Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec świata na wodzie (video)

Iza Bednarz
Kazimierz i Grzegorz Jaszewscy na "Łysogórach”, które oparły się białemu szkwałowi.
Kazimierz i Grzegorz Jaszewscy na "Łysogórach”, które oparły się białemu szkwałowi. Ł. Zarzycki
To był koniec świata - mówią żeglarze z naszego regionu, którzy przeżyli biały szkwał na mazurskich jeziorach.

- Pomyślałem, że drugi raz w życiu coś takiego mi się nie trafi - opowiada Grzegorz Jaszewski. - Odruchowo włączyłem kamerę.

To był spokojny, rodzinny rejs. Rodzina Jaszewskich z Ostrowca Świętokrzyskiego była czwarty tydzień na wodzie. Kazimierz Jaszewski zostawił w Mikołajkach żonę, a zabrał na pokład siostrzeńca z żoną i trójką małych dzieci, którzy przyjechali na Mazury na jeden dzień.

- Co im pokazać w jeden dzień? Wybraliśmy Śniardwy - opowiada Kazimierz Jaszewski. - Nie lubię tego jeziora, ale ma urokliwe wysepki odwiedzane przez bobry. Pełno na nich drzew pościnanych przez te zwierzęta. Postanowiliśmy zrobić dzieciakom ognisko. Wypłynęliśmy w piątkę około godziny 13.

Jeziora z pozoru są takie spokojne

Według żeglarzy nic nie zapowiadało piekła, które rozpętało się około godziny 15. - Wprawdzie Radio Olsztyn podawało, że nadciąga chłodny front atmosferyczny i po południu mogą pojawić się opady i burze, ale przeżyliśmy już niejedną burzę, zresztą niebo było tylko lekko pokryte chmurami, było bardzo ciepło, mały wiatr. Na jeziorze było dużo łodzi. Wszyscy ulegliśmy temu zwodniczemu spokojowi zapominając, że kiedy ciepły i chłodny front atmosferyczny zetkną się, tworzą mieszankę wybuchową - opowiadają Kazimierz i Grzegorz Jaszewscy.

Podtopione, połamane pomosty w bezpiecznym - wydawałoby się - porcie.
(fot. G. Jaszewski)

Piekło na wodzie

Nieco przed godziną 15 niebo nad Śniardwami od strony Piszu zaczęło ciemnieć. Pojawiła się najpierw mała chmura, która szybko się rozbudowywała, ciemniejąc podejrzanie. Kazimierz Jaszewski zwinął fok (przedni żagiel).

- Miałem na pokładzie dzieci, uznałem, że tak będzie bezpieczniej, bo jak mocniej dmuchnie, siła wytwarzana przez żagle powoduje silny przechył łodzi - wyjaśnia. - Kiedy tylko zwinąłem foka, już ściągałem grot (główny żagiel - przyp.red.). Zdążyłem zwinąć połowę, resztę wyrwało mi za burtę. W tym momencie wyspy, które już było widać z łodzi, na moich oczach zniknęły jakby przykryła je jakaś zasłona. Widoczność spadła do 50 metrów. Horyzont kończył się pasem jasnej, spienionej wody. Nie mogłem pojąć, co się dzieje. "Ratować się!" - dzwoniło mi głowie. "Zwrot w tył!!"- krzyknąłem dwa razy do Grześka. Potem zapadła ciemność jakbyśmy znaleźli się w sali, gdzie zostawiono tylko światło awaryjne, widoczność ledwie na kilkanaście metrów. Lunął silny deszcz, a później grad. W sekundzie stężałem z zimna.

- Nie widziałem, jeszcze takiego deszczu, padał prawie poziomo, wlewając się do środka kokpitu przez okienka - dodaje Grzegorz. - Pomyślałem, że drugi raz w życiu coś takiego mi się nie trafi, odruchowo włączyłem kamerę. To było jak zamieć na wodzie. Wiatr wiał z taką siłą, że zrywał grzbiety fal tworząc nad wodą białą mgłę. Schowałem się dopiero kiedy tato na mnie krzyknął.

- Potworna energia rozsadzała wodę - opowiada Kazimierz Jaszewski gestykulując. - Starałem się płynąć prostopadle do fal. Wchodziliśmy dziobem w falę, aż po pokład, woda unosiła łódkę w górę i zjeżdżaliśmy w dół pod kątem 20 stopni. Zaparłem się z całych sił nogami i plecami o kokpit, żeby utrzymać rumpel (ster - przyp. red.), w tym czasie siostrzeniec trzymał manetkę silnika, żeby nam nie zgasł. Kuzynkę z dziećmi zamknęliśmy pod pokładem. Instynktownie czułem, że tak będzie bezpieczniej. Lepiej, żeby nie widziały tego piekła.

Czy wszyscy na powierzchni?!

- W pewnym momencie po lewej stronie wyłoniła się czerwona boja i tyczki z oznaczeniami informującymi o przeszkodach pod wodą. Mogły to być sieci rybackie, albo kamienie. Odbiliśmy w prawo i zobaczyłem jakąś smugę po prawej i lewej stronie - drzewa przy brzegach. "No to jestem w domu" - pomyślałem. Na wyjściu ze Śniardw jest mały półwysep - oddycha z ulgą Kazimierz Jaszewski. Mimo, że od białego szkwału minął tydzień, wciąż jeszcze falują w nim emocje.

Jaszewscy przycumowali tylko na chwilę, żeby kuzynka z dziećmi mogła zejść na ląd, potem sami mężczyźni popłynęli ratować innych. Burza już przycichała. - Przy wyjściu z jeziora widzieliśmy przewróconą łódź, w wodzie czerwieniły się kamizelki. "Czy są jacyś ludzie w kadłubie?! Czy wszyscy na powierzchni?!" - krzyczałem.

Wyciągnęliśmy czteroletnią dziewczynkę, jej mamę w trzecim miesiącu ciąży i tatę. Jak ich podejmowaliśmy z wody, wrzeszczałem do Grześka i Zbyszka, mojego siostrzeńca: "Dołożę żelaza i drugi silnik!". Pewnie tamci rozbitkowie pomyśleli sobie "co za idiota, po co mu na jeziorach dwa silniki?", a ja już wtedy miałem plan jak ulepszyć naszą łódź. Próbowaliśmy odwrócić ich jacht, żeby go przeholować do brzegu. Nie udało się. Wróciliśmy do cywilizacji - opowiada kapitan jachtu "Łysogóry".

Mała apokalipsa

Port w Mikołajkach zrobił na nich wrażenie małej apokalipsy. - Łódki pokiereszowane, z połamanymi, przekrzywionymi masztami, strzępami żagli - opowiadają ostrowieccy żeglarze. - Na nadbrzeżu pełno porozkładanego osprzętu, materacy, ubrań, wśród tego ludzie wrzeszczący do telefonów komórkowych, że żyją, że kogoś nie mogą znaleźć, ktoś krzyczał: "mamy jeden ster, a jest nas pięć łódek, musimy zdobyć chociaż jeszcze jeden ster!". Wieczorem nadbrzeżem przeszła dziewczyna ostrzegając, że idzie jeszcze jedna burza. Ludzie spanikowani zostawiali jachty i uciekali na ląd. Niektórzy mocowali na burtach prowizoryczne odbijacze z kamizelek i koców, bo keja w Mikołajkach jest betonowa, niezbyt przyjemna. My zostaliśmy na swojej łodzi, która z białego szkwału wyszła bez szwanku.

Według komunikatów podanych przez służby meteorologiczne w Olsztynie 21 sierpnia około godziny 15 nad Wielkimi Jeziorami Mazurskimi przeszedł biały szkwał. Siła wiatru sięgała 12 stopni w skali Beauforta (maximum oznaczające huragan). W porywach wiatr osiągał prędkość 130 km/h. Na jeziorze Niegocin fala osiągała wysokość 1 metra. Huragan wywrócił 40 łodzi, zabił 9 osób.

Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe wyłowiło z wody ponad 70 rozbitków. Przez tydzień prowadzono poszukiwania zaginionych na jeziorach ludzi przy pomocy nurków, sonarów, psów do wyszukiwania zwłok pod wodą. Kilka osób nadal uznanych jest za zaginione.

Kazimierz Jaszewski nie potrafi powiedzieć co go uratowało. - Myślę, że trochę szczęśliwy zbieg okoliczności, bo mogliśmy płynąć kursem prostopadłym do fal, po drugie byłem pewny zachowania jachtu, bo sam go budowałem. To przedłużony Mak 707, przygotowany do żeglowania po słonej wodzie. Balast zewnętrzny pozwala mu wstawać z przechyłu 90 stopni z obciążeniem 63 kg na topie masztu. Sądzę, że mógłby w miarę bezpiecznie żeglować w takich warunkach nawet kursem bardziej dla siebie niekorzystnym, a nie tylko z wiatrem - uważa.

"Łysogóry" budowane przez 11 lat nie są takie efektowne i szybkie jak nowoczesne jachty. - Czasem obok nas przepływa takie cacko i człowiek się zastanawia skąd ono bierze wiatr, bo nasza łódź ani drgnie - śmieje się Grzegorz. - Ale nie zamieniłbym "Łysogór" na tamte cuda. Bezpieczeństwo jest najważniejsze. Teraz to wiem na pewno - mówi poważnie.

Kazimierz Jaszewski chodzi z głową pełną pomysłów. Dołoży "Łysogórom" żelaza i drugi silnik. Na razie Mazurskich Jezior ma dość. W przyszłym roku chce się przymierzyć do Zatoki Gdańskiej, potem Szczecińskiej. Ciągnie go na Bornholm, Alandy…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Koniec świata na wodzie (video) - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie