MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wyrok zapadł, wątpliwości pozostały

Redakcja
Takimi łódkami płynęli nauczyciele. Sąd uznał, że łodzie spełniały wymogi bezpieczeństwa.
Takimi łódkami płynęli nauczyciele. Sąd uznał, że łodzie spełniały wymogi bezpieczeństwa. D. Łukasik
Zapadł wyrok po tragedii na Sanie. Czy przyniósł spokój i ukojenie tym, którym katastrofa złamała życie?

- Mówi się, że czas leczy rany. Ale ile tego czasu potrzeba? O tym już nikt nie mówi… - ci, którzy wyrwali się z lodowatych wód Sanu wiedzą, że nie zapomną tych chwil do końca życia. Ci, którym rzeka zabrała bliskich też wiedzą jedno - że do końca życia nie przeboleją straty.

Jak łatwo w takich sytuacjach wpaść w paranoję - co by było gdyby? Gdyby pojechali gdzie indziej na wycieczkę, gdyby nie zdecydowali się na spływ, gdyby moja córka czy żona wsiadła do innej łódki… Ale czasu cofnąć się nie da.

- Huk, krzyk, płacz. Będę to pamiętać do końca życia - Daria Kawulska-Solarz, nauczycielka, która płynęła wtedy w jednej z łodzi, nie może uwolnić się od złych wspomnień.

- Znów śnił mi się ten spływ - mówi przed jedną z kolejnych rozpraw Paweł Pietraszek, który na prośbę kolegów organizował tamtą wycieczkę.

GŁÓWNA ATRAKCJA…

30 kwietnia 2005 roku. Trwa długi weekend. Nauczyciele i pracownicy Zespołu Szkół Zawodowych numer 1 w Kielcach są na wycieczce w Bieszczadach. Tego dnia czeka ich główna atrakcja - spływ Sanem. Większość z nich po raz pierwszy w życiu wybiera się na taką imprezę. Około godziny 10.30 docierają na przystań. Troszkę spóźnieni. Wsiadają do czterech łodzi. Po siedem osób do każdej. Plus dwóch członków załogi - flisak i jego pomocnik. Ruszają z przystani. To premierowy spływ w tym sezonie. Pasażerowie nie wiedzą, że dwa dni wcześniej był zrzut wody z dwóch zbiorników retencyjnych na Sanie. I że - jak to ustalono w późniejszym procesie - poziom rzeki przekroczył stan ostrzegawczy.

Pierwsza łódka. - Zaraz po wypłynięciu z przystani złamało się wiosło. Później uderzyliśmy w konary drzewa. Nabrało się wody do połowy wysokości burty. Nie było jej czym wylewać - opowiada już w sądzie jedna z uczestniczek wycieczki. - Wydawało mi się, że flisacy nie mieli kontroli nad łódką. Płynęła, jak chciała. Drugi raz uderzyliśmy w konar. Łódź troszkę zmniejszyła prędkość. Koledzy wyskoczyli do wody i dociągnęli nas do brzegu.

W tym samym czasie z tyłu rozgrywał się już dramat. Ale po kolei. - Wsiadłyśmy do drugiej łodzi. Koleżanka zapytała, czy nie ma kamizelek ratunkowych. Flisak odpowiedział, że tu nie obowiązują, bo nie jesteśmy na spływie kajakowym - opowiadała inna z nauczycielek. - Trzecia łódź odbijała od brzegu jakieś 10 minut po nas, ale nas dogoniła. Flisacy zaczęli odpychać łodzie kijami, żeby się nie zderzały. Potem, któryś z nich powiedział, żeby się trzymać, bo będzie zderzenie.

W wodzie, bliżej brzegu, jest konar drzewa. Ten sam, który wcześniej ominęła łódź numer jeden. - Nasza łódź zatrzymała się na nim. Chyba to nas uratowało - to już kolejna pasażerka drugiej łódki. - Chwilę później w naszą burtę uderzyła łódź numer trzy. Przewróciła się. Na moich oczach zginęła moja najlepsza przyjaciółka.
ŁÓDŹ NUMER TRZY

To ona wiozła swoich pasażerów ku śmierci. W momencie zderzenia jeden z nauczycieli zdołał przeskoczyć do tej drugiej, zaklinowanej na konarze łodzi. Los dał drugą szansę jeszcze dwóm kobietom. - Wypadliśmy do wody. Złapałam się burty tej drugiej łódki. Coś ściągało mnie w dół. Ale flisak złapał mnie i wyciągnął na pokład. Gdyby nie on, najprawdopodobniej podzieliłabym los czterech koleżanek, które utonęły - drżącym głosem pierwsza z nich opowiadała o tym sędziom. Dłużej trwała gehenna tej drugiej.

- Z koleżanką zdołałyśmy wejść do zalanej łodzi. Płynęłyśmy z nurtem, wraz z nami reszta osób, które trzymały się burty. Na płyciźnie starszy flisak kazał nam wyjść do wody. Trzymałyśmy się z koleżankami za ręce, ale nurt nas rozdzielił. Wtedy straciłam z oczu młodszego flisaka (utonął, miał 17 lat - przyp. red.). Dwie koleżanki z nurtem popłynęły środkiem rzeki. Myślałam, że one mają największe szanse (utonęły - przyp. red.). Mnie i kolejną koleżankę nurt znosił w lewo. Znalazłyśmy się w zakolu rzeki. Byłam zmarznięta (woda miała 5-6 stopni Celsjusza - przyp. red.). Wiry ciągnęły mnie w dół. Gdy wypłynęłam, zobaczyłam, że koleżanka wzywa pomocy. Zobaczyłam dwóch flisaków na łódce. Zdążyłam krzyknąć i znów wciągnął mnie wir. Koleżanki już nie widziałam. Poczułam, jak ktoś chwyta mnie za włosy i wyciąga na powierzchnię - te zeznania kilkakrotnie przerywał płacz.

Starszy flisak z łodzi numer trzy ocalał, bo złapał się jedynego koła ratunkowego, jakie było na całym spływie. Utonęły cztery nauczycielki i pomocnik flisaka.

MYŚLĄ O TYM, BEZ PRZERWY

- Gdy w pewnym momencie odwróciłem się do tyłu, zobaczyłem głowy w wodzie. Jeden z flisaków powiedział : "O kur.., topią się" - Paweł Pietraszek płynął pierwszą łodzią. Tą, która zdołała ominąć szczęśliwie wszelkie przeszkody. - Wskoczyłem do wody, dostałem się na brzeg. Chciałem biec na pomoc. Zobaczyłem w wodzie jedną z koleżanek. Krzyczała do mnie: "Paweł, ratuj". Wbiegłem do wody, ale nie miałem siły płynąć. Później już jej nie widziałem, ale słyszałem jeszcze wołanie…

Czy o takich rzeczach można zapomnieć? Nigdy. Nauczyciele z zespołu szkół nie chcą już słyszeć o wycieczce nad wodę. Co roku, w rocznicę tragicznego spływu, modlą się za swoich kolegów. Co roku jadą na miejsce tragedii. Wraz z nimi jadą też ci, którym San zabrał najbliższych: żony i córki. - Ciągle się zastanawiam: czemu wsiedli do tych łodzi - powtarza jedna z matek. - Ale przecież mieli prawo wierzyć, że wszystko jest w porządku. Oddawali się w ręce fachowców. Myślę o tym bez przerwy. Ale nie mam już sił na rozmowy. Nie chcę, żeby ludzie mnie wypytywali, współczuli. To nie pomaga.

Najbliżsi ofiar zostali oskarżycielami posiłkowymi w procesie, jaki toczył się po tragedii. Przychodzili na każdą rozprawę. Jakby szukanie sprawiedliwości stało się celem ich życia. Jakby w ten sposób walczyli z bólem i rozpaczą. Słuchali, notowali, zadawali pytania. Pilnie studiowali opinie biegłych, zażarcie bronili dobrego imienia swoich bliskich, gdy ktoś ze świadków lub oskarżonych sugerował, że to pasażerowie łódek byli współwinni tragedii. Czasem płakali. Bo każda rozprawa to było ponowne rozdrapywanie rany, która i tak wciąż nie chce się zabliźnić.

PYTANIA

Na ławie oskarżonych kieleckiego Sądu Okręgowego zasiadły w tej sprawie dwie osoby. Pierwsza to dyspozytor spływu, a zarazem mąż właścicielki firmy, która zajmowała się jego organizowaniem. Prokuratura oskarżyła go o nieumyślne spowodowanie katastrofy na wodzie, która pochłonęła pięć ofiar. Druga - to inspektor z krakowskiego Urzędu Żeglugi Śródlądowej, który firmę nadzorował. Jemu zarzucono przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków.

- Dlaczego musieli zginąć? To pytanie dręczy mnie od trzech lat - pan Stanisław stracił podczas spływu żonę (to nie jest jego prawdziwe imię, ale prosił o uszanowanie jego prywatności) . - Dlatego, że dyspozytor zezwolił na spływ, lekceważąc zasady dobrych praktyk żeglarskich. Ten spływ to od początku była improwizacja. Dlaczego flisacy wypłynęli, dlaczego nie zaproponowali pasażerom kapoków, dlaczego nie zabrali kół ratunkowych? Dlaczego łodziami sterowali ludzie bez odpowiednich kwalifikacji? Czemu inspektor z urzędu nie wystąpił o zawieszenie spływu? - te pytania wyrzucał z siebie podczas mowy końcowej przed sądem. I dodawał: - Życie ludzkie jest bezcenne, nie wolno narażać nikogo na śmierć.
Tylko on wie, ile kosztowało go wygłoszenie tego przemówienia. - Ćwiczyłem w domu, myślałem, że jestem twardy, opanowany. Ale na sali rozpraw nie mogłem zapanować nad drżeniem głosu… - przyzna później.

WYROK…

Sąd uznał, że dyspozytor spływu jest winien nieumyślnego spowodowania katastrofy na wodzie. Skazał go na trzy lata więzienia. - Zadaniem sądu było odpowiedzieć na pytanie, kto ponosi odpowiedzialność za tragedię. I jakie czynniki wpłynęły na to, że do zdarzenia doszło - mówi ogłaszając wyrok sędzia Marek Stempniak. I wylicza te czynniki. - Podjęcie decyzji o spływie, pomimo podwyższonego stanu wody, pomimo obaw zgłaszanych przez niektórych przewoźników i uczestników wycieczki. Brak doświadczenia u flisaków. Jednym z dwóch członków każdej załogi był niedoświadczony pomocnik.

Skutkiem tego były problemy z manewrowaniem łódkami. Brak doświadczenia w rażący sposób objawił się przy podjęciu fatalnej akcji ratunkowej. Najbardziej fatalną była decyzja jednego z flisaków, aby znajdujące się w wodzie kobiety puściły się burty łodzi. A najbardziej na tragiczne skutki rzutował brak kapoków i niedostateczna ilość kół ratunkowych w łódkach. To wszystko pozwala na wniosek o braku szacunku organizatorów spływu nie tylko dla bezpieczeństwa pasażerów, ale i naturalnego żywiołu, jakim jest rzeka.

Inspektor z Urzędu Żeglugi. Prokurator postawił mu cztery zarzuty: że zaakceptował regulamin spływu, choć nie powinien; że robił przeglądy łodzi i dopuszczał je do użytku, choć nie miał do tego prawa; że wbrew przepisom organizował egzaminy dla flisaków; że nie robił w firmie niezapowiedzianych kontroli i nie egzekwował uzupełnienia braków w sprzęcie ratunkowym. Sąd uznał, że trzy pierwsze zarzuty były bezpodstawne. Ale uznał go winnym ostatniego. - To będzie ostrzeżenie także dla innych funkcjonariuszy publicznych, którzy wykonując swoje zadania idą na łatwiznę - podkreśla sędzia. Wyrok - rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata.

… I CO DALEJ?

- Gdyby wyrok mógł spowodować, że cofną się dni, że koleżanki będą żyły… - Daria Kawulska-Solarz kręci głową. Wie, że to niemożliwe. - Spodziewałam się wyższych kar. Ale nie jestem sędzią ani tym bardziej katem.

Wyrok zapadł, wątpliwości pozostały. - Sąd ewidentnie wykazał błędy prokuratury, odrzucił trzy punkty z aktu oskarżenia. Gdyby postawiono zarzuty flisakom, to zeznaliby, jak było naprawdę. A tak, to kręcili - pan Stanisław jest przekonany.

- Co to za wyroki? Przecież tam zginęło pięć osób. Przecież nie na własne życzenie poszli po śmierć. A kary są jakby symboliczne…. - płacze matka jednej z ofiar.
- Wydaje mi się, że w stosunku do dyspozytora wyrok jest właściwy. Co do inspektora mam wątpliwości - mówi ostrożnie Paweł Pietraszek. - Spotkamy się wszyscy, zastanowimy czy apelować. Ja wiem, że dla tych oskarżonych to też jest tragiczna historia.

Wiadomo, że apelacje i tak będą. Zapowiedzieli to już obrońcy obu oskarżonych.
Już niedługo trzecia rocznica tragedii. Bliscy ofiar katastrofy znów będą się za nich modlić. Tam, nad brzegiem Sanu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie