nie wypytywali jej, bo miała lada dzień przyjechać.

Pani Marianna w dużej mierze za to co się stało z jej córką wini rząd. Gdyby była inna sytuacja ekonomiczna to młodzi nie musieliby wyjeżdżać do pracy za chlebem. Przecież każdy wolałby zostać w kraju wśród bliskich, a nie pałętać się po świecie. Dawniej, jak pamięta, było mnóstwo pracy. - Ludzie z Momocichej pracowali w Skarżysku, Końskich, Starachowicach i Radoszycach. Teraz polikwidowali wszystko, nie ma żadnego rzemiosła. Córka czuła, że nie ma tu perspektyw, więc była zmuszona do wyjazdu za granicę - opowiada pani Marianna.

Chcą wynająć detektywa

W końcu zrozpaczona rodzina Królów postanowiła skorzystać z kolejnej szansy odnalezienia Doroty i zgłosili jej zaginięcie do programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Zdecydowała o tym siostra mieszkająca w Warszawie. Problem nagłych zaginięć ludzi jest tak olbrzymi, że na zaproszenie do programu musieli czekać prawie trzy miesiące, tak duża była kolejka.

- Zaraz po programie zadzwoniła do nas kobieta z okolic Rzeszowa, która powiedziała nam, że pracowała z Dorotką w tym samym barze - opowiada Marianna Król. - Wspominała, że córka była miła, uczynna, dobrze im się z sobą współpracowało. Ale było to rok temu, potem ona wróciła do Polski, bo miała małe dzieci, a córka została. Dała nam adres tego baru. Nazywał się "Tewerola Sawaris" i znajdował się godzinę drogi jadąc od Neapolu w kierunku Rzymu. Ale nie wiadomo gdzie ona teraz przebywa, skoro wspominała przez telefon o zmianie pracy.

Niektórzy mogą dziwić się, że Królowie do tej pory nie pojechali jeszcze do Włoch na miejscu szukać córki, ale matka tłumaczy, że powstrzymywały ich od tego dwie rzeczy. Po pierwsze, żadne z nich nie zna języka włoskiego, więc trudno byłoby im się porozumieć. Ale ważniejsze jest to, że tak naprawdę nie wiedzieliby gdzie mają się udać. Córka wspominała o zmianie pracy i mieszkania, ale nie podała im adresu. Tylko raz wysłała im kartkę na przedostatnie Boże Narodzenie, ale napisała same pozdrowienia, nie napisała adresu zwrotnego.

- Jeśli w ciągu najbliższego miesiąca nie będzie żadnej wiadomości, to prawdopodobnie wynajmiemy detektywa - mówi Marianna Król. - W nim nasza ostatnia nadzieja. Życie w dalszej niepewności jest koszmarem. Codziennie modlimy się do Boga, żeby córka była żywa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie