Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sandomierskie wino będzie wyjątkowe

Iwona SINKIEWICZ <a href="mailto:[email protected]" target="_blank" class=menu>[email protected]</a>
Teresa i Tomasz Gołębiewscy wino gronowe robią od wielu lat. Teraz zastanawiają się nad rozbudową winnicy.
Teresa i Tomasz Gołębiewscy wino gronowe robią od wielu lat. Teraz zastanawiają się nad rozbudową winnicy. Ł. Zarzycki
Marian Głogowski: - Miałem tu ostatnio delegację Włochów. Aż cmokali, że u nich takich ładnych winnic nie ma. Człowiek przynajmniej ma satysfakcję -
Marian Głogowski: - Miałem tu ostatnio delegację Włochów. Aż cmokali, że u nich takich ładnych winnic nie ma. Człowiek przynajmniej ma satysfakcję - mówi. Ł. Zarzycki

Marian Głogowski: - Miałem tu ostatnio delegację Włochów. Aż cmokali, że u nich takich ładnych winnic nie ma. Człowiek przynajmniej ma satysfakcję - mówi.
(fot. Ł. Zarzycki)

Słoneczne i suche lato było dobre dla winorośli. Owoce są wyjątkowo słodkie. Najlepsze na wino. Ale amatorzy sandomierskiego wina gronowego szybko w sklepach go nie znajdą. Plantatorzy narzekają na przepisy, które blokują produkcję.

Gronowe wino, którego można skosztować w gospodarstwach sadowniczych koło Sandomierza. Jest naprawdę pyszne. Zawiesiste, gęste i bardzo aromatyczne.
Gronowe wino, którego można skosztować w gospodarstwach sadowniczych koło Sandomierza. Jest naprawdę pyszne. Zawiesiste, gęste i bardzo aromatyczne. Ł. Zarzycki

Gronowe wino, którego można skosztować w gospodarstwach sadowniczych koło Sandomierza. Jest naprawdę pyszne. Zawiesiste, gęste i bardzo aromatyczne.
(fot. Ł. Zarzycki)

A szkoda, bo gronowe wino, którego można skosztować w gospodarstwach sadowniczych pod Sandomierzem, jest naprawdę pyszne. Zawiesiste, gęste i bardzo aromatyczne. Ma przy tym wspaniały kolor - od bursztynowego po mocny karmin, w zależności od tego, z jakiej odmiany winogron powstało. Aż szkoda, że takiego wina nie można kupić w sklepie. Zwłaszcza że picie wina stało się modne. A za ta modą przyszła druga - na winnice.

Co z tymi piwnicami?

Przyjechała do nas kiedyś telewizja i dziennikarz pyta, czy mam piwnice na wino - śmieje się Tomasz Gołębiewski, sadownik z Pęchowa pod Klimontowem. - Pewnie, że mam piwnice, pod domem. Ale takie dla wina, to już wyższa szkoła jazdy. Musi być w nich zachowana odpowiednia temperatura i wilgotność. Ale jak telewizja pyta, to nie mam wyjścia, chyba będę musiał wybudować! - żartuje.

Tak naprawdę Gołębiewscy zastanawiają się nad wydzierżawieniem od Kościoła dwóch hektarów ziemi na wzgórzach koło Klimontowa, przy klasztorze. Chcieliby tam założyć winnicę. - Jesteśmy już po wstępnych rozmowach z proboszczem. Ale mąż nie może się zdecydować - dopowiada pani Teresa, żona Tomasza. Może dlatego, że czuje się trochę pod presją? Każdy, kto przyjeżdża do Gołębiewskich, popatrzy po terenie i mówi: tu powinny być winnice i produkcja wina.

Tak było w XVIII wieku, kiedy to cała Wyżyna Sandomierska obsadzona była winoroślą. Przez wieki uprawa znikła, by odrodzić się w Pęchowie, za sprawą ojca pana Tomasza - Felicjana Gołębiewskiego. To właśnie on, absolwent Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, z pierwszego powojennego rocznika - w 1983 roku przeszedł na emeryturę i założył pierwszą winnicę w rejonie Sandomierza. I tam promował uprawę winogron. Założył własną szkółkę winorośli i sam jeździł, by zakładać plantacje u innych zapaleńców. Sadzonki winorośli "wyjeżdżają" już nawet poza ziemię sandomierską. Szkółka Gołębiewskich dała początek winnicom w Staszowie, Ostrowcu Świętokrzyskim, a nawet w Szczekocinach.

W Pęchowie winorośl rośnie na 10 arach. Sadownicy mają około 400 krzewów, 22 odmian. - Tej zimy sporo krzewów wymarzło, dlatego musieliśmy je mocno poprzycinać - tłumaczy pani Terasa. Sama jest wielką pasjonatką winorośli i oczywiście wina. Dlatego naciska na męża, żeby rozwinąć winnicę i zająć się produkcją wina. Tak, jak to robią rolnicy na zachodzie Europy. Zwłaszcza że Unia Europejska zezwoliła Polsce na produkcję wina. A do Sejmu już trafił projekt zmian w prawie, które umożliwią dziesiątkom właścicieli winnic sprzedaż swoich produktów. Teraz nie zezwalają na to przepisy. Ale i perspektywa ich zmian pana Tomasza nie nastraja optymistycznie: - Żeby produkować na większą skalę, trzeba zainwestować. Stworzyć prawdziwe laboratorium, spełnić rygorystyczne przepisy sanepidu - wylicza. - Obostrzenia są takie, że od razu człowiekowi opadają ręce. Kiedyś wino klarowało się przez "odstawanie". Dzisiaj już je filtrujemy. A za filtry trzeba zapłacić. Litr naszego wina musiałby kosztować 22 złote. Kto tyle da, skoro w sklepie można kupić całkiem dobre wino chilijskie za 13 złotych? - pyta. Pani Teresa próbuje przekonać męża i mówi: - Ale każdy lubi inne wino. Może nasze również znalazłoby amatorów?

Produkcja na "własne potrzeby"

Na razie rodzinna decyzja, czy rozwijać winnicę i produkcję wina, jeszcze nie zapadła. Gołębiewscy ograniczają się do robienia wina na tak zwane własne potrzeby, czyli dla siebie i gości, którzy odwiedzają ich gospodarstwo. Średnia roczna "produkcja" to 200 litrów. Pani Teresa nalewa do kieliszków bursztynowy płyn. Wino jest bardzo dobre - aromatyczne i słodkie. Wina robią od 40 lat, gronowe od początku istnienia winnicy. Doświadczenia w tym zakresie nie sposób więc im odmówić. Sadownik zachwala jeszcze winiak produkowany przez swojego zmarłego tatę. - Rewelacja - mówi krótko.

Taką opinię o wytwarzanych przez Gołębiewskich trunkach potwierdzają też ich goście, więc może gospodarze zdecydują się na szerszą produkcję. A na wzgórzach wokół Klimontowa wyrosną wspaniałe winnice? Pan Tomasz, choć sceptyk, wcale się od tego nie odżegnuje. - Kto wie, ale to sprawa przyszłościowa - twierdzi.- Na razie to zajęcie dla pasjonatów. Znam takiego jednego pod Ostrowcem. Sam zakładałem mu hektarową winnicę. Żyje z czego innego, a winnice traktuje jak hobby. Mówi, że gdy przejdzie na emeryturę, to wybuduje piwniczkę i będzie robił wino...

Ale i Tomasz Gołębiewski odgraża się, że wybuduje w końcu te piwnice na wina. - Skoro taki jest trend - wzdycha, a jego żona uśmiecha się z zadowoleniem, jakby sprawa została już przesądzona. - Tylko, jak ja z tym dam radę? Już teraz jak rwiemy brzoskwinie, to przez miesiąc nie oglądam telewizji. A jak zacznę produkować wino, to chyba od jesieni do wiosny nie wyjdę z piwnicy - żartuje.

Złagodzić przepisy!

Jedno jest pewne. Złagodzenie przepisów i możliwość sprzedawania wina gronowego wytwarzanego domowym sposobem z pewnością zachęciłaby wiele osób do jego produkcji na szerszą skalę. Ale na razie właściciele winnic mają problem, co zrobić z winogronami. - Wszystkiego nie zjem, bo nie dam rady. Wina też ze wszystkiego nie zrobię, bo po pierwsze - nie mam na to czasu, a po drugie - po co mi tyle? - skarży się Marian Głogowski z Faliszowic pod Sandomierzem. Wyprodukowane w jego gospodarstwie "sandomierskie wino gronowe" zajęło przed dwoma laty pierwsze miejsce w konkursie "Nasze Kulinarne Dziedzictwo". - I co z tego, skoro i tak nie mogę go sprzedawać? - pyta gospodarz.

Głogowscy prowadzą gospodarstwo sadownicze. Winnicę założył sześć lat temu, po narodzinach wnukach. Uznali, że małemu przydałoby się "coś słodszego" niż jabłka. Zaczęli od 70 krzewów 7 odmian, między innymi aldon, seyve villard, bianca, aurora, elmer. Dzisiaj winnica zajmuje 10 arów. Mają 500 krzewów prawie 20 odmian. Każdy krzaczek równiutko rozpięty na metalowej konstrukcji, każdy opisany. Między rzędami winorośli krótko przycięta trawa. Położona na wzgórzu winnica robi wrażenie. - Miałem tu ostatnio delegację Włochów. Aż cmokali, że u nich takich ładnych nie ma. Człowiek ma przynajmniej satysfakcję - Marian Głogowski nie kryje zadowolenia. Tyle że satysfakcja to trochę za mało.

Lato dobre dla wina

U Głogowskich jest przystanek Sandomierskiego Szlaku Jabłkowego. Turyści przyjeżdżają, oglądają karłowate sady. Zachwycają się winem i winnicą. Problem w tym, że choć panuje moda na winogrona, nie ma na nie rynku zbytu. - Może jakbym stanął na rogu ulicy czy na targu, to bym sprzedał. Ale ja nie mam na to czasu. A na giełdzie nikt mi tego nie kupi, bo mają greckie. Nieważne, że tamte "faszerowane". No i mamy problem, co zrobić z owocami? Jak rząd ułatwi produkcję wina gronowego, to będziemy je produkować. Przy dzisiejszych przepisach, nie ma o czym mówić - twierdzi właściciel winnicy.

Krystyna Głogowska, żona pana Mariana, włącza się w rozmowę: - Potrzebne jest specjalistyczne laboratorium, bo nawet woda jest badana. Materiały do dezynfekcji. Rozlewanie musi być kontrolowane przez pracownika akcyzowego! Kto się na to wszystko zdobędzie, żeby wprowadzić wino do obrotu?! A bez tego sprzedawać nie wolno.

A szkoda, bo tegoroczne lato było bardzo dobre dla winorośli. - Wysoko temperatura spowodowała skrócenie okresu wegetacyjnego. W efekcie owoce są może trochę mniejsze, ale za to bardzo słodkie - wyjaśnia Marian Głogowski. - Wina z tegorocznych winogron nie trzeba będzie nawet dosładzać.

Póki co pani Krystyna stawia na stole trunek z poprzednich lat. Co roku robią około 100 litrów. Butelki mają nawet specjalnie przygotowane etykiety "sandomierskie wino gronowe" z adresem gospodarstwa. - W naszym winie prawie nie ma wody. Zaledwie tyle, żeby cukier rozpuścić w syrop. Powstaje z samego soku. Dlatego jest zawiesiste, aromatyczne i gęste. Do tego - pokazuje butelkę - sprowadzaliśmy specjalne francuskie drożdże - Marian Głogowski kręci kieliszkiem... - Kiedyś się piło mocniejsze trunki. A teraz - niech mi pani wierzy - lubię się napić wina!

Winnice znane z historii

Źródła historyczne podają, że pod koniec XVII i na początku XVIII wieku Wyżyna Sandomierska obsadzona była winnicami. Sprzyjał temu specyficzny mikroklimat, lessowe gleby i liczne południowe i południowo-zachodnie stoki. Przed wiekami plantacje zniszczyła mszyca korzenna. Teraz winnice odradzają się, bo jest coraz więcej odmian winorośli odpornych na choroby i na przymrozki. W Polsce winorośl uprawiana jest w 1933 gospodarstwach, na powierzchni 155 hektarów. Ze spisu rolnego wynika, że już w 2002 roku w świętokrzyskim uprawą winorośli zajmowało się 49 gospodarstw, na powierzchni 2,49 hektara. Plantacje były niewielkie, średnia powierzchnia winnicy wynosiła 5 arów. Przeciętnie z krzaka można uzyskać od kilku do kilkunastu kilogramów winogron. Ale też jeden krzak winorośli posadzony za stodołą może dać i 200 kilogramów owoców. - Gdy się krzak trzyma w ryzach, owoców jest mniej. Ale mniej owoców to lepsza ich jakość. Są wówczas słodsze i bardziej aromatyczne - podkreśla Marian Głodowski.

Tomasz Gołębiewski

Ma 50 lat, wykształcenie średnie ogólne. Mieszka w Pęchowie koło Klimontowa. Prowadzi 6-hektarowe gospodarstwo sadownicze, nastawione na produkcję brzoskwiń, winogron oraz szkółkarstwo. Żona Teresa jest pielęgniarką. Mają trójkę dzieci - najstarsza Patrycja jest studentką III roku Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, Dorota zaczyna II klasę Liceum Ogólnokształcącego, a najmłodszy Mateusz - III klasę podstawówki.

Marian Głogowski

Ma 59 lat, z wykształcenia jest technikiem mechanikiem, z zawodu sadownikiem. Prowadzi 6,5-hektarowe gospodarstwo sadownicze w Faliszowicach, w gminie Samoborzec. Prowadzi zintegrowaną produkcję jabłek (zintegrowana produkcja oznacza, że można w niej używać tylko wybrane środki ochrony roślin). Żona Krystyna. Córka, Magda Kapłan, jest adiunktem na Akademii Rolniczej w Lublinie, pracę doktorską pisała z uprawy winorośli na ziemi sandomierskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie