MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po upadłości Banku Spółdzielczego w Grębowie przed Sądem Okręgowym w Tarnobrzegu trwa proces. Przesłuchano kolejnych świadków

Marcin Radzimowski
Marcin Radzimowski
Kolejni świadkowie we wtorek i w środę (25 i 26 czerwca) przed Sądem Okręgowym w Tarnobrzegu złożyli zeznania w procesie dotyczącym wielomilionowych przekrętów finansowych w Banku Spółdzielczym w Grębowie, które w konsekwencji doprowadziły do upadku placówki. Na ławie oskarżonych zasiada kilkoro byłych pracowników banku.

Bankowcy przed sądem z zarzutami

Przypomnijmy, że byłym pracownikom banku i członkom rady nadzorczej tej placówki prokuratura przestawiła szereg zarzutów: Bank Spółdzielczy w Grębowie doprowadzili do bankructwa, chcąc zarobić miliony na giełdzie.

W procesie przed sądem zeznania złożyły kolejne pracownice Banku Spółdzielczego w Grębowie i osoby z nim związane (członkini rady nadzorczej banku). Ciekawe były zeznania 43-letniej dziś kobiety, która przed pięcioma laty była zatrudniona na stanowisku asystenta do spraw obsługi klienta w dziale depozytów, która w razie potrzeby zastępowała też kasjerkę. W przypadku tego świadka chodziło o próbę wyjaśnienia, dlaczego ostatniego dnia funkcjonowania banku przed upadkiem (8 lipca 2019 roku), na koniec dnia wykryto niedobór 144 tysięcy 170 złotych. Tego właśnie dnia świadek Ewa A. zastępowała kasjerkę (także świadka w tym procesie), Sabinę S.

Przed sądem kobieta mówiła, że w banku pracowała raptem przez kilka ostatnich miesięcy i nie wiedziała o jakichkolwiek przekrętach finansowych, do jakich miało w placówce przez lata dochodzić. Składając zeznania i odpowiadając na pytania sędziego Macieja Olechowskiego, wspominała pamiętny poniedziałek - dzień, kiedy doszło do paniki bankowej (8 lipca 2019 roku).

Kobieta mówiła, że tego dnia zastępowała kasjerkę Sabinę S., która źle się poczuła i zwolniła się do domu. Przyznała, że kilku klientów obsłużyła zalogowana na koncie Sabiny S., ale tamta tego dnia nie obsługiwała żadnego klienta. Wspominała, że tamtego dnia w banku było mnóstwo klientów chcących wypłacić swoje oszczędności (wiadomo było, że bank utracił płynność finansową) i na początek dnia wspólnie z Sabiną S. przyniosły ze skarbca banku "pieniądze na rozruch". Hermetycznie pakowane paczki z banknotami oraz tak zwane końcówki, czyli luźne banknoty (te pieniądze liczono), przyniosły ze skarbca w... plastikowej, kwadratowej misce, bo taki był zwyczaj. Sporządzono specyfikację, czyli spisano ile jakich banknotów jest.

Świadek Ewa A. mówiła też, że wkrótce pieniędzy w kasie brakło i raz, a może nawet dwa razy tego dnia, wspólnie z koleżanką (nie z Sabiną S.) ze skarbca donosiła pieniądze. W banku tłum klientów był tak wielki, że w pewnej chwili jakieś kobiety zostały wepchnięte do przedsionka skarbca. Wracając, pracownice banku niosące ostatnie pieniądze - w worku jutowym i we wspomnianej plastikowej misce, musiały przedzierać się przez tłum domagający się wypłaty swojego kapitału.

Tamtego dnia, choć normalnie pieniądze wypłacano do godziny 15, a sam bank był zamykany o 15.30, bank pracował do godziny 19. Nie można było zamknąć placówki, ponieważ zdenerwowani klienci żądali wypłaty swoich pieniędzy z kont i lokat. Gotówka skończyła się jednak około godziny 18 i wiele osób odeszło z kwitkiem.

Kiedy na koniec tego dnia sporządzono raport kasowy (dokonano prawdopodobnie największego w historii banku obrotu gotówkowego - wypłat, okazało się, że w kasie brakuje ponad 144 tysięcy złotych. Świadek Ewa A. nie była w stanie wskazać, jak do tego doszło, ale zapewniała, że zawsze bardzo rzetelnie pracowała.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

STUDIO EURO 2024 ODC. 6

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie