Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gotował w najlepszych lokalach świata. Jak słynny kucharz z Australii osiadł w Szydłowie

imo
Uwielbia bigos, a z szydłowskiej śliwki chce zrobić produkt flagowy województwa świętokrzyskiego na skalę światową. Ma do tego dobre warunki - od 20 lat jest szefem kuchni w pięciogwiazdkowych restauracjach na statkach opływających świat. Poznajcie Australijczyka Gavina Baxtera i jego żonę Agnieszkę pochodzącą z Szydłowa koło Staszowa. Z nami rozmawiają o życiu na statku i potencjale regionalnych smakołyków.

Ile lat trwa już Państw a wycieczka dookoła świata?
**
Gavin Baxter: Hmm, szefem kuchni na statkach jestem od 1998 roku, więc w tym roku będzie to już 20 lat... Agnieszka Baxter**: Mąż w tym czasie zdążył opłynąć świat już kilkakrotnie. Mnie też oczywiście zabiera czasem w rejs. To wyjątkowe podróże. I cały czas trwają!

To może przejdźmy do początków. Jak zaczęła się Pana przygoda z gotowaniem?
**
Gavin**: Oczywiście w Australii, gdzie zdobywałem zawód szefa kuchni. W Australii edukacja wygląda inaczej niż w Polsce. Uczymy się w szkole - tak jak tutaj, ale równolegle pracujemy. To praktyczne zdobywanie umiejętności, które trwa cztery lata. Każda szkoła ma swojego agenta - ten organizuje nam szkolenia i pracę w różnorodnych restauracjach - na dwa dni, trzy tygodnie. Zawsze za taką pracę otrzymywaliśmy też wynagrodzenie. Startowałem też w licznych konkursach krajowych, na niektórych zdobywając najwyższe laury.

Jak Pan trafił z lądowych restauracji na statek?
**
Gavin**: W zasadzie od początku szkoliłem się w najlepszych hotelach pięciogwiazdkowych na lądzie i w końcu udało mi się otrzymać angaż na statku. Oprócz tego, że kocham jedzenie i łączenie wszystkich wyjątkowych smaków, to zawsze interesowały mnie też podróże. Absolutnie najlepsza kuchnia połączona z nieustannym odkrywaniem nowych miejsc, smaków - to coś, co mnie zawsze fascynowało.

Domyślam się, że właśnie na jednym ze statków się Państwo poznali...
**
Agnieszka: Owszem (uś-miech). Pamiętam doskonale to był ekskluzywny rejs statkiem Sea Cloud, na którym znalazłam się w ramach pracy w National Geographic. Gavin był tam szefem kuchni - nadzorował kuchnię na całym statku. Proszę sobie wyobrazić - złocone klamki, formalne kolacje w pięknych długich sukniach, panowie w smokingach... Było bardzo luksusowo. Gavin**: To był faktycznie bardzo ekskluzywny żaglowiec, którym płynęły 64 osoby. Drugą połowę ludzi stanowiła załoga. Płynęliśmy z Karaibów na Morze Śródziemne.

Co Państwa w rejsach zawsze najbardziej ekscytowało?
**
Gavin: Poza całym podróżniczym aspektem zawsze największe wrażenie robią na mnie lokalne bazary. To bijące serce każdego miasta. Przepiękne są w Hiszpanii, Portugalii... O 4 rano spotykają się tam szefowie kuchni najlepszych restauracji z całego świata i prowadzą licytacje. W Tokio na przykład „biją się” o najlepsze mięso tuńczyka. Na Karaibach z kolei mieliśmy okazję robić zakupy tuż po połowie. To idealny moment, by kupić coś naprawdę oryginalnego. I nam faktycznie się to udało - zdobyliśmy unikalnego żółtego tuńczyka. Agnieszka**: Gavin napisał nawet książkę o tych targach, są one naprawdę fascynujące. Takim „wycieczkom” szefów kuchni towarzyszą agenci, którzy płacą za zakupy. A ilości jedzenia, oczywiście są niesamowite. Na przykład 3 tony ryby, pół tony ziół...

Pasażerowie doceniają takie zdobycze kulinarne?

Gavin: Oj, tak. Są bardzo wyedukowani kulinarnie, ponieważ na co dzień stołują się w doskonałych restauracjach. Warto zaznaczyć, że kulinaria stanowią chyba najważniejszy aspekt takich podróży. Ludzie podróżują za smakiem. Zachwycają ich miejsca, które zwiedzają, ale zwykle wracają na te statki, na których kochają jedzenie.
Agnieszka: To zamiłowanie do kuchni widać zresztą podczas całego rejsu. Szef kuchni jest tą osobą z załogi, która dostaje największe brawa od pasażerów w trakcie prezentacji, to on jest nieustannie zaczepiany i zagadywany na statku. Ogromnym wzięciem cieszą się wycieczki kulinarne, a mnóstwo ludzi prosi Gavina o to, by móc udać się z nim na bazary. Jeśli szef kuchni kupuje daną sól, to ta momentalnie znika, bo biorą ją i pasażerowie.

Jakie są gusta kulinarne pasażerów, czy zależą one od narodowości?

Gavin: I tak, i nie. Anglicy na przykład bardzo lubią w niedziele zjeść pieczeń, z kolei absolutnie wszyscy pasażerowie zawsze po wejściu na statek pytają mnie: „kiedy będzie homar?” Myślę, że to takie top danie, które kochają ludzie na całym świecie. Nasze propozycje to najwyższa jakość i to przede wszystkim doceniają klienci. Zwykle podróżują, by nie jadać tego, czego mają pod dostatkiem w swoich krajach, lecz by poznawać nowe smaki. Chętnie zatem próbują lokalnej kuchni.

Jak tworzy się menu na pięciogwiazdkowym statku? Czy dania mogą być powtarzalne?

Gavin: Absolutnie nie. Lunch i kolacja w trakcie jednego rejsu, który trwa zwykle co najmniej 3 tygodnie, muszą być codziennie inne. Z tym też wiążą się tak zwane „tasting panels”, które każdego dnia odbywają się o godzinie 17. W spotkaniach uczestniczy kilkadziesiąt osób - to wszyscy kucharze ze statku, obowiązkowo szef kuchni, czasami uczestniczy w nich także kapitan. Na takim panelu szef kuchni statku ocenia wszystkie propozycje dań przygotowane przez poszczególne sekcje. A jest ich naprawdę wiele - na statku znajduje się kilka-kilkanaście restauracji, w każdej pracują kucharze odpowiadający za inne sekcje - przystawki, desery, dania główne... To bardzo formalne prezentacje, podczas których dopracowuje się menu na kolację. Kucharze mają zatem jeszcze trochę czasu do 19, by coś delikatnie poprawić, bądź całkowicie zmienić.
Agnieszka: Oczywiście poza kolacją w głównej restauracji, goście mogą skorzystać z barów, zlokalizowanych w innych częściach statku, gdzie nie obowiązuje formalny strój, można swobodnie wybierać dania, które podane są w formie szwedzkiego stołu.

Ile podniebień na takim statku trzeba zadowolić? Jakie są to ilości jedzenia?

Gavin: Oczywiście to zależy od rejsu, ale są to statki po tysiąc pasażerów, często koło trzech tysięcy... Na średniej wielkości statku możemy mówić o zapasach takiego kalibru - 20 ton wołowiny, 6 ton kurczaka, 5 ton ryby, 1,5 tony boczku, 40 000 jajek.

To niesamowite!

Agnieszka: Sama byłam kilka lat temu na otwarciu największego wtedy statku na świecie - Oasis of the Seas na Florydzie, który pomieścił 6500 pasażerów i 4800 obsługi. Był to statek, gdzie powstała nawet ulica na pokładzie, naturalny park, fala do surfingu, karuzela... Pokoje miały własne balkony. Potrzeba było kilku dni, aby w ogóle obejść statek. Teraz buduje się jeszcze większe statki. Jedzenie, które tam trafia, przelicza się w tonach. I oczywiście na bieżąco, w portach cały czas są dostawy żywności...
Gavin: Tak dla przykładu mogę podać, że gdy opływaliśmy Afrykę - podróż ta trwała 68 dni, zaopatrywaliśmy się w 48 portach... Bo dostawy żywności muszą być na bieżąco.

Takie fantastyczne podróże i nagle decyzja - dom w Szydłowie. Jak to się stało?

Gavin: Przez ostatnie lata mieszkaliśmy w Warszawie, ja oczywiście cały czas wyjeżdżałem i wyjeżdżam nadal na kolejne kontrakty. Postanowiliśmy przenieść się do Szydłowa, bo stąd pochodzi Agnieszka, a ja sam jestem zafascynowany tym miejscem.
Agnieszka: Gavin zawsze mocno podkreślał, że nasz kraj jest wyjątkowy, a świętokrzyskie to region naprawdę szczególny.
Skąd taka opinia?
Gavin: Oczywiście wiąże się to stricte z moją miłością - gotowaniem. Jako szefa kuchni interesuje mnie szersze spojrzenie na kuchnię. Lubię docierać do miejsc, gdzie się to wszystko produkuje. Interesują mnie farmy, plantacje... A w Świętokrzyskiem jest ich prawdziwy urodzaj! 45 odmian śliwki w jednym miejscu, naturalne i zdrowe owoce pochodzące z rozległych ekologicznych sadów... To dla mnie po prostu fenomenalne.

Co Panu u nas najbardziej smakuje?

Gavin: Po pierwsze suszone śliwki z Szydłowa, bo jak inaczej (uśmiech), ale także grzyby! Za granicą nigdzie nie występują w takiej skali, Polacy z nich słyną.
Agnieszka: To prawda, nasi znajomi z zagranicy niejednokrotnie prosili nas o zorganizowanie grzybobrania w Polsce.

Z czego jeszcze słyniemy za granicą?

Gavin: Pierogi i oczywiście bigos! Żurek także jest super.
Agnieszka: Z tym bigosem to jest ciekawa historia, Gavin jak go poznał, to zajadał się nim dosłownie wszędzie. Uwielbia nasz szydłowski - z suszoną śliwką i grzybkami, ale smakował mu i w Malborku na mocnym winie. W zasadzie kocha jego wszystkie odmiany i jest zszokowany, że można go przygotować na tak wiele sposobów.
Gavin: To prawda. Znakomite jest tu także mięso wieprzowe. Kiedyś chcieliśmy zrobić grilla i zaserwować wieprzowinę w Australii i próżno było szukać takiej, jaka jest dostępna w Polsce. To naprawdę bardzo dobre mięso. Podobnie gęś i kaczka. Na całym świecie na Święto Dziękczynienia, a potem na Boże Narodzenie robi się indyka. W Polsce inaczej - listopad to czas gęsi. Przyznam, że sami zrobiliśmy gęś na święta i to był doskonały wybór.

W czym, według Pana, tkwi siła naszych świętokrzyskich produktów?
Gavin: W naturze. Macie wokół siebie bardzo dużo naturalnych produktów, a to właśnie z nich powstają kuchnie regionów. Na świecie wiele firm promuje się, że sprzedaje ekologiczną żywność, ale nie mam co do niej takiej pewności, jak do żywności pochodzącej właśnie stąd. Tutaj są naprawdę naturalne, zdrowe produkty. I my też zamierzamy je wypromować. Po to stworzyliśmy „Szydłowiankę” (pralina z suszonej śliwki oblana czekoladą- przyp. red.), by pokazać za granicą potencjał Świętokrzyskiego.

Zabierze Pan „Szydłowiankę” w następną podróż?

Oczywiście! Tym razem będę pływał po Bałtyku i obowiązkowo zabieram ze sobą praliny!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie