MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Samotne dzieci w szpitalu

Magdalena BRZEZIŃSKA <a href="mailto:[email protected]" target="_blank" class=menu>[email protected]</a>
Mały Alanek od trzech dni ma osobistą "ciocię" - wolontariuszkę, która zajmuje się tylko nim! Chłopiec od razu poczuł się lepiej.
Mały Alanek od trzech dni ma osobistą "ciocię" - wolontariuszkę, która zajmuje się tylko nim! Chłopiec od razu poczuł się lepiej. D. Łukasik

Nawet dorośli nie czują się w szpitalu dobrze, a co dopiero, gdy trafia tam kilkuletnie, albo co gorzej kilkumiesięczne dziecko. A gdy jeszcze nie przychodzi do niego ani mama, ani tata, leczenie staje się prawdziwym koszmarem!

Kilka dni temu list pewnej matki z naszego województwa, która szukała poprzez Internet ludzi dobrej woli, skruszył niejednego twardziela. Pisze ona o małym Alanku, którego poznała w kieleckim szpitaliku, gdy przez dwa dni przebywał tam jej synek. "Alanek jest bardzo grzecznym i mądrym chłopcem. Bardzo tęskni za kimś bliskim, za kimś, kto poda mu picie, zabawkę czy pogłaszcze po rączce. Ponieważ nie ma go kto pilnować, dziecko przywiązane jest do łóżeczka. Przez dwa tygodnie siedzi w tym łóżeczku (...)".

"Dziewczyny, odwiedźcie małego Alanka. Sprawcie, by się uśmiechnął, by nie było mu przykro i by nie płakał patrząc jak inne mamy tulą niemal bez przerwy inne leżące na oddziale dzieci. Alanek ma zabawki, które przynieśli mu ludzie. Uwielbia plastikowy helikopter, mały biały resorak i znikopis. Nie przepada za pluszakami, ale uwielbia książeczki - lubi je oglądać i słuchać jak ktoś czyta. To chyba sprawia mu największą przyjemność. Nie potrzebuje więcej zabawek, ale możecie zanieść mu jakąś książeczkę i mały soczek" - pisze kobieta.

Na internetowym forum od razu pojawiły się komentarze i podpowiedzi, jak pomóc chłopcu. Niektórzy sugerowali, żeby zainteresować studentów pedagogiki maluchem ze szpitalika, inni przekonywali, że lepiej nie pojawiać się w szpitalu u Alanka, bo jeszcze się dziecko za bardzo przywiąże do miłych "cioć" i potem będzie cierpieć. Jednak okazało się, że list nie pozostał bez odpowiedzi...

"DZIEWCZYNY" SIĘ RUSZYŁY

Już po dwóch dniach od ukazaniu się tego internetowego apelu, na oddziale chirurgii pojawiła się wolontariuszka, która jest teraz z Alankiem przez cały czas. - Codziennie ktoś przy-wozi zabawki i książeczki dla Alanka! Ludzie pytają o chłopca - mówią pielęgniarki. Nie mogą się nachwalić trzylatka - jest bar-dzo grzeczny i dzielnie znosi leczenie, sam woła, że chce na nocnik, coraz częściej się uśmiecha.

Oczywiście chłopiec pewnie wolałby, żeby przez cały czas była przy nim mama, ale ona nie może do niego codziennie przyjeżdżać. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, rodzina chłopca mieszka daleko od Kielc i jest w trudnej sytuacji finansowej. A dojazdy do miasta kosztują...

My odwiedziliśmy chłopca przedwczoraj. Zawieźliśmy mu zabawki, które do redakcji "Echa Dnia" przynieśli czytelnicy w ramach naszej corocznej przedświątecznej akcji "Pluszowy miś". Chłopcu najbardziej spodobała się duża książka o lokomotywie, motocykl wyścigowy i imitacja prawdziwej lornetki, przez którą od razu próbował podejrzeć ptaki za oknem.

Lekarze mówią, że teraz tak szybko wraca do zdrowia, że pewnie w przyszłym tygodniu będzie już mógł opuścić szpital.

HAPPY END NIE DLA WSZYSTKICH

Mimo choroby i cierpienia mały Alanek ma dużo szczęścia, bo jego rodzina, choć jest daleko, pamięta o nim. Jednak co miesiąc w kieleckim szpitaliku przebywa co najmniej jedno dziecko, do którego nikt z rodziny nie przyjeżdża i nikt się nie interesuje jego stanem. - Niestety bywają takie przypadki - ubolewa Maciej Zięba, wicedyrektor Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dzięcięcego w Kielcach: - Bywa nawet tak, że musimy wysyłać pisma do rodziców przypominające, że ich dziecko można odebrać do domu.

W najbardziej drastycznych przypadkach - gdy dziecko jest zaniedbane lub wręcz pobite przez rodziców lub opiekunów - szpital od razu kieruje sprawy do Sądu Rodzinnego o odebranie lub ograniczenie praw rodzicielskich takim rodzicom. Ich dzieci po leczeniu trafiają do pogotowia opiekuńczego zamiast do domu rodzinnego. Teraz też szpital przygotowuje kolejny wniosek do sądu.

- Sprawa dotyczy dziewczynki, która jest u nas regularnie co kilka miesięcy, bo rodzina nie dba o nią. Dziecko choruje na nerki i nie ma w domu odpowiedniej opieki. Rodzice przywożą ją do szpitala, jak jej stan jest już bardzo poważny - mówi Iwona Widłak, pielęgniarka społeczna w szpitaliku.

NIE PRZYJEŻDŻAJĄ Z BIEDY

Równie duże dramaty są w tych przypadkach, gdy przy-czyną braku wizyt rodziców nie jest chłód serca, ale bieda w domu. Rodziny nie stać na bilet do odległego szpitala. Ale dla chorych dzieci to żadne wytłumaczenie, one i tak bardzo cier-pią, że muszą chorować samotnie.

Tak jednak wcale nie musi i nie powinno być. Gminne ośrodki pomocy mają bowiem pieniądze nie tylko na bilety dla rodziców takich maluchów, ale również na leki i odżywki czy inne potrzeby związane z leczeniem dziecka. Rodzice mogą otrzymać zasiłek celowy lub okresowy, a w przypadku, gdy dziecko leży w szpitalu poza granicami województwa, gmina może wystawić bilet kredytowany dla bliskich.

Jest tylko jeden warunek - to sami rodzice muszą zgłosić do ośrodka pomocy, że potrzebują wsparcia. - Żaden gminny ośrodek nie odmówi pomocy w takim przypadku. Oczywiście rodzic musi też uzasadnić, że rzeczywiście dziecko jest chore i przedstawić zaświadczenie od lekarza ze szpitala - podpowiada Teresa Małaczek, kierownik działu polityki socjalnej w Świętokrzyskim Urzędzie Wojewódzkim.

KTO POCZYTA I PRZYTULI?

Wszystkie samotnie chorujące dzieci wypatrują tęsknie każdego, kto poczytałby im książeczkę, pograł w jakąś grę, albo po prostu posiedział przy łóżeczku i pogłaskał. Jeśli nie mogą to być bliscy, dzieci chętnie spędziłyby czas z jakąkolwiek "ciocią" lub "wujkiem".

Kłopot w tym, że dzieci potrzebujących pomocy jest dużo, a wolontariuszy ciągle brakuje. - Ci, którzy przychodzą, są kierowani przede wszystkim na oddział onkologiczny, praktycznie przez cały czas siedzą z dziećmi umierającymi - mówi Iwona Widłak i dodaje, że aby zostać wolontariuszem na prawdę niewiele trzeba. Właściwie wystarczy tylko czas, umiejętność nawiązywania kontaktu z dziećmi i zgoda dyrektora szpitala. Nie trzeba mieć przeszkolenia pielęgniarskiego, bo od fachowej opieki medycznej są lekarze i pielęgniarki.

FORMALNOŚCI ODSTRASZAJĄ

Mimo to stowarzyszenia, które poszukują ochotników do wolontariatu mówią, że wbrew pozorom wcale nie jest tak łatwo wejść na oddział, by spędzić czas z chorymi dziećmi. - Osób, które chcą charytatywnie pracować w szpitalach i hospicjach nie brakuje, ale niestety są problemy administracyjne ze skierowaniem ich do takich placówek - uważa Maciej Koryciński z Centrum Wolontariatu w Kielcach.

Najbardziej kłopotliwy jest wymóg szpitali, by wolontariusz był zaszczepiony przeciw żółtaczce typu B. - Trzeba przyjąć trzykrotnie taką szczepionkę, która kosztuje każdorazowo kilkadziesiąt złotych. Cała procedura trwa około trzech miesięcy. I to właśnie ludzi zniechęca! - dodaje Maciej Koryciński.

Pracownicy Centrum Wolontariatu znaleźli ostatnio sposób na ominięcie tego wymogu. Wolontariusze po prostu podpisują oświadczenie, że gdyby doszło do zakażenia ich żółtaczką, to oni nie będą wnosić żadnych roszczeń z tego tytułu. - A przecież ryzyko zakażenia żółtaczką jest praktycznie zerowe, bo my nie mamy styczności z ranami - zapewnia członek wolontariatu kieleckiego.

Iwona Widłak, inspektor do spraw społecznych i promocji zdrowia w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu Dziecięcym w Kielcach:

- Przydałby nam się każdy chętny do pomocy jako wolontariusz. Takie dzieci, których nikt z rodziny nie odwiedza, są u nas praktycznie co miesiąc. One bardzo przeżywają, że przy nich nie ma nikogo bliskiego, a inne dzieci odwiedza rodzina przez cały czas.

Krzysztof Gąsior, psycholog:

- Chorowanie dziecka bez wsparcia rodziny jest bardzo niekorzystne. To powoduje nie tylko to, że wolniej leczą się fizyczne dolegliwości, ale również dziecko cierpi psychicznie. Czasami po takiej rozłące i samotnej chorobie w szpitalu u dziecka powstaje uraz psychiczny, który utrzymuje się na długie lata. Dlatego też bardzo ważna jest postawa lekarzy i pielęgniarek wobec takich dzieci. Byłoby dobrze, żeby takimi małymi pacjentami opiekowali się jak najczęściej wolontariusze.

Kto może być wolontariuszem?

Jeśli ktoś chce pomagać jako wolontariusz w opiece nad chorymi dziećmi - czytać im książeczki, opowiadać bajki, po prostu pomóc spędzić ten trudny czas leczenia - powinien zgłosić się po skierowanie do Stowarzyszenia Centrum Wolontariatu w Kielcach , ulica Kościuszki 11, mieć zaświadczenie o stanie zdrowia uprawniające do wejścia na oddział szpitalny, w tym zaświadczenie o uodpornieniu przeciw żółtaczce zakaźnej typu B, ubezpieczyć się od następstw nieszczęśliwych wypadków. Wolontariusz niepełnoletni musi też mieć zgodę rodziców lub opiekunów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie