MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ukończył najcięższy bieg na świecie (zdjęcia)

Dorota Kułaga
Z pamiątkowym dyplomem, medalem i w wieńcu laurowym - to nagrody, które otrzymał za ukończenie biegu.
Z pamiątkowym dyplomem, medalem i w wieńcu laurowym - to nagrody, które otrzymał za ukończenie biegu. Ł. Zarzycki
Jacek Łabudzki, pediatra z Sandomierza, ukończył najcięższy bieg na świecie. Pokonał 246-kilometrową trasę z Aten do Sparty.

Jacek Łabudzki z Sandomierza w pięknym stylu wbiegł do historii. Jako pierwszy zawodnik z Kielecczyzny i pierwszy polski lekarz pokonał trasę Spartathlonu, która wiedzie z Aten do Sparty i liczy 246 kilometrów!

Bieg zaczął się w piątek o godzinie 7 rano pod Akropolem, a zakończył dzień później w Sparcie, przed pomnikiem Leonidasa. Na przebiegnięcie tego morderczego dystansu Jacek Łabudzki potrzebował 33 godzin, 18 minut i 11 sekund. Tyle samo, co jego kolega Zbigniew Malinowski, który został sklasyfikowany na 61 miejscu, o jedną pozycję wyżej od lekarza z Sandomierza. Zwyciężył Scott Jurek ze Stanów Zjednoczonych - uzyskał znakomity wynik 22 godziny, 20 minut i jedną sekundę.

Dorota Kułaga: * Doszedł już pan do siebie po tym nadludzkim wysiłku?

Jacek Łabudzki: -Jest coraz lepiej. Najgorszy był drugi dzień. Każdy schodek, każda nierówność dawały się mocno we znaki. Chodziło się na sztywnych nogach. Teraz mógłbym już iść na delikatny rozruch (śmiech), ale na razie tego nie zrobię, zaczekam do przyszłego tygodnia. Organizm dostał w kość i musi się zregenerować. Domaga się cały czas jedzenia. Jem jak nigdy. Zazwyczaj posiłki wysokokaloryczne, im więcej na talerzu, tym lepiej.

* 246 kilometrów to dla większości osób kosmiczny dystans. Pana nie przerażał?

- Sam dystans nie. Przerażały mnie klimat, temperatury i różnice wzniesień na trasie. Góry dla mnie nie są problemem, ale góry w drugiej części takiego biegu to już robią wrażenie. W pewnym momencie byliśmy na 200 metrach nad poziomem morza, a przewyższenia było tysiąc metrów. Mógłbym to porównać z wejściem z Morskiego Oka na Rysy, mniej więcej takie to było przewyższenie. Ostatni odcinek był w kruchej skale, ja go pokonywałem o 2 w nocy. Tam nie dało się biec, trzeba było iść. Ale to nie był spacerek, tylko szybki marsz.

Co to jest Spartathlon ?

Co to jest Spartathlon ?

To najdłuższy i najcięższy bieg na świecie, są to nieoficjalne mistrzostwa świata w biegach ultradystansowych, czyli ultramaratonach. Ostatnio startuje około 300-400 zawodników (startowe wynosi 250 euro), trudy trasy zwykle wytrzymuje jedna trzecia. Spartathlon odbywa się od 1983 roku i upamiętnia czas wojen grecko-perskich. -Według przekazów, przedstawiciele państwa ateńskiego wysłali kuriera do Sparty - albo po pomoc albo, żeby ostrzec, że Persowie mogą się do nich zbliżyć, bo są dwie wersje tego zdarzenia. Ten kurier następnego dnia miał dotrzeć do Sparty. Wydawało się to nieprawdopodobne. Trzech panów, w tym historyk i maratończyk, bodajże w 1982 roku, poszli sprawdzić, czy to jest możliwe. Pokonali ten dystans w 36 godzin i taki ustalili limit trasy - wyjaśnia Jacek Łabudzki.

* To były najtrudniejsze chwile?

- Trudne, ale nie najtrudniejsze. Gorzej zniosłem pierwszy dzień, już na Koryncie, 81 kilometrów po starcie, byłem lekko podgotowany w tym upale. 28 stopni w cieniu, nad samym morzem, przy pełnym słońcu. Na każdym punkcie kontroli czasu brałem gąbki i lałem na siebie dużo wody. Jeśli miałbym mówić o jakiejś chwili słabości, to właśnie wtedy. Ale dwaj synowie Piotrek i Bartek jechali za mną pożyczonym samochodem. Cały czas wspierali mnie psychicznie: "Tato wierzymy w ciebie", "Nie daj się" - pokrzykiwali. I nie dałem się. Wielu odpadło. Na 125 kilometrze z jedenastu Polaków zostało tylko pięciu.

* Ile miał pan przerw na trasie?

- Trzy, a może cztery pięciominutowe na masaż i dwie dziesięciominutowe na sen. Człowiek trochę poleżał na materacu, oko się zamknęło, ale czy uciąłem sobie drzemkę w tym momencie, to nie wiem. Zaraz podchodził organizator, mówił "go!", trzeba było biec dalej i walczyć z czasem i swoimi słabościami. Nie da się opisać tego, co człowiek przeżywał na ostatnich kilometrach. Jak się dobiegało do mety, to głównie siłą woli. Wszystko bolało, ale o tym się nawet nie myślało. Trzeba było skończyć i tyle. A jak już się skończyło, to okazało się, jaki to był ogromny wysiłek. Nogi spuchnięte, stopy jak banie, miałem też pokaźnego krwiaka.

* Ale na mecie mógł się pan poczuć jak bohater.

- Tak, dużo ludzi, brawa, piękna sceneria, jak spiker wyczytywał nazwisko, to faktycznie człowiek mógł się poczuć jak bohater. Najpierw podbiegłem do pomnika króla Leonidasa, który jest obdarzany dużym szacunkiem w Sparcie. Pocałowałem go w palec u nogi, to taki rytuał. Później podeszły dziewczyny ubrane jak starożytne Spartanki, założyły wieniec laurowy na głowę, dały do wypicia wodę życia ze specjalnej czarki. Następnie przechodziło się do namiotu medycznego. Tam panie zdejmowały buty, skarpetki, myły nogi, zakładały białe kapcie. A potem każdy z nas dokładnie był badany przez lekarza. Wieczorem było uroczyste zakończenie biegu w Sparcie, a drugie już w Atenach, tam dostawaliśmy medale.

* Dlaczego zdecydował się pan na tak morderczy dystans?

-Bo lubię wyzwania. Najpierw przebiegłem sto kilometrów, nie zadowoliło mnie to. Szukałem czegoś nowego. I zdecydowałem się na Spartathlon. Teraz mogę już powiedzieć, że jestem w czołówce ultramaratończyków w Polsce.

* Pobiegnie pan jeszcze kiedyś Spartathlon?

- Nie mówię nie. Na pewno nie za rok, ale może kiedyś, jak odpocznę. Zobaczymy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie