Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Milewska, menadżer ze Starachowic na czele ważnego banku

Marzena Smoręda
Anna Milewska na stoisku firmy „Mesko” na 25.Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach.
Anna Milewska na stoisku firmy „Mesko” na 25.Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach. Dawid Łukasik
Ma bzika na punkcie natury i ekologii, dlatego została... prezesem banku. Nielogiczne? Skąd. To Bank Ochrony Środowiska, który jak żaden inny w Polsce realizuje z klientami programy ochrony natury. Poza tym ma swój mały kawałek Polski, na którym świetnie dogaduje się z rekinami, płochaczem niemieckim i hoduje palmy. Taka jest Anna Milewska, kobieta ciepła, rodzinna i bardzo zatroskana o losy planety.

Anna Milewska urodziła się w Starachowicach. Obecnie mieszka w Starych Babicach koło Warszawy. Ukończyła studia na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie jest wiceprezesem Banku Ochrony Środowiska. Ma męża Marka i córkę Katarzynę. Jej pasją są hodowla jesiotrów, stare kryminały oraz egzotyczne rośliny.


Mieszka i pracuje Pani w Warszawie, ale jest Pani mocno związana z naszym regionem? Nasze spotkanie na salonie obronnym w Kielcach ma z tym związek?

Pochodzę dokładnie stąd. Urodziłam się w Starachowicach, czyli 40 kilometrów od Kielc. Szkołę podstawową skończyłam w Błazinach Dolnych, a do liceum ogólnokształcącego chodziłam w Iłży. To wprawdzie na administracyjnej mapie kraju teren należący do województwa mazowieckiego, ale przed reformą były to świętokrzyskie ziemie. Dzisiaj jestem gościem na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego. Można powiedzieć, że przyjechałam tu, by branżę produkcji obronnej zainteresować produktami ekologicznymi banku. Ale z przyjemnością obejrzałam tę fantastyczna wystawę. Tylu żołnierzy i taką ofertę dla wojska trudno spotkać w innym miejscu.

Bywa Pani jednak od czasu do czasu w Świętokrzyskiem?

Przyjeżdżam tu zawsze z największą przyjemnością i radością, bo czuję się mocno związana z tą ziemią. Także dlatego, że w mojej rodzinnej wsi nadal mieszka mój tata. Odwiedzamy go ja, moja córka. O swoich korzeniach się nie zapomina bez względu na to, gdzie potem zapuszcza się je na nowo. Mój dom rodzinny stanowiła zawsze rodzina wielopokoleniowa, w niedalekim sąsiedztwie mieszkali dalsi kuzyni. W ten sposób tworzyliśmy jeden wielki rodzinnny klan. Jak się takie wartości, związki z domu wynosi, to one w człowieku zostają na zawsze. Trudno więc wciąż tutaj nie wracać.

Jednak zostawiła pani rodzinne strony i wyjechała do Warszawy?

Wybrałam się tam na studia. Wprawdzie wówczas studentów obowiązywała rejonizacja i właściwie mój region był przypisany do Krakowa, ale po pierwsze, tam było znacznie dalej niż do Warszawy, a po drugie, moja rodzina żadnych sentymentów do tego miasta nie czuła. Zaczęłam więc studia na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Tam poznałam mojego męża Marka, który jest urodzonym krakusem. Pobraliśmy się, urodziła nam się córka Kasia, która jest obecnie pierwszą prawniczką w rodzinie i naszą wielką dumą. Najpierw mieszkałam z teściami, potem ciężką pracą doszliśmy do własnego mieszkania w Warszawie. Mieszkaliśmy w nim wygodnie przez 15 lat. Ale ponieważ rodzina męża mieszkała pod Warszawą, i nas zaczęło tam ciągnąć. Zapadła decyzja o budowie domu na wsi, w Babicach. Moi rodzice nie byli z tego zadowoleni, ale ostatecznie sprawę wzięła w swoje ręce moja babcia. Przyjechała na tę wieś na rekonesans i stwierdziła, że to okolica kubek w kubek podobna do Błazin. Nawet figurka Matki Boskiej, stała tam tak samo, jak w Błazinach. Zbudowaliśmy więc dom w pięknym miejscu, gdzie jest nam wygodnie i żyjemy szczęśliwie. Tym samym zatoczyłam koło i znów wróciłam na wieś. Dlaczego? Bo człowieka, który wychowywał się na wsi, coś tam jednak wciąż ciągnie. Mam więc w Babicach swój kawałek Polski, niewielki, 650 metrów kwadratowych, ale własny.

Jest Pani jedną z nielicznych osób z naszego regionu, które zajmują eksponowane stanowiska w bankowości. Wiceprezes zarządu to na pewno jest sukces w karierze zawodowej?

Lubię swoją pracę, ale nie myślę o niej w kategoriach sukcesu. W Banku Ochrony Środowiska w Warszawie pracuję od ubiegłego roku. Wcześniej karierę rozwijałam w korporacji, potem prowadziłam własną firmę. Pracuję teraz w Banku Ochrony Środowiska, bo pojawiła się dla mnie okazja, by swoją wiedzę i doświadczenie wykorzystać w tej instytucji. Trochę też dlatego, że ten bank jest inny niż wszystkie. U zarania jego powstania stały działania na rzecz ekologii. Jest ciekawą instytucją, bo ma bardzo dbających o firmę akcjonariuszy. To są przede wszystkim Lasy Państwowe, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i inni akcjonariusze z niewielkimi pakietami akcji. Wszyscy jednak mają wspólną misję, by dbać o środowisko, a ja się pod tym podpisuję obiema rękami.

Co robi ten bank dla ochrony środowiska, bo trudno doszukać się tu wspólnych celów? Przecież w każdej takiej instytucji można dostać kredyt na inwestycję?
W logotypie mamy piękny zielony liść klonu i już ten znak wymownie sugeruje nasze związki z przyrodą. I tak jest w istocie. Mocno na sercu leży nam ekologia. Jesteśmy jedynym bankiem w Polsce, który zatrudnia na umowę o pracę ekologów. Klient w banku dostaje więc oprócz pieniędzy, wartość dodaną w postaci rady, propozycji rozwiązania ekologicznego. Pozwala mu to na oszczędności pieniędzy i środowiska. Nasi specjaliści pomagają wybrać najlepszy i najwłaściwszy dla klienta i środowiska produkt i wszystko policzą. Ten bank jest po to, by finansować dobre proekologiczne projekty. W dodatku, co ważne, jesteśmy polskim bankiem. Mamy różne programy dla przedsiębiorców i klientów indywidualnych. Utrzymujemy równowagę realizacji misji i zadowolenia akcjonariuszy i realizujemy misję biznesowo-ekologiczną. Jesteśmy bankiem specjalistycznym, średniej wielkości, elastycznym. Oprócz standardowych produktów, w przypadku wielu klientów potrafimy przygotować im produkt na miarę. Nowa dobra informacja dla klientów jest taka, że jako bank będziemy wspierać rozwój przemysłu drzewnego, budownictwo drewniane. Nasi klienci, jak będą chcieli zbudować dom drewniany, będą wiedzieli, że mają przyjść właśnie do nas.. Ale mamy też ofertę na inwestycje w fotowoltaikę, pompy ciepła, termoizolacje w budynkach mało - i wielko-kubaturowych, ocieplanie ścian dla spółdzielni wspólnot, osób fizycznych. Trzeba pamiętać bowiem, że środowisko to wszystko, co nas otacza i my musimy chronić nasze własne korzenie. Wszystkie te inwestycje nie oznaczają jednak, że nie musimy się mocno pilnować i ograniczać emisję dwutlenku węgla. Dotyczy to wszystkich branż gospodarki i działalności człowieka.

Widać, że jest Pani bardzo mocno zaangażowana w politykę banku, ale chyba nie samym bankiem i ekologią Pani żyje. Na co ma Pani ochotę po pracy?

Chyba zaskoczę wszystkich, mówiąc, że moją pasją jest hodowla... rekinów. Tak nazywam jesiotry, które pływają w moim przydomowym stawie. Bez względu na porę roku najbardziej lubię po pracy przy nich siedzieć i czasem z nimi pogadać. Wydają się tego słuchać, bo podpływają bardzo blisko. Są to bardzo piękne i ciekawe, duże ryby - dwa czarne, dwa białe i dwa szare. Niektóre dostałam w prezencie od męża, który sprawił mi w ten sposób ogromną radość. Mam je już od kilku lat. To ryby denne, które pokarm zbierają w moim stawie na głębokości dwóch metrów, ale jeden z nich, który nosi imię Franek, zachowuje sie tak, jakby ciągle chciał ze stawu wychodzić. Staje dęba, otwiera pysk i czeka na karmienie. Zachowuje się bardzo dziwnie, czym jeszcze bardziej zjednuje moje serce i intryguje. Bardzo przywiązana jestem także do mojej 11-letniej suni, płochacza niemieckiego, także wiernej słuchaczki i powiernicy kłopotów i radości. To wyjątkowo mądry pies, który już pokazał, że w trudnych chwilach jest dla mnie wsparciem. Lubię też towarzystwo roślin, W ogrodzie posadziłam niedawno nawet dwie palmy. Ciekawa jestem, czy przetrzymają zimę? Kocham przyrodę, bo jestem dziewczyną ze wsi i to jest dla mnie naturalne otoczenie. Bardzo lubię także czytać książki, zwłaszcza stare kryminały.

Czasem ciągnie chyba jednak Panią do miasta?

W zasadzie nie odczuwam jego braku, bo codziennie jestem w pracy, w Warszawie, gdzie mieści się główna siedziba BankuOchrony Środowiska . W mieście pociąga mnie najbardziej wygoda. To jest dla mnie ta przewaga miasta nad wsią. Nie teatr, kino, wystawy, czyli dobra kultury, które obecnie są na wyciagnięcie ręki, lecz łatwość komunikacji, bliskość i dostępność do wielu produktów. To moim zdaniem decyduje o atrakcyjności miasta.

A sport, aktywny wypoczynek? Ma Pani na to czas i ochotę?

Sport nigdy nie był i nie jest moją mocną stroną ani moim sukcesem. Nawet nie jestem dobrym kibicem czy widzem. Sczerze przyznam, że to mnie bardzo średnio interesuje.

Może więc spełnia się Pani w kuchni? Ma pani ulubione dania?

U mnie w domu gotuje mój mąż, który lubi lekką kuchnię. Przyrządza pyszne śródziemnomorskie dania, za którymi przepadam. Muszę sama przed sobą przyznać, że to bardzo wygodne rozwiązanie i niech tak zostanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Anna Milewska, menadżer ze Starachowic na czele ważnego banku - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia