Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sam broni się przed kataklizmem. Buduje olbrzymie wały

Andrzej NOWAK
Teren księżycowy, woda nieustannie pogłębia wyrwy i robi doły na polu.
Teren księżycowy, woda nieustannie pogłębia wyrwy i robi doły na polu. Andrzej Nowak
- Wisła jest państwowa i jeśli nikt nie broni mnie przed nią, sam to muszę robić - mówi Mirosław Tłuścik. Oto jego niezwykła historia walki o honor.

Gdzie leży Kępa Wałowska

Przy łodzi stoją mieszkańcy Leśnych Chałup, od lewej Wiesław Stola, Jan Iwan, sołtys Henryk Porydzaj i Mirosław Tłuścik.
Przy łodzi stoją mieszkańcy Leśnych Chałup, od lewej Wiesław Stola, Jan Iwan, sołtys Henryk Porydzaj i Mirosław Tłuścik. Andrzej Nowak

Przy łodzi stoją mieszkańcy Leśnych Chałup, od lewej Wiesław Stola, Jan Iwan, sołtys Henryk Porydzaj i Mirosław Tłuścik.
(fot. Andrzej Nowak)

Gdzie leży Kępa Wałowska

Kępa Wałowska jest wyspą, która powstała między dwoma korytami Wisły, starym i nowym. Znajduje się w gminie Tarłów w powiecie opatowskim. Zajmuje 900 hektarów, z tego 500 to pola uprawne. Ciągnie się około ośmiu kilometrów wzdłuż rzeki. Zaraz po wyzwoleniu kilka rodzin przeniosło się tutaj, by gospodarzyć na ziemi otrzymanej po parcelacji majątku dziedzica Hempla. Po wielkiej powodzi w 1963 roku wszyscy mieszkańcy musieli się stąd wyprowadzić. Pozostały tu tylko pola uprawne.

Gospodarzy w gminie Tarłów na wyspie wiślanej zwanej Kępą Wałowską i buduje tu olbrzymie wały, by woda nie dostawała się na jego uprawy.

Pamięta, jak kiedyś pracował w polu. Niespodziewanie podjechał jeep na numerach warszawskich. Urzędnik, którzy wysiadł, zaczął go straszyć, że bez pozwolenia buduje wały.- Panie, jak będziesz pier..., to wyrzucę stąd - odpowiedział mu. - Stoi pan na moim gruncie. Tutaj woda mnie topi, a pan będziesz mnie ustawiał. Człowieku, zabierz sobie swoją państwową Wisłę! Nie życzę sobie, żeby pływała po moim prywatnym terenie i niszczyła plony. Ja żyję z tego pola!

Gospodarz rozumuje po swojemu, logicznie. Gdyby to on wyrządził taką szkodę, jaką państwo jemu, nie wypłaciłby się przez całe życie. A państwo robi to bezkarnie! I nawet za szkody nie chce zapłacić!

MA SIŁĘ, NIECH ROBI

Mirosław Tłuścik na wyspie ma 64 hektary i broni swojej ziemi przed Wisłą. Ma nadzieję, że kiedyś ją pokona. W ostatnich latach woda jednak prawie co roku tu wylewa, gospodarz jednak się nie poddaje. Buduje coraz wyższe wały.

Wykonał już około pięciu kilometrów zabezpieczeń, niektóre odcinki są dość solidne. Musiał je nie tylko usypać, ale i zagęścić, obsiać. Przejeżdżamy obok kolejnej budowli, którą zbudował. Zadziwiają olbrzymie ilości piachu. - Spychacz, który mam w gospodarstwie, ułatwiał mi pracę - mówi. - To dlatego nie musiałem zatrudniać zbyt wielu osób. Sam robiłem, na ile mi czas pozwalał, nawet zimą. Każdą wolną chwilę wykorzystywałem, nie siedziałem w domu. Ze swego pola odgarniałem warstwę uprawną, brałem ziemię i potem wyrównywałem.

Dookoła widać jego wały. - Tamten też usypałem - pokazuje. - Został zniszczony, podobnie jak u kolegi. Teraz mniej buduję, bo nie mam pieniędzy. Paliwo jest dość drogie. Ponad pięć złotych za litr. A kiedyś spalałem 200 litrów dziennie. Łatwo obliczyć, jakie to byłyby dzisiaj koszty.
Nikt mu nie pomaga. Jedni z niego się śmieją, inni mówią, że jak ma siłę, to niech robi.
JAK ZACZĘŁO TOPIĆ, TAK TOPI

Mirosław Tłuścik mieszka obok wiślanej wyspy, w Leśnych Chałupach. To jego rodzinna wieś. Wrócił tu przed laty po skończeniu szkoły technicznej w Przysusze, chociaż już wpłacił pieniądze na mieszkanie w mieście. Pomyślał, że zanim otrzyma klucze, pomieszka trochę z rodzicami i dorobi parę groszy.

Rodzice chorowali, już sobie nie radzili, nie mieli siły i chciał im pomóc. Był najmłodszy w rodzinie. By cokolwiek osiągnąć, musiał inwestować. Jak zaczął, tak już został. I teraz to jest jego miejsce na ziemi.
Nie myślał, że będzie gospodarzem. Po rodzicach odziedziczył zaledwie cztery hektary, resztę dokupił. Miał taką możliwość, bo tanie były kredyty. Gdy nabywał nowe grunty, woda rzadko wylewała. I naprawdę udawały się zbiory. Koniunktura na rynku była niezła. Pieniądze się pojawiały. Zainwestował w maszyny. - Byłoby całkiem nieźle, gdyby nie woda - ubolewa.

RYZYKO UPRAWY

Kupował po dwa, trzy hektary od rolników, którzy mieszkają po drugiej stronie Wisły, w Basonii. Nie opłacało im się uprawiać. Musieli krypami przewozić przez wodę konie, krowy, co było uciążliwe.

Pierwsze kawałki nabył już przed 24 laty. - Ta ziemia kosztowała dużo taniej niż w wyższych partiach, nawet połowę tego, co na górze, trzecią część - mówi jego sąsiad, były wójt Alfred Skura. - Owszem, jest dobrej jakości, ale też i spore niesie ryzyko uprawy.

- To teren zalewowy, nie jest wskazana uprawa gruntów - dodaje Stanisław Pęksa z sandomierskiego oddziału Świętokrzyskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych
- W żadnym akcie notarialnym nie mam zaznaczone, że to polder zalewowy - broni się Mirosław Tłuścik. - A kupowałem nawet od państwa. Można natomiast przeczytać, że to grunty orne, klasa II i III. I według tego naliczają mi podatek.

ZBIORY JAK TOTOLOTEK

W kwietniu i maju każdego roku miejscowi wierzą, że tym razem nie będzie wody. Sieją, sadzą i są niepoprawnymi optymistami.
Dawniej poletka były jednak niewielkie. Sadziło się wszystkiego po trochu. Teraz są olbrzymie działki, więc i straty bywają na większą skalę. Poza tym dawniej nie było tak wrażliwych upraw. Woda zakryła buraki na trzy dni i nic się nie stało. A teraz wystarczy, że przejdzie, zejdzie i już nic nie ma. Tu zbiory jak totolotek.

Wiesław Stola na wyspie ma 15 hektarów, na lądzie - 6. Jak woda przybierze, są podsiąki i uprawy toną. Wszystko ma zalane, tylko górki są suche.
Jak Jan Iwan zapisywał się na zboże siewne, usłyszał od jednego z urzędników: - Szkoda wam siać, bo i tak będzie woda.
- Jak szkoda siać?
- A czy ty wiesz, że w tamtym roku były tu aż cztery wody?
- A może w tym którejś nie będzie?

VABANK

Ludzie mówią o Tłuściku, że chce przechytrzyć Wisłę. Gra na całego, vabank. Gdy mu się uda, osiągnie sukces. To dzięki zawziętości i uporowi takich jak on przetrwała polska wieś.
Im bardziej zagrożony, tym bardziej się broni. Nie liczy na nikogo, gdy ma coś do zrobienia. Sam zabiera się do roboty.

Jesteśmy na Kępie Wałowskiej w obrębie Sulejowa. Wisła zabrała tu już olbrzymie tereny i ciągle jest nienasycona. Na dodatek w ubiegłym roku naniosła na pola olbrzymie ilości piasku. Widać go w różnych częściach wyspy. Parę hektarów jest przykryte, w niektórych miejscach nawet o grubości jednego metra.

Zatrzymujemy się przy oczku wodnym, jednym z wielu na wyspie. Woda, jak się tu dostanie, pracuje dzień i noc, bez przerwy. - Teraz będę musiał ten teren rekultywować, nawozić ziemię - zamierza Mirosław Tłuścik. - No bo cóż zrobię?
Woda nieustannie pogłębia wyrwy i robi doły na polu. Teraz Tłuścik musi wynająć koparkę, wyrównać doły, bo nie przejedzie żadną maszyną. I tak na okrągło, w jednym miejscu woda wyrywa wały, w drugim nanosi piasek.

JAK PO KATAKLIZMIE

Sandomierski oddział Świętokrzyskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych nie myśli wspomagać Tłuścika. - Kępa Wałowska to międzywale - przypomina stanowczo Stanisław Pęksa. - Zabraniamy budowy tu wałów, szczególnie w poprzek wyspy. Nie możemy dopuścić, by zmieniać układ wodny w tym rejonie. Jak jest dobrze, to dobrze. Jednak w ostatnich latach nasilają się anomalie pogodowe. Coraz częściej dochodzi do kataklizmów.

Stanisław Pęksa twierdzi, że wały stawiane na wyspie w poprzek Wisły spiętrzają tylko wodę. Im wyższe, tym w razie przerwania czynią większą szkodę. Niszczą kolejne budowle, robią doły na polach, nanoszą piasek. Spustoszenie na polach jest olbrzymie. Wyspa w wielu miejscach wygląda jak po kataklizmie.

Alfred Skura uważa, że jedyną szansą jest wzmacnianie starych wałów, wykonywanie wokół nich umocnień. Można się bronić przed małą wodą, bo przed wielką nikt nie zdoła.
Teraz wały budowane są wszędzie. I na trasie Wisły większą szansę na obronę ma, na przykład, Połaniec, Sandomierz, dość spore aglomeracje miejskie. To tam pojawią się w pierwszej kolejności służby ratownicze niż na wysepce, gdzie są tylko pola. - Chyba to logiczne - dodaje Alfred Skura.

MARTWY PRZEPIS

Alfred Gałka, który na Kępie Wałowickiej ma 29 hektarów, podziwia Mirosława Tłuścika. - Wały buduje na swoim, bo musi się bronić przed wodą - mówi.
Kiedyś mieszkańcy próbowali stworzyć grupę nacisku, ale nic nie wskórali. Interwencje odbijały się od urzędu jak piłka.
Nawet ustawa o rekultywacji gruntów jest w ich przypadku martwa. Gdy woda naniosła piachu na grunty, szukali wsparcia w Świętokrzyskim Zarządzie Melioracji i Urządzeń Wodnych. Nie znaleźli zrozumienia.

ŁODZIĄ NA POLE

Stoimy przy sporej łodzi. Mirosław Tłuścik całkiem poważnie mówi, że to podstawowe narzędzie jego pracy. - Muszę pływać, doglądać zasiewów, plonów - wyjaśnia. - Jeśli poziom wody się podniesie, nie ma innej przeprawy. Tylko łodzią można dotrzeć do upraw.
W swoim gospodarstwie ma trzy łodzie. Wśród nich jest też naprawdę duża, metalowa, do przewożenia ciągników. - A ta w porównaniu z nią niewielka - pokazuje. - Służy do transportu ludzi, paliwa, gdy ciągniki zostaną z drugiej strony.

WSZĘDZIE, TYLKO NIE TAM

Kiedyś gospodarz pojechał do Opatowa, by ubezpieczyć swoje uprawy od powodzi. - A gdzie się znajdują? - spytali go w firmie.
- Na Kępie Wałowskiej, między Sulejowem i Leśnymi Chałupami.
- Nie, nie, nie! Wszędzie, tylko nie tam! Nie możemy!
- Dawniej ubezpieczenia były obowiązkowe. Każdy płacił. Teraz demokracja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie